(04.02.2006)
Ukazała się książka Tadeusza Jankowskiego "A tarcze znikały w mroku", poświęcona karierze sportowej
Autora, jego startom na ZIO 1964 i MŚ FIS w 1962 roku oraz historii
biathlonu kobiet w Polsce, a głównie na Podhalu. Pierwsze
promocyjne spotkanie odbyło się w restauracji Morskie Oko Andrzeja Stocha,
który jest jednocześnie jednym ze sponsorów książki. Jej wydanie wsparli
również Andrzej Karpiel, Urząd Miasta Zakopane, Urząd Gminy Kościelisko.
Foto-relacja ze spotkania...
Poniżej
prezentujemy w serwisie Watra wstęp do tej książki, który napisał Wojciech
Szatkowski: "Książka Tadeusza Jankowskiego „A tarcze znikały w mroku”
ukazuje się w momencie szczególnym, a mianowicie w roku olimpijskim. Po
raz kolejny, tym razem we włoskim Turynie, polscy sportowcy będą zmagać
się w walce o olimpijskie medale. Historia sportów zimowych w Polsce
doczekała się dotąd wielu opracowań, ale głównie dotyczących narciarstwa.
Dzieje mistrzów nart i karabinów, czyli polskich biathlonistek i
biathlonistów, nie stały się dotąd tematem szerszego opracowania. Tym
większa więc zasługa Autora, który przelał na papier swoje wspomnienia
związane z narciarstwem, a przede wszystkim z biathlonem.
Jaka
jest więc ta książka? Trener Jankowski podjął się próby pokazania historii
swojej kariery sportowej i trenerskiej w formie wspomnień, opisujących
także w przystępny sposób kulisy sportów zimowych, a zwłaszcza biathlonu i
biegów narciarskich, w naszym kraju. Kulisy, które dla większości
sympatyków „białego szaleństwa” są nieznane, a są one przecież esencją
sportu. Możliwość ich poznania w książce Jankowskiego dodaje jej kolorytu
i prawdziwości. Mimo pewnych braków językowych czy stylistycznych, książka
ta ma ogromny atut naturalności i autentyczności. Nie jest to dzieło
rasowego historyka sportów zimowych, pełne analiz i porównań, czy czasami
dosyć nudnych statystycznych i encyklopedycznych zestawień. Książka nie
nosi w ogóle cech dzieła naukowego. To także nie banalna, czy też naiwna w
swojej treści opowieść o sporcie, pełna „naukawych” wywodów i opinii, czy
jakże częstych w naszych czasach poszukiwań taniej sensacji. Nie, takich
wątków w książce „A tarcze znikały w mroku” nie znajdziemy. Pewne jest, że
dotąd już w ponad 40-letnich dziejach polskiego biathlonu nie powstała
żadna tego typu publikacja, obejmująca całokształt historii biathlonu
kobiet w naszym kraju. W dziejach tej dyscypliny trener Jankowski zajmuje
jedno z najważniejszych miejsc.
Ta książka to coś zupełnie innego, to zbiór ciekawych wspomnień człowieka,
który całe swoje życie poświęcił sportowi. Takie właśnie stwierdzenie:
całe swoje życie poświęcił sportowi, powinno moim zdaniem budzić u
Czytelnika szacunek do człowieka, który tej pracy jest autorem. Od razu
stawia go też w dobrej i uprzywilejowanej sytuacji, na którą z pewnością
zasługuje. Jankowski zna bowiem doskonale polskie sporty zimowe od
wewnątrz. Jako zawodnik i trener. Szkoleniowiec i osoba, która wychowała
już dwa pokolenia mistrzów nart i karabinów. I z takiej właśnie
perspektywy Jankowski opisuje wydarzenia, które złożyły się na jego
sportowe życie. Życie przesiąknięte na wskroś umiłowaniem wysiłku w
zimowej, iście królewskiej scenerii. Cenne jest jeszcze jedno, a
mianowicie to, że Autor opisał wiele ciekawostek, anegdot i opowieści,
które dodają niebywałego kolorytu jego książce. Większość z nich,
nieudokumentowana przez innych, zaginęłaby bezpowrotnie.
Polscy
zawodnicy i zawodniczki oraz niektórzy działacze są bohaterami tej
zajmującej opowieści. Jankowski jest człowiekiem, który na bieżąco już od
ponad 50 lat tworzy historię polskiego narciarstwa i ma w tym względzie
naprawdę budzące ogromny szacunek doświadczenie i wyniki. Jest z polskimi
biathlonistami i biegaczami zarówno w momentach ich największej chwały,
jak i w chwilach niepowodzeń i klęski. Mówi o sobie z poczuciem humoru iż
jest „sportowym wyrobnikiem”, i jest w tym stwierdzeniu dużo prawdy.
Jankowski nie szukał i nie szuka poklasku u sportowych działaczy, ostatni
staje w rzędzie, gdy rozdawana są medale i odznaczenia, a także
niesłychanie rzadko kontaktuje się z mediami. Jego zadanie jest inne – to
praca, praca i jeszcze raz praca z młodzieżą. On rozsypuje w deszczu
trociny na stadionie w Kirach, by zawodnikom lepiej się biegało, on szuka
sponsorów dla swoich wychowanków, to wreszcie Jankowski mówi o bolączkach
prowadzonych przez siebie sportowców, układa im cykle treningowe i walczy
o nich. Tak, walczy to właściwe słowo. Stara się o to, by wyjechali na
najważniejsze zawody, jeździ i szuka dla nich właściwego sprzętu i sam
nieraz inwestuje swoje skromne środki finansowe w ich sportowy rozwój.
Potrafi nawet w późnych godzinach nocnych zadzwonić do prezesa Polskiego
Związku Biathlonu, gdy wydaje mu się iż jego sprawa nie cierpi zwłoki.
Taki jest Jankowski i taka jest jego książka. Cechuje ją szczerość
wypowiedzi, gdyż taki właśnie jest Autor. Jankowski jest fanatykiem
sportu, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Trzeba sobie jedno powiedzieć.
Gdyby nie było w polskich sportach zimowych takich ludzi jak on, to pewnie
i sukcesów też byłoby znacznie mniej. Człowiek pracy to najlepsze
określenie Tadeusza Jankowskiego, którego można śmiało nazwać kłębkiem
pozytywnej energii, którą potrafi zarazić swoich zawodników. Tak też jest
do dzisiaj.
Jankowski
jest też czymś więcej – wnikliwym obserwatorem sportowej rzeczywistości w
naszym kraju, pokazując zarówno jej jasne, jak i ciemne strony. Stroni
jednak od ostrego wypowiadania się i atakowania opisywanych zdarzeń czy
postaci. Książka nie jest bowiem pisana z chęcią rewanżu. Raczej odwrotnie
z zamiarem podsumowania dorobku ponad 50 lat spędzonych z polskimi
narciarzami. 50 lat, które Jankowski uważa za najpiękniejsze i najbardziej
wartościowe w swoim życiu. Opisuje także chwile wzruszające i trudne, jak
choćby tragiczny dla polskiego sportu moment, gdy przed igrzyskami w Squaw
Valley w Stanach Zjednoczonych w 1960 r., na ostatnim przedolimpijskim
treningu na skoczni w Wiśle-Malince łamie sobie kręgosłup znakomity polski
skoczek Zdzisław Hryniewiecki. Pokazuje też jak blisko medalowych pozycji
znajdowali się nieraz polscy zawodnicy i zawodniczki. Czasami zabrakło im
bowiem szczęścia, bez którego nie sposób przecież wygrywać. Sportowej
rzeczywistości nie przedstawia w sposób jednostronny, „cukierkowaty”, lecz
prezentuje przede wszystkim jej blaski, także jej cienie. W tej książce
stara się patrzeć na niektóre sytuacje z dosyć dużym dystansem do tego co
robił i robi obecnie, nie gloryfikując nigdy swojej osoby. Nie stroni też
od krytyki samego siebie. Stara się o większości ludzi pisać pozytywnie,
bez złośliwości i zbytniego krytykanctwa, ale także ze sporą dozą humoru,
którego nigdy mu nie brakowało. Taką postawę życiową przyjął kiedyś i
kieruje się nią nadal. Wie także, że popełnił w swoim życiu błędy i pisze
o nich bardzo szczerze.
Jaki jest Autor tej książki? To trudne pytanie, ale spróbuję na nie w
miarę wyczerpująco odpowiedzieć. Tadeusz Jankowski urodził się 20 kwietnia
1930 r. Całą swoją karierę sportową poświęcił biegom narciarskim,
osiągając w tej dyscyplinie wyniki kwalifikujące go do krajowej czołówki.
Chociaż gwoli prawdy historycznej i dla ciekawostki warto dodać, iż był
wcale niezłym skoczkiem i startował także w kombinacji norweskiej i
alpejskiej. Wszechstronność narciarska godna więc samego Bronisława
Czecha... W 1962 r. startował na pamiętnych Mistrzostwach Świata FIS,
kiedy Zakopane było prawdziwie zakopane niespotykanymi w swoim ogromie
opadami śniegu. Zajął wtedy 18. miejsce w biegu na 50 km. Dwa lata później
startował na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Innsbrucku w Austrii,
gdzie z kolegami przyczynił się do tego, iż polska sztafeta mężczyzn
zajęła 8 miejsce. Startował także w biegu na 15 km w którym był 33., a
także w biegu na 30 km zajął 40. miejsce. Po zakończeniu kariery zajął się
pracą trenerską na Podhalu. Pierwsza część książki opisuje właśnie ten
etap: od początków kariery, starty w Mistrzostwach Polski, a także na
Mistrzostwach Świata FIS i Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Osobno
opisany został okres pracy trenerskiej zarówno w Polsce, jak i w
Jugosławii, gdzie Jankowski, o czym warto przypomnieć, popisał się
nadzwyczajnym bohaterstwem, ratując tonące w nurtach wezbranej górskiej
rzeki osoby. Po powrocie do kraju zajął się biathlonem. To właśnie na
stadionie w Kirach, otoczonym pięknym, hrubym, jak mawiają górale
świerkowym lasem, zrodziła się w Polsce ta piękna dyscyplina. W połowie
lat 60. powstał stadion, ale biathlon był długo domeną mężczyzn. Dopiero
tacy ludzie jak Jankowski doprowadzili do tego, że biathlonem zajęły się
piękne polskie panie. W wyniku pracy, jego działań, szkolenia, splotu
szczęśliwych okoliczności oraz niezłych wyników Polki pojechały na zimowe
igrzyska do Albertville (1992), a rok później zdobyły brązowy medal w
biegu drużynowym na mistrzostwach świata w Borowcu w Bułgarii. Trener
Jankowski był zarówno na igrzyskach w Albertville jak i Lillehammer
(1994). Książkę kończą wydarzenia roku 2005, w którym wychowanki
Jankowskiego zdobywały medale na mistrzostwach świata i Europy w
biathlonie letnim i zimowym.
Warto
powiedzieć, że książkę czyta się jednym tchem, a niektóre jej fragmenty są
wręcz porywające. Jak historia choćby o tym, jak Jankowski kończąc bieg na
zawodach w Holmenkollen w Norwegii był potwornie głodny i zauważył stojący
obok mety pokaźny stół z pięknymi owocami, znajdującymi się w wazie. Był
tak szalenie głodny, że myślał iż są to owoce specjalnie przygotowane dla
zawodników. Spróbował i poczuł nagle iż ktoś odciąga go do tyłu. To byli
dwaj rośli ochroniarze. Owoce, jak się potem okazało, były przygotowane
specjalnie dla ówczesnego króla Norwegii. Ten rozkazał ochroniarzom, by
puścili Polaka, tak by ten mógł spokojnie zjeść. Odtąd, gdy tylko Polak
startował w Norwegii, a zdarzyło mu się to jeszcze kilkakrotnie, to zawsze
czekały na niego owoce, specjalnie przygotowane na tę okoliczność. Czy
można obok takich pięknych historii przechodzić obojętnie? Myślę, że nie.
Spotykałem się wielokrotnie z Tadeuszem Jankowskim w różnych
okolicznościach, na dziesiątkach biathlonowych zawodów, treningach, na
stadionie biathlonowym w Kirach i w Zakopanem. Wielokrotnie rozmawialiśmy
na tematy związane z polskim sportem, jego nadziejami i bolączkami,
przeszłością i przyszłością, dyskutowaliśmy, a nieraz spieraliśmy się.
Jednego jednak ciągle nie można odmówić temu człowiekowi. Mimo już ponad
75 lat życia Tadeusz Jankowski nadal z niesłabnącą energią wewnętrzną i
ogromnym zaangażowaniem zajmuje się prowadzeniem utalentowanej młodzieży z
Podhala, a zwłaszcza z okolic Kościeliska, które słusznie nazywane jest
„kolebką polskiego biathlonu”. Taką postawę życiową należy wyeksponować i
właściwie nagrodzić. Nagrodą za wieloletni trud włożony w szkolenie
młodych adeptów biathlonu jest właśnie tak książka. Jankowski nadal jest
związany z polskim biathlonem i narciarstwem. Tym, których prowadzi
obecnie poświecona jest końcowa część jego książki. Nadal zrywa się
rankiem, by nie spóźnić się na poranny trening i być punktualnym. Nadal
wierzy w szczęśliwą gwiazdę i talent tych, którym oddaje poprzez sport i
pracę trenerską znaczną cząstkę samego siebie, a zwłaszcza swojej duszy.
Nie pomija w książce tematów trudnych, nazywając po imieniu niektóre
sytuacje związane z odchodzeniem od biathlonu ludzi młodych i bardzo
utalentowanych – nawet medalistów mistrzostw świata i Europy. Zafrasowany
taką sytuacją zadaje sobie, działaczom i społeczności lokalnej pytanie:
dlaczego oni odeszli? co zrobiliśmy źle? i co możemy zmienić, by podobne
sytuacje w przyszłości już się nie powtórzyły? Wierzy jednak w to, że ktoś
z jego wychowanek lub wychowanków zdobędzie dla Polski jakże upragniony
pierwszy medal olimpijski w biathlonie. Ważne jest też to, że uzmysławia
młodym ludziom, że równie ważną jak sport dziedziną ich życia jest
uzyskanie właściwego wykształcenia. By po zakończeniu sportowych karier
potrafili coś zrobić ze swoim życiem. Jest wrodzonym optymistą, tytanem
pracy i ciągle szuka nowych wyzwań. I co ważniejsze, potrafi im sprostać,
co już nie każdemu się udaje.
Książka jest bardzo wdzięczna i zawiera ogromny ładunek pozytywnej
energii. Gratulując szanownemu Autorowi jej wydania i oddając książkę w
ręce Czytelników chylę czoła przed trenerem Jankowskim, gratulując mu jej
wydania".
WOJCIECH
SZATKOWSKI
Foto-relacja (Anna
Karpiel, Maciej Stasiński):
|