(17.04.2005)
Wojciech Szatkowski: "Przeciwieństwem
tych ideałów (dobrych śniegów) jest szreń, łamliwa szreń, jasna cholera i
czarna rozpacz narciarza tatrzańskiego.
Na jednolitej szreni,
szczególnie przy dobrych kantach, dadzą się jeszcze wykonać krótkie i
zwięzłe ewolucje, hamujące z miejsca niebezpieczny w tych warunkach rozpęd
– ale przy głębokiej łamliwej szreni wszelka sztuka zawodzi. Jest to jeden
z najbardziej niebezpiecznych śniegów dla nóg i dla nart. Tnie buty
pierwszorzędnie. W terenie nadaje się chyba jedynie do ślimaczej jazdy
zakosami, z duszą na ramieniu. Zwykła szreń, której twardość może się
wahać od miękkości zamarzającej grudy, po matową twardość chińskiej
porcelany, dla rozmaitości zakwitać może chropowatym kalafiorem, wyboistym
ganglem, tępym gipsem, otwierając urozmaiconą listę zmiennych śniegów
tatrzańskich, męczących niesłychanie nogi, a groźnych dla ścięgien, kości,
nart i zębów narciarza. W terenie podobne śniegi wymagają bardzo ostrożnej
jazdy, nie popuszczania ani na chwilę nart, starannego wypatrywania drogi
i szybkiej orientacji po odcieniu śniegu, aby nie ulec gwałtownemu
zahamowaniu lub szarpnięciu
(W.G. Tippenhauer, S. Zieliński, W stronę Pysznej). W tym sezonie były już
zjazdy w puchu (z Hrubego Regla), firnie (z Czerwonego Wierchu do Doliny
Jarząbczej), ale był też wiosenny zjazd po twardej szreni. Pobudka o 3.30
gwałtownie wyrywa mnie z przyjemnego snu i stawia na nogi. Szybkie
pakowanie, płatki z mlekiem i o 4.20 spotykamy się z Wieśkiem i jedziemy
do Kuźnic. Ruszamy przez Kondratową na Kopę Kondracką. Jest jeszcze
ciemno, gdy zakładamy do naszych „Haganów” foki. Dzień zaczyna się powoli
budzić dopiero przy schronisku na Kondratowej. Tam wykonujemy pierwsze
zdjęcia. Podchodzimy do Kamienia, jest twardo, powiedziałbym bardzo
twardo. Na stromym podejściu nad Kamieniem narty nie utrzymują mnie na
stoku, upadek na bok, kijek ześlizguje się 10 m w dół. Dość tego! Ściągam
narty i dalej idę z buta. Wiesiek aż na Przełęcz pod Kopą Kondracką
wchodzi na nartach. Po 2,5 godzinach stajemy na wierzchołku Kopy
Kondrackiej (2004 m.n.p.m). Nie czuję się zbyt pewnie na tym „betonie”,
czyli szreni, chcę dlatego zjeżdżać na Przełęcz, ale Wiesiek namawia,
perswaduje, no i ruszamy w dół żlebem wprost ze szczytu. Raz kozie śmierć!
Pierwsze skręty pokazują, że decyzja była jednak słuszna. Jedzie się
dobrze, a narty rzeźbią zbocze tak jak trzeba, uważamy tylko by nie upaść,
bo to oznacza lecenie na pysk w przepaść jakieś 300 metrów w dół.
Wykonujemy też zdjęcia i filmy. Ja wykonuję Wieśkowi film w połowie żlebu,
jedzie dynamicznie i fajnie długimi skrętami i słychać tylko chrobot
krawędzi po twardym śniegu. Niżej pojawia się łamliwa szreń. Nie lubię
jej, ale cóż. Długie skręty z obskoku i jakoś leci. Dojeżdżamy do Kamienia
i dalej do schroniska na Polanie. Po drodze pozdrowienie dla dwójki
ski-alpinistów, którzy idą na Czerwone Wierchy. Potem nartostradą do
Kuźnic. Szybkie pakowanie do auta, zjeżdżamy do centrum, żegnam się z
Wieśkiem i pędzę do domu, by zdążyć na 9 do pracy w Muzeum. Jeszcze tylko
prysznic i o 9.10 ląduję w moim przytulnym muzealnym pokoiku, pełen wrażeń
z jakże ładnie rozpoczętego dnia.
Foto-relacja
(zdjęcia Wiesław Kowalski):
Foto-relacja
(Wojciech Szatkowski):
|