(07.10.2009)
Adam Kokot: "Początkiem sierpnia nowotarżanie
Michał Król, Andrzej Sokołowski i Adam Kokot wyruszyli na jedną z
najtrudniejszych ścian wspinaczkowych w Great Trango Tower (6286 m n.p.m.,
Karakorum, Pakistan). Wyprawa odbyła się pod patronatem Burmistrza
Miasta Nowy Targ .
Oto relacja z przebiegu wyprawy:
Między Kazachstanem a Chinami, wspierający się na potężnych górach
Tien-Szan poprzecinanych głębokimi tektonicznymi dolinami leży Kirgistan.
Łatwiej pokonać odległość z Europy do stolicy Biszkek, niż poruszać się po
bezdrożach tego pięknego kraju. Właśnie z Kirgizji wróciła wyprawa
FREERAJDY SUBARU CLIMBING TEAM, która eksplorowała rejon szczytu
Kyzyl-Asker, leżącego na granicy z Chinami przez ponad miesiąc. W jej
skład wchodzili Michał Król i Andrzej Sokołowski, a towarzyszył im Adam
Kokot, którego zadaniem było fotograficzne dokumentowanie wyprawy.
Celem była wspinaczka na rzadko odwiedzanych skalno-lodowych ścianach. Po
przylocie, odebraniu cargo, jeszcze dwa dni trwały przygotowania do
kolejnego etapu podróży i aprowizacja. Potem dwa dni podróży pełnej wrażeń
Kierowca Wiktor i jego niezniszczalny ŁAZ przeleciał jak burza przez
asfaltowe odcinki " szosy" aż do punktu gdzie lawina błotna przecięła
drogę. Opóźniło to przyjazd do Narynia - naszego punktu noclegowego.
Dotarliśmy tam dopiero późno w nocy.
Drugi dzień po minięciu punktów kontroli granicznej ((bliska granica z
Chinami), poruszaliśmy się po zanikającej bitej drodze, którą zapewne
tysiąc lat temu migrowali Karachanidzi - i coraz głębiej zanurzaliśmy
pomiędzy potężne pasma gór. Jedynymi ludźmi, którzy mieszkają w jurtach na
tym pustkowiu są hodowcy bydła i koni. Dzięki sprzyjającej pogodzie i
umiejętnościom Wiktora po 10 godzinach jazdy dotarliśmy na miejsce
planowanej bazy, gdzie właśnie rozkładała się wyprawa białorusko-rosyjska.
A więc jesteśmy na 3750 m. npm.
Zaraz następnego dnia Michał z Andrzejem poszli na rekonesans, wyznaczając
kopczykami najdogodniejsze dojście na lodowiec. Kolejne pięć dni
pracowaliśmy jako tragarze, wynosząc namioty, sprzęt i jedzenie do
wysuniętej bazy na lodowcu - 6 godzin w jedną stronę. Pogoda sprzyjała,
choć noce na tej wysokości są mroźne. Michał i Andrzej w nocy wyruszyli na
ścianę, aby w stylu alpejskim wspiąć się upatrzoną linią na Pik Minsk
(5200m. npm.). Po 15 godzinach urobili zaledwie 200 metrów ściany.
Napotkane trudności spowodowały, że zawrócili po większą ilość sprzętu.
Przerwa przedłużyła się z powodu pogorszenia pogody.
20 sierpnia mamy odwiedziny innej polskiej wyprawy, która zamierza działać
2 doliny dalej. Uzupełniają nasze zapasy żywności i przywożą paliwo do
maszynki i agregatu..
Następnego dnia nasi wspinacze zadecydowali o wyjściu na lodowiec i
kilkudniową wspinaczkę w ścianie. Kontakt między bazą, której gospodarzem
został Adam, a dwójką wspinających urywa się na dwa dni. W tym czasie
śpiąc na wiszącym portaledgu Michał i Andrzej pokonali kolejne 200 metrów
ściany w bardzo trudnym terenie lodowym, nawiercili stanowiska, założyli
liny poręczowe oraz przeloty w miejscach w których nie było możliwości
założenia tradycyjnej asekuracji. Z ciekawości wychodzę na morenę i
obserwuję chłopaków. Już skończyli nitkę lodową, która przecinała 2/3
ściany. Dochodzą 100 metrów ponad nią. Pełen optymizmu wracam do bazy i
czekam na dobre wieści od zespołu. Niestety, jest inaczej. Dowiaduję się
przez radio, że prowadzący strącił kawał lodu, który spadając trafił
Michała. Uderzenie było silne. Efektem kontuzja barku i rozbity kask.
Koniec marzeń.
Dzień później wyruszam na lodowiec, by pomóc wracającym. Michał nie może
podnieść ręki, nie mówiąc o bolesności. Podaję leki i czekamy, aż wróci z
gór białoruski lekarz. Po zbadaniu okazuje się, że są naderwane wiązadła
barku i nie ma mowy - nawet po kilkudniowej przerwie - o powrocie na
ścianę i wspinaczce. Dla naszej trójki oznacza to koniec działalności
górskiej. Pogoda dostosowuje się do naszego smętnego nastroju. Zaczyna
padać śnieg. Ostatni wysiłek, ostatnie wyjście na lodowiec. Zabieramy
namioty i sprzęt 6 września, a Wiktor nie przyjeżdża. Czekamy cały dzień,
martwimy się i nocujemy
w małych namiotach. Rano na szczęście zjawia się Wiktor i niezawodny Łaz,
który zabłądził we mgle. We mgle zostają nasze nadzieje, trud przygotowań,
wysiłek bez wymiernych rezultatów. Żegnajcie wspaniałe góry, żegnajcie
przyjaźni ludzie... a może tylko "Do widzenia!".
Serdecznie dziękuję burmistrzowi miasta p. Markowi Fryźlewiczowi za
okazaną pomoc w realizacji wyprawy."
Foto-relacja (zdjęcia Adam Kokot):
|