(11.04.2009)
Wojciech Szatkowski:
"Po zawodach im. Józefa Oppenheima w Dolinie Chocho³owskiej niektórym
trudno by³o rozstaæ siê z górami.
Dlatego w niedzielê znowu poszli¶my w Tatry Zachodnie szukaæ nowych
miejsc, z których da³oby siê zjechaæ i wielkiego b³êkitu - bezchmurnej
pogody - która w tym okresie zawita³a w Tatrach. Znale¼li¶my i jedno i
drugie...
Na pierwszy ogieñ Rakoñ
przez Wy¿ni± Chocho³owsk±. Idziemy dziarsko. Noga w nogê, narta w nartê.
Znajdujemy jeszcze kilka chor±giewek po zawodach, które zabieramy do
schroniska. Wy¿ej ogl±damy dwóch narciarzy zje¿d¿aj±cych z Wo³owca. Jad±
jako¶ niemrawo, jakby brakowa³o im energii, tak jak mnie we wczorajszych
zawodach:)... Wychodzimy na szczyt. Zdjêcia i odpoczynek. Potem zjazd
d³ug± grani± po firnie. Wszystko wychodzi, skrêty jak marzenie, ale wielki
b³êkit powoli blednie, chyba jednak nied³ugo pogoda ulegnie zmianie. Potem
drugi zjazd. Przypominaj± siê s³owa Oppenheima z jego przewodnika: - Bo
czy¿ byæ mo¿e dla dobrego narciarza wiêksza przyjemno¶æ, jak we w±skiej
rynnie górskiej krêciæ ³uk za ³ukiem, opadaj±c w dó³ wê¿owym ¶ladem? Co za
sprawdzian techniczny wycyrklowanych kristjanij ¶lad szeroko¶ci paru
metrów, lec±cy z pieca na ³eb w przepa¶æ. Albo, nieporównany, cholerycznie
stromy las tatrzañski, ów slalom wobec nieba, o chor±giewkach ze smreków,
które siê nie ugn± , gdy o nie zawadzisz. Stromizna-trudno¶æ, zapewne, ale
przyjemna trudno¶æ, ca³kowicie daj±ca siê opanowaæ narciarzowi. Gro¼na z
powodu lawin, szreni?...Nie, to ¶nieg na stromi¼nie mo¿e byæ gro¼ny lub
nie. Ona sama przy dobrym ¶niegu, niema znaczenia dla dobrego technika.
Najwy¿ej upoi pêdem, lub sze¶cioma koz³ami zakoñczy szusik! Ale czy musisz
szusowaæ?. Pozatem istnieje na los Opatrzno¶ci siê zdawanie, jecha³e¶ po
Pod Bañskiej, a nocujesz nie wiadomo jakim cudem, 20 km dalej-w
Prybylinie. £ut szczê¶cia, zostawiasz przed schroniskiem dziadowskie kije,
a tu ci je jaki¶ ceper na eleganckie w t³oku zamienia, psim swêdem
wykrêcenie, wpadasz pod lawinê i zostajesz na skale, podczas gdy w
przepa¶æ wpada- ona, no i pod szczê¶liw± gwiazd± narodzenie. B³±dz±c we
mgle, spadasz z nawisu do nóg jakiego¶ wygi górskiego, który ciê
bezinteresownie potem 7 dni po Tatrach wodzi, ucz±c rozumu. {Józef
Oppenheim, Szlaki narciarskie Tatr Polskich, Kraków 1936}. Zje¿d¿amy do
Doliny, przy potoku zaopatrujemy siê w wodê i wracamy do góry przez wielki
wykrot. Maciek prowadzi, wycinaj±c w zboczu zakosy podej¶cia, a ja za nim.
Jeste¶my po godzinnym podej¶ciu na Grzesiu. Ostatnie podej¶cie za nami.
Szykujemy siê do zjazdu. To bêdzie po¿egnanie siê z Chocho³owsk± (w tym
sezonie) i zawodami Oppenheima, które uda³y siê wyj±tkowo. ¦nieg nieco
rozmiêk³y, ale jedziemy do¶æ ostro. Wszak jeste¶my narciarzami
wysokogórskimi. Czy mo¿e byæ co¶ piêkniejszego? No w³a¶nie, czy mo¿e?
Podczas jazdy lasem zastanawiam siê jakie rzeczy, a raczej zawody w ¿yciu
s± warte tego, by siê nimi zajmowaæ. Znalaz³em kilka. Po pierwsze dobrze
by by³o (chocia¿ na chwilê) byæ kapitanem trawlera ³owi±cego mieczniki na
otwartym Oceanie, potem mo¿e podró¿nikiem, polarnikiem, himalaist±, z
pewno¶ci± ¿eglarzem, no i narciarzem wysokogórskim. Mo¿e jest jeszcze
kilka innych zawodów. Uwaga!!! przez to my¶lenie o ma³o nie zawadzi³bym o
dorodnego smreka... Ostatni skrêt i jestem przy schronisku. Jest i Maciek,
spalony na br±z. Pogoda rozleniwia, a lodowate piwo nalewane przez Lucynê
smakuje wybornie (zarówno w wersji z sokiem malinowym jak i bez). A w
górze nadal króluje wielki b³êkit i firn, zachêcaj±ce do nowych zjazdów...
czego chcieæ wiêcej?"
Foto-relacja (zdjêcia
Maciek Bielawski i
Wojciech Szatkowski):
|