(08.05.2005)
Wojciech Szatkowski: "Liliowe – Skrajna Przełęcz –
Świnicka Przełęcz – Karb. Wstawanie o 3 rano ma w sobie jeden urok
– dzień jest dłuższy. Jednak taka pobudka, w środku nocy, jest to dla
mojego organizmu prawdziwa mordęga. Jednak szybko się pakuję, szybka kawa
z dwóch łyżeczek i jestem gotów, jadę po Wieśka. Szybkim krokiem wchodzimy
do Kuźnic, jest jeszcze ciemno, ale powoli czujemy budzący się dzień.
Potem nasza trasa prowadziła Doliną Jaworzynki na Przełęcz między Kopami,
następnie na Halę Gąsienicową. Tam założyliśmy już narty, mimo iż aura nie
rozpieszczała nas raczej – zaczął padać dosyć gęsty śnieg. Wychodzimy na
nartach na Przełęcz Liliowe (1952 m.n.p.m), następnie idziemy na nartach
trawersem przez Skrajną Przełęcz (2071 m.n.p.m). Wartałoby w tym sezonie
jeszcze stąd zjechać! Nad Doliną Cichą mgły, czasami pada śnieg, cicho i
pięknie. Odczucia? Ej, nijakiej władzy nikt nie ma nad nami! Pogoda inna
niż zwykle, ale ciekawsza, tajemnicza. Już bez nart dochodzimy na Świnicką
Przełęcz (2050 m.n.p.m), główny cel naszej wyprawy. Drogę zjazdu zagradza
skutecznie nawis, który pierwszy pokonał Wiesiek po lewej jego stronie
patrząc od góry. Ja po wielu próbach niezbyt udanych i bardzo nieudanych,
za namową kolegi spróbowałem z prawej. „Puściło”. Rozpoczynamy zjazd ze
Świnickiej, w przewodniku Wali i Życzkowskiego wyceniony na „dwójkę”. W
żlebie leży trochę świeżego śniegu i jedzie się świetnie. Kręcimy filmy i
fotografujemy. Jeszcze lepsze warunki napotykamy w Świnickiej Kotlince,
tutaj jazda – miód w gębie. Zjeżdżamy aż do Zielonego Stawu. Radość mąci
trochę fakt, że Wiesiek uszkodził nartę, wpadając na skałę, ale lepsze to
niż gdyby sobie coś zrobił. Po posiłku (super dobre owoce kandyzowane plus
woda) wyruszamy na Karb. Podchodzimy nań w ok. 23 minuty (Wiesiek) i 27
minut (ja). Miłym towarzyszem okazuje się ptak – płohacz halny – który na
przełęczy nic sobie nie robił z naszego towarzystwa i kręcił się między
nami, a my uszanowaliśmy jego obecność, mając nowego towarzysza wycieczki.
Zjazd z Karbu był niezły, Wiesiek ruszył pierwszy, a ja trochę
zlekceważyłem Karb i zaliczyłem klasyczną glebę. Potem jechałem już
uważniej i było całkiem OK. Śniegu jest tyle, że dojeżdżamy aż do „Murowańca”,
gdzie definitywnie trzeba zdjąć narty, gdyż kończy się śnieg. Zarzucamy
więc narty na plecy i maszerujemy do Kuźnic, znowu Jaworzynką. Schodzenie
po śliskich skałach w plastikowych butach to typowa „machaczka”, jak mówią
Słowacy. Jeszcze na koniec popatrzyłem za siebie, jakby żałując, że już
trzeba wracać z gór. Śnieg, padający ciągle i coraz mocniej zasypywał
ślady naszego zjazdu ze Świnickiej Przełęczy. Ślady szybko pewnie zniknęły,
ale przyjaźnie pozostały. A „nasz” płohacz halny pewnie czeka na kolejne
spotkanie... Może za tydzień? Wszak jeszcze z zimą się nie pożegnaliśmy".
Foto-relacja
(zdjęcia Wojciech Szatkowski i Wiesław Kowalski):
|