(19.08.2006)
Przy okazji pobytu na Harendzie (dojazd od stacji
benzynowej na Ustupie, pieszo z centrum 3 km) należy koniecznie wstąpić do
Muzeum Jana Kasprowicza. W związku z przypadającą w tym roku
osiemdziesiąta rocznicą śmierci Poety (1 sierpnia 1926), warto, przed
wizytą przeczytać poniższy fragmenty wspomnień Marii Kasprowiczowej -
wdowy po poecie.
Śmierć Jana Kasprowicza
Szybko powracał do przytomności. Wszystkich nas po kolei poznawał i
nazywał po imieniu. Zaczął mówić. Powrócił do nas. Aż do śmierci, która
nastąpiła dopiero nazajutrz po południu, leżał spokojny łagodny,
szczęśliwy, że tych kilka godzin życia zostało mu darowane.
Jak zapamiętać wszystkie słowa Janka przez tę ostatnią dobę wypowiedziane?
Byłyśmy przecież na wpół, przytomne... A mówił dużo. Zdawało się,
dźwiękiem własnego głosu udowodnić chciał sobie fakt powrotu do życia po
przebytej śmiertelnej męce.
Wieczorem razem z Zosią wykonywałyśmy przy nim różne zabiegi. Nawet w tak
ciężkim stanie odzywała się w nim właściwa wstydliwość. Protestował:
- Uciekajcie, panny. – Dopiero wtedy, gdy mu powiedziałam:
- Janku, musisz na wszystko Zosi pozwolić. Ona ci dobrze życzy – odezwał
się posłusznie:
- Niech pani robi ze mną, co chce. – Istotnie, poddawał się nam jak
dziecko.
Nagle słyszę jak mówi jakby do siebie:
- Dobrze... dobrze...
Nachylona nad nim unoszę głowę;
- Co dobrze Janku?
Mówi powoli:
- Dobrze, że się, przecież jeszcze żyje...
Oczy jego jak gdyby zdumione zatrzymują się raz po raz na różnych
szczegółach pokoju.
Ostatnia noc. Mieliśmy wszyscy po kolei dyżurować. Moja kolej wypadła nad
ranem. Janek nie spał ani chwili. Mówił przez całą noc, robiło to wrażenie
półmajaczenia. Jęczał od czasu do czasu. Na ogół był spokojny. Do zięcia,
który siedział przy nim najdłużej, powiedział, między innymi:
- Zastanawiacie się nad problemem winy i kary (Zdziszek jest sędzią
wojskowym) zamiast nad problemem życia i śmierci...
Około godziny drugiej, gdy szłam spać) a spałam w saloniku obok),
nachyliłam się nad nim, aby go pocałować. Patrzał na mnie. Lecz myślą
wydawał się daleki. Nagle powiedział:
- Johanna geht, und nimmer kehrt sie wieder... – Joanna odchodzi i nigdy
nie powróci… [słowa, którymi Joanna d'Arc żegna się z ziemią rodzinną w
dramacie Fryderyka Schillera Dziewica Orleańska] słowa z dramatu
Schillerowskiego, które nieraz przedtem, stosując do siebie, żartem
wypowiadał). Jakże wymowne były w owej chwili...I zaraz potem, innym już
głosem:
- Idź spać.
Podczas dyżuru Hanki (młodszej córki Kasprowicza) rozmawiał również prawie
cały czas. Usłyszałam parę razy jak powtarzał:
- Żal głęboki, żal głęboki...
- Tatku – zapytała – jaki żal?
Powtórzył:
- Żal głęboki aż do śmierci...
- Za czym tatkowi żal?
Zrozumiał jej pytanie. Zrobił zdrową ręką nieokreślony ruch, jak gdyby
chciał ogarnąć wszystko. Nad ranem zawołał ją do siebie i pobłogosławił.
Teraz dopiero widzimy, że żegnał się z każą z nas po kolei.(…)
(…) Nie zapomnę nigdy, jak trzy dni przed śmiercią dałam mu na talerzyku
kawałek sardynki. Posłusznie usiłował jeść, lecz bezradnie obracał tylko
kawałkiem w ustach, nie mogąc go przełknąć. Coś w piersiach stygło mi z
przerażenia, walczyłam z płaczem. Wreszcie połknął, ale drugiego kawałka
już nie chciał. Powiedział ze smutkiem:
- Koniec ze mną, bo jeść nie mogę.- Wybiegłam z pokoju, by nie zobaczył
moich łez.
Tegoż ostatniego ranka po zastrzyku insuliny próbowałyśmy dać mu trochę
owsianego kleiku ( po insulinie jedzenie jest konieczne), prosiłyśmy go,
namawiałyśmy gorąco, przecież chodziło o jego życie. Przełknął z trudem
parę łyżeczek. Dałyśmy wreszcie spokój.
Pochylona nad nim wycierałam mu usta. Nagle Janek zaczął tkliwie głaskać
mnie ręką po twarzy...
Zostaliśmy sami w pokoju. Janek zawołał:
- Marusiu, chodź tu, cos ci powiem.
A kiedy zbliżyłam się, zapytał:
- Powiedz mi, dlaczego ja właściwie umieram?
Odpowiedziałam mu słowami nadziei i otuchy. Zresztą sama wierzyłam jeszcze
w możliwość ratunku. Mimo to, kiedy myłam się w umywalce przylegającej do
sypialnego pokoju i poprzez zasłonięta portierę patrzyłam od czasu do
czasu na Janka, myślałam: "Może ostatni raz to robię, mając go tuz obok
siebie!"(…)
(…)"Wkrótce żegnał się ze mną Janek po raz drugi i ostatni – dla obecnych
nieuchwytnie.
Przed chwilą był lekarz i powiedział, że jest lepiej, że prawdopodobnie i
tym razem chory z tego wyjdzie. Uwierzyliśmy mu całą duszą. Dobrze się
stało, bo dzięki tym słowom Janek umarł w godzinę później nie w atmosferze
płaczu i rozpaczy, lecz owiany błyskiem naszej nadziei.
Ostatnia godzina życia Janka upływała powoli.
Nagle zobaczyłam, że coś mi wskazywał oczami, patrząc na swoją rękę:
pierścionek ślubny na czwartym palcu zsuwał się z wolna. Co chciał wyrazić
tym spojrzeniem?...Ze wszystko się kończy? Że nasze wspólne życie
ześlizguje się w niewiadome, jak ta obrączka złota?...
Ujął moja prawą rękę i trzy razy przycisnął do ust.
Było to ostatnie Janka ze mną pożegnanie.
Usłyszałam lekkie rzężenie w jego piersiach. Trzeba było dać Jankowi
chwilę spokoju. Zawołałam Hankę i Zosie, aby pomogły mi podnieść go wyżej.
Otworzyłam okno na oścież, aby miał więcej powietrza. Ostatnie słowa,
jakie mu powiedziałam, były przepojone nadzieją.
Poszliśmy wszyscy na obiad. Jadalny pokój był przeniesiony do biblioteki,
żeby gwar Janka nie męczył.
Obiad rozpoczął się w niezwykłym, prawie radosnym podnieceniu. Byliśmy
wszyscy pod wrażeniem słów lekarza. Hanka zwróciła nawet uwagę, że jakby w
przeciwieństwie do wczorajszej naszej rozpaczy – wpadliśmy w przesadną
radość, może zbyt wczesną.
Zjadłszy zupę poszłam do sypialni, aby zajrzeć do Janka. Leżał a tej samej
pozycji, w której go zostawiłam: ręce spoczywały spokojnie na kołdrze,
kolana miał zgięte, oczy zamknięte, a usta wpółotwarte. Robił wrażenie, że
śpi. Uderzyła mnie od razu niezwykły kolor jego twarzy. Była woskowożółta.
Opanowując się z całych sił, wróciłam do pokoju, gdzie wszyscy byli
zebrani,
- Panno Zosiu, niech pani idzie: Janek jest bardzo blady...
Zerwała się. Gdy dotknęła jego ręki, zmieniła się na twarzy. Puls był
lewie wyczuwalny.
Nieprzytomnymi, latającymi rękami wciągałyśmy do strzykawek lekarstwa,
chociaż wiedziałyśmy, że na próżno, że wszystko jest skończone.
Gdy wyciągnęłam igłę, został w miejscu ukłucia maleńki, czarny punkt: krew
już nie płynęła.
Janek leżał jak przedtem, zamkniętymi oczami, twarz nabierała coraz
bardziej uroczystego wyrazu.
W drzwiach biblioteki powiedziano, cicho płacząc:
- Janek umarł.(…)
(...)W ogrodzie na klombach, w drewnianych korytkach balkonu kwitły
nasturcje. Zakwitły tego roku wcześniej aniżeli zwykle, trak jakby
naumyślnie, aby Janek mógł się nimi jeszcze nacieszyć. Ci dzień leżąc w
łóżku rozkoszował się bujnym, krwawym ich przepychem. Troszczył się o
najdrobniejszą ich gałązkę.
Powtarzał często: „tego roku są istotnie niezwykle piękne."
Był to jeden z ulubionych jego kwiatów. Ostatni wiersz, jaki napisał, był
o nasturcjach, umieszczony w Moim świecie.(…)
(…) Leżał przez trzy dni, cały obsypany nasturcjami. Ułożyliśmy je w
kształt płomiennego krzyża. Wśród zieleni – wiły się jak języki ogniste. W
nogach położyłyśmy wielki bukiet polnych kwiatów, dzwonków, krwawników,
tam na dole, nad rzeką zebranych.
Twarz Janka miała wyraz cudownej dobroci i spokoju.
*
Na Harendę wstąp! Zaprasza Stowarzyszenie Przyjaciół Twórczości Jana
Kasprowicza.
Dzisiaj Muzeum otwarte od 9.000 do 16.00.
|