|
|||||
I Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Galeria I Archiwum I O Watrze I |
Poczet skoczków polskich: Franciszek Gąsienica-Groń Pierwszy medal dla polskich nart… |
|
![]() |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Przed Cortiną prawie nikt, no może poza trenerem Orlewiczem, nie wierzył w możliwości Gronia. Gdy na zgrupowaniu kadry pojawił się krawiec, którego zadaniem było zdjąć miarę całej czwórki naszych kombinatorów, ktoś skreślił Gronia z tego zamówienia. Nie był przewidziany na wyjazd olimpijski. Orlewicz zapowiedział wtedy, że jeśli Groń nie pojedzie na olimpiadę to on zrezygnuje ze swojej funkcji. Poskutkowało. Władze sportowe zgodziły się, by Zakopiańczyk pojechał na przedolimpijskie zawody w kombinacji norweskiej do Le Brassus w Szwajcarii. Tam Polak wygrał kombinację. W ekipie polskiej wrzało. Trzeba było przecież czym prędzej zdobywać dla Gronia wizę do Włoch, której przecież nie posiadał. I Groń pojechał do Cortiny. Na treningach zadziwił wszystkich. Skakał najdalej z rywali, a mistrzowie kombinacji norweskiej – Norweg Sverre Stenersen i Eriksson ze zdziwieniem spoglądali na zawodnika, który przebojowo wdarł się do grona najlepszych. Franciszek Gąsienica-Groń wspomina:
Kończy się pierwsza seria skoków, a ja na tablicy wyników jestem ostatni. Kątem oka widzę, że na bardzo dobry miejscu jest Olek Kowalski, a Raszka i Krzeptowski daleko. Ja na ostatnim miejscu – nie ma już przy mnie tłumu wielbicieli. Przyszedł trener, kochany „Wujek Orlewicz”, on jeden nie stracił we mnie wiary. Nie rugał, nie dawał żadnych rad, zagadywał mnie o Zakopanem. W dwóch następnych seriach skoków musiałem być bardzo ostrożny. Skaczę więc z rezerwą, ale pewnie – 72,5 i 74 m, ostatecznie zajmuję dziewiąte miejsce. Olek Kowalski jest piąty. na nim więc koncentruje się uwaga i sympatia kibiców oraz kierownictwa. Dopiero gdy ochłonąłem z rozpaczy, przyszedł w naszym hotelu „Cortina” czas na trzeźwą ocenę sytuacji. Do pierwszego w konkursie Moszkina ze Związku Radzieckiego straciłem 14,5 punktu, do Olka zaledwie 6,5 punktu, ale przecież lepiej od nich biegałem. prócz fenomenalnego Norwega Stenersena, który był w skokach przede mną na drugiej pozycji, mogłem wszystkich innych konkurentów nalać w biegu od 2 do 6 minut. Liczyłem się również z tym, że znajdujący się po skokach za mną na dalszych pozycjach tacy zawodnicy, jak Fin Korhonen, czy Norweg Barhaugen, albo Czechosłowak Melich, lepiej ode mnie biegają, ale w sumie sytuacja beznadziejna nie była[1]. Gąsienica-Groń był zdruzgotany porażką w skokach. Liczył, po udanych treningach, co najmniej na miejsce w czołowej trójce. Postanowił więc walczyć na trasie biegu na 15 km. Całą trasę obstawili polscy alpejczycy i hokeiści, by dopingować swoich kolegów. W dniu decydującej batalii, przed biegiem na 15 km, wstałem o godzinie 7 rano. Wszyscy już byli po śniadaniu. Nie budzili mnie. Trener zabronił. Byłem świetnie wypoczęty, ale przeraziłem się, gdyż był najwyższy czas smarować narty. Wbiegłem więc do narciarni lecz tam moich desek nie było. Wypadłem przed hotel. Stały oparte o ścianę, były już wysmarowane. Zatroszczył się o to trener Orlewicz. Głupio zapytałem go, czy dobrze są posmarowane. Tylko się uśmiechnął. Ale po co ta mowa, miałem do niego bezgraniczne zaufanie. Potem wypadki toczyły się błyskawicznie. Miałem 30 – ty numer startowy. Przede mną z numerem 29 – tym biegł Melich, za mną z numerem 33 – cim świetny Stenersen. Biegłem jak w transie, mijałem jednego przeciwnika za drugim. Podawano mi czasy do Melicha, na 3 km byłem gorszy od niego o 3 sekundy, na 8 km o 2 sekundy, ale Melich nie miał szans w dwuboju, gdyż słabo wyszedł w skokach. Od 8 km już prowadzono mnie informacjami na punktowane miejsce. między 8 a 13 km trasa była gęsto obstawiona przez naszych narciarzy i hokeistów. Dopingowali mnie gorąco. Narty niosły świetnie, wypruwałem z siebie wszystkie siły. Wiedziałem już, że biegnę po punkty, przed oczami latały mi jakieś płatki. Na dwa kilometry przed metą dopadam świetnego Włocha Pruckera. Jest doskonale. Za chwilę sytuacja staje się tragiczna, bo Włoch nagle przewraca się na stromym zjeździe. Jestem za nim tuz tuż i do słownie w ostatniej sekundzie jakimś cudem go wymijam i wpadam w głęboki śnieg obok trasy. podnoszę się – narty całe – biegnę dalej, mijam Włocha, wpadam na metę. Podbiegają do mnie ludzie, gratulują, jestem oszołomiony. Ktoś mnie całuje. Nagle dziennikarze i trenerzy ze Związku Radzieckiego przybiegają do mnie i mówią, że zdobyłem brązowy medal. Radość, gratulacje. Rosjanie zapraszają mnie do swojego autokaru. Jedziemy razem do hotelu. Wszyscy są zdenerwowani i czekają na oficjalne potwierdzenie wyników. Wszystko się potwierdza brązowy medal. W przerwie meczu hokejowego ZSRR – USA odbywa się ceremonia wręczenia medali za dwubój klasyczny. Norweg Stenersen na najwyższym podium, Szwed Eriksen drugi, ja trzeci. Oni ogromne chłopiska, nawet pasowałoby mi stanąć między nimi na najwyższym podium, gdyż byłem najmniejszy. Do srebrnego medalu zabrakło mi 7 sekund, może gdyby nie ten nieszczęsny Włoch, który zatarasował mi drogę. Straciłem tam więcej niż 7 sekund. Na stadionie gasną światła, tylko na nas padają reflektory. Widzę polską flagę na maszcie. Jest mi dobrze, bardzo dobrze, ale tracę głowę, nie wiem jak się zachować. W końcu Stenersen i Eriksen gratulują mi pierwsi zamiast ja im. A jednak Józef Rubiś miał nosa. Przepowiedział mi ten brązowy medal[2]. Wyniki kombinacji klasycznej podczas VII Zimowych Igrzysk w Cortinie d Ampezzo (1956) - pierwsza dziesiątka[3]
Ostatnio Pan Franciszek opowiadał o swoim skoku olimpijskim podczas Pucharu Świata w skokach w Zakopanem i w zakopiańskim Urzędzie Miasta. Wspomniał wspaniały moment, kiedy biało-czerwona poszła do góry, a on stał na podium z brązowym medalem olimpijskim zawieszonym na piersi. Cieszy go fakt, że jego wnuk, Tomasz Pochwała idzie w jego ślady. Tomek jest skoczkiem zakopiańskiej „Wisły”, tak jak jego dziadek. Był honorowym gościem Zimowych Igrzysk Torino 2006. Polski brąz w Cortina d´ Ampezzo! Po 50 latach… Z radości na western... Zakopiańczyk, zawodnik zakopiańskiej „Wisły” Franciszek Gąsienica-Groń był uczestnikiem ZIO w Cortina d´Ampezzo (1956). W kombinacji norweskiej zdobył brązowy medal olimpijski. Był to pierwszy medal olimpijski zdobyty przez polskiego narciarza. Wojciech Szatkowski: Przed olimpiadą nie było Pana w składzie przygotowującym się do Igrzysk? Jak się więc stało, że pojechał Pan do Cortiny? Franciszek Gąsienica-Groń: Wyjazd olimpijski wywalczyłem sobie zwycięstwem w zawodach w kombinacji norweskiej w szwajcarskim Le Brassus. Trener Woyna-Orlewicz uparł się, że musze jechać na te zawody i pojechałem. Tam zdobyłem kwalifikacje do startu olimpijskiego. Z Le Brassus pojechałem prosto do Cortiny na Igrzyska. Ja pojechałem na tę olimpiadę jako 4 zawodnik, rezerwowy. Obok mnie startowali: Józef Daniel-Krzeptowski, Jasiu Raszka i Olek Kowalski. Na skoczni olimpijskiej „Italia” w treningach prezentował się Pan bardzo dobrze... To prawda, skakałem prawie najlepiej, nie tylko z kombinatorów, ale i ze skoczków. Skakałem na sam dół skoczni. Trener nie pozwalał mi wiele skakać, ale koledzy i kibice chcieli oglądać moje skoki. Jak Pan wspomina ceremonię otwarcia?
Jaka? W jednym ze skoków treningowych przyhamowałem dosyć ostro i moje buty rozleciały się. Urwała się zelówka! Nowe buty, które chcieli mi dać, turystyczne zresztą, nie pasowały. Trener Orlewicz dał te moje buty do szewca i szewc tak poprzyklejał wspaniale, dał taka samą cienką gumę, że te buty służyły mi jeszcze przez trzy lata. Jakie wrażenie robiło miasto olimpijskie? Cortina robiła duże wrażenie. Podczas jednego ze spacerów oglądaliśmy na wystawie jednego ze sklepów sportowych medale olimpijskie. Wtedy mój kolega z kadry, biegacz Józef Rubiś, powiedział: - Tobie Franek pasuje ten brązowy medal. Potem okazało się, że ta wróżba była prawdziwa. I szczęśliwa... Najpierw rozegrano skoki do kombinacji norweskiej. Jak Pan wypadł? Początek konkursu był dla mnie fatalny. W pierwszym skoku za wcześnie odbiłem się z progu. Wykręciłem pół salta w powietrzu i spadłem na plecy. Po pierwszej serii byłem ostatni! W drugiej serii skakałem z rezerwą, ale dobrze, a trzeci skok był lepszy od drugiego. W sumie wylądowałem na 9 miejscu. A w biegu? Leciałem fest. Wpadłem na metę tak zmordowany, że długo nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dopiero jak się napiłem, już nie pamiętam czego, przyszedłem do siebie. Obliczanie wyników trwało długo. Najpierw Rosjanie obliczyli, że jestem trzeci. Potem podano ten wynik oficjalnie. Pamięta Pan ceremonię rozdania medali?
Lata 50. to w Polsce czasy stalinizmu. Czy odczuwaliście tę atmosferę także tam, w Cortinie? Tak, byliśmy stale kontrolowani przez „opiekunów”. Podam przykład. Redaktor Trojanowski z radia „Wolna Europa” próbował się do mnie dostać do hotelu, gdzie mieszkałem i porozmawiać o medalu, ale nie został wpuszczony. Spotkałem się z nim dużo później. My byliśmy przyzwyczajeni do takich działań, bo wiadomo jak wtedy było w Polsce. To były ciężkie czasy. Jaka była nagroda za brązowy medal olimpijski? Z radości zabrano nas, to jest ekipę kombinatorów klasycznych, skoczków i chyba biegaczy też, do kina na western. Dostałem też talon na motor „wuefemkę” Jakie różnice widzi Pan pomiędzy sportem z 1956 r. i współczesnym? Różnice są w sprzęcie i treningu. Sport kiedyś, w moich latach, był całkowicie amatorski. Skocznie były dużo gorzej przygotowane do zawodów, a teraz mają nowoczesne profile, rozbiegi. Dzisiaj wszystko prowadzone jest dużo bardziej perfekcyjnie niż kiedyś. Za to ambicja i wola walki były u nas, dawnych reprezentantów Polski, ogromne." Rozmawiał: WOJCIECH SZATKOWSKI, MUZEUM TATRZAŃSKIE
Franciszek Groń jako drużba na weselu (po lewej)
Ślubne zdjęcia państwa Gąsieniców-Groniów
Medale Gronia z 1956 r.
Franciszek Groń w domu ze swoimi sportowymi trofeami
[1]
Tekst pochodzi z książki J. Fischera,
Matzenauera, J. Kapeniaka, Kronika śnieżnych tras, Warszawa 1977.
[2]
Jw.
[3]
ZIO W Cortinie d Ampezzo (1956) – kombinację norweską rozegrano w
następujących dniach: skoki w niedzielę 29 stycznia 1956 r., F.
Gąsiency-Groń zajął 9 miejsce, biegi we wtorek 31 stycznia 1956 r. F.
Gąsienca-Groń był siódmy i łącznie zajął 3 miejsce z notą 436, 8 pkt
– przyp. W.S. |
|