(29.05.2008)
Wojciech Szatkowski:
"Na
zakończenie sezonu ski-turowego wybraliśmy się na długą narciarską „wyrypę”
na Krzyżne (2112 m), przełęcz słynącą z wyjątkowego widoku na Tatry
Wysokie. W wycieczce wzięli udział: Maciek Bielawski i niżej
podpisany. To było godne zakończenie sezonu…bo nie ma to jak wycieczka w
nieznane
Rano spotykamy się o 7 i ruszamy do Kuźnic z postanowieniem wyjazdu
kolejką na Kasprowy, żeby od razu wycieczkę zacząć na nartach.
Rzeczywistość jednak mocno rozczarowuje – wiatr kołysze smrekami jak
szalony i wiadomo już, że na „Narciarską Górę” nie wyjedziemy. W kasie
uzyskujemy potwierdzenie tego, że kolejka nie jedzie. Zawód wielki. No
cóż, narty na plecaki i ruszamy na Goryczkową. Spotykamy dwójkę znajomych
ski-alpinistów. Śniegu nie ma aż do Buli, tam szaleje już potok,
wypływający spod firnu, a my dajemy dalej na Kasprowy. Teraz uwaga. To, co
nam się zdecydowanie nie podoba, to zwłaszcza fakt, że wiele śmieci
pozostało na śniegu po narciarzach i czego nikt z PKL dotąd nie
posprzątał. A czego tam nie było? Maciek znalazł nawet baterie z czyjegoś
telefonu komórkowego, które zabrał z sobą, widzieliśmy także połamane
talerzyki, nie mówiąc już o niedopałkach papierosów… Jednym słowem jest to
wstyd dla PKL. Mam tylko nadzieję, że teraz już posprzątano ten bałagan.
Powracam jednak do spraw wyrypy. Śnieg w kotle Goryczkowym wygładzony
opadami na stół, na fokach idzie się świetnie. Kasprowy wita nas, swoich
wiernych miłośników, wiatrem, chłodem i kroplami deszczyku. Delikatnymi na
szczęście. Szybko zdejmujemy foki, przepinamy się i zjeżdżamy do dolnej
stacji kolei linowej Gąsienicowa, potem wzdłuż potoku dalej aż do Mokrej
Jamy, gdzie kąpiemy nasze narty, żeby zmyć z nich brudny śnieg. Przy
schronisku na Gąsienicowej cała grupa ski-turowców. W „Murowańcu” herbata
razy 2, pyszna, spotykamy też Kingę, miła rozmowa. Po popasie ruszamy w
Pańszczycę, znowu huczy potok, znowu buty do ski-alp ślizgają się po
kamieniach, bo na Dubrawiskach nie ma ani krztyny śniegu. Toczymy więc
zawzięcie rozmowy o tym, jaka jest różnica między ski-alpinizmem, a
ski-debilizmem? Dochodzimy do Czerwonego Stawku, tu możemy iść znowu na
nartach, tam też pierwsze krople deszczu dopadają nas (chwilowo), powoli
wznosimy się przez kolejne piętra doliny aż do kotła pod Krzyżnem.
Zakładamy, z racji stromizny stoku, narty na plecaki i ostro podchodzimy w
górę. Maciek a ja za nim. W czasie podejścia, mimowolnie, idąc własnym
tempem, wspominam to co było…czyli dawne zakończenia sezonu.
Pamięć przywołuje huczne zakończenia sezonu sprzed lat, z ok. 1939 r.
opisane świetnie przez Wandę Gentil-Tippenhauer i Stanisława Zielińskiego
w legendarnej książce „W stronę Pysznej”. Odbywały się one w czasach
Bednarskiego, Oppenheima, Zdyba i Ziętkiewicza przeważnie w schronisku w
Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Organizował je klub SN PTT przeważnie tam,
gdyż w „Piątce” było zawsze o tej porze mnóstwo śniegu, albo w słynnej,
dzisiaj niestety zamkniętej dla narciarskiej braci Pysznej. Przez Zawrat
ciągnęła grupa młodych zawodników z Henrykiem Bednarskim „Bednarzem” na
czele. Przez Zawory, z południowej strony, wracała kompania Oppenheima. Od
Morskiego Oka przez Szpiglasową zjeżdżała sznurem narciarska młodzież,
prowadzona przez niestrudzonego klubowego instruktora - „Wujka”
Ritterschilda. Od strony Roztoki, windując się przez próg Siklawy,
prowadził swoich senior narciarzy – pionier narciarstwa, zdobywca
południowej ściany Zamarłej Turni, świetny taternik - Stanisław Zdyb. Cały
dzień trwały zawody, wspólne wycieczki pod Szpiglasową i Kostury, a Bronek
Czech popisuje się szusem Szerokim Żlebem z Koziego Wierchu. Przy
schronisku szopka z wykorzystaniem wyciętych w kartonie postaci,
symbolizujących ludzi znanych w zakopiańskim światku narciarzy, np. Karola
Stryjeńskiego, płka Wagnera, braci Bujaków, Elę Ziętkiewiczową i innych
(przynosił je zdaje się Franciszek Bujak), dobre humory, znakomita
atmosfera. Wieczorem wspólna kolacja w schronisku Krzeptowskich, a
atmosfera przyjaźni udzielała się ludziom. Słychać było do późna tęskne
polskie i słowackie melodie, harmonia szaleje, wino leje się niegasnącym
strumieniem, ludzie siedzący wokół stołów, nie dość że mocno spaleni
słońcem, to szeroko uśmiechnięci, szczęśliwi. Takie były zakończenia
sezonu w latach 30. Historia zatoczyła koło. Tak samo przecież było na
zawodach Piotra Malinowskiego, gdzie niektórzy zakończyli swój sezon.
Najpierw świetnie zorganizowane zawody, potem uroczysta wspólna kolacja,
śpiewy, tańce, swawole – nic się nie zmieniło. No i dobrze, że tak jest.
No i tak wspominając wchodzę na Przełęcz. Panorama w chmurach, ale jest.
Zjazd z Krzyżnego. O 14 zaczęło padać, ale i tak było bosko. Nie można
zobrazować w pełni innym tego, czego sami nie przeżyli. Dlatego ograniczę
się do stwierdzenia, ze było świetnie. Jeszcze ponad 2, może 3 km zjazdu.
Przez 3 progi zjechaliśmy dzielnie aż do miejsca, gdzie wypływający spod
śniegu potok uniemożliwiał dalszy zjazd narciarski. Przeskakiwanie potoku,
śmiechy, ostrożność, to także elementy wyrypy. W każdym razie po 11
godzinach wycieczki wylądowaliśmy w końcu na Łysej Polanie, wciąż nie
wiedząc, czy to co robiliśmy przez te ostatnie godziny to był ski-alpinizm,
czy też ski-debilizm… a może to była mieszanka tych dwóch sportów? Sam nie
wiem…"
Foto-relacja (zdjęcia Maciej Bielawski):
Foto-relacja (zdjęcia Wojciech Szatkowski):
|