(17.01.2006)
Szusowanie przy księżycu…czyli Kasprowy, Uhrocie
Kasprowe, zjazd na Stare Szałasiska… to i owo o niedzielnej wyrypie
narciarskiej… Wojciech Szatkowski: „Gdy wszystkie drogi zjazdowe z
Hali Gąsienicowej pod wiosnę zawodzą, Mechy stają otworem dla wprawnego
narciarza. Trafiamy w dzień słoneczny zwykle na firn w górze, a dobrze
zakonserwowany śnieg – w partii leśnej - to cytat z przewodnika
narciarskiego Józefa Oppenheima z 1936 r. Celem naszej wycieczki
narciarskiej jest Kasprowy Wierch, Uhrocie Kasprowe i zjazd na Stare
Szałasiska. Gdy wyszliśmy o 3.50 z Kuźnic księżyc w pełni świecił tak
jasno, że nie było potrzeby używania lampek. Idziemy żwawo aż do momentu,
gdy okazuje się, iż camelback (czytaj: pojemnik na picie w plecaku z
rurką) Wieśka ma przeciek i mój partner pije ile wlezie…wodę z witaminami.
Okazuje się za to, że mój camelback całkowicie zamarzł i zostałem bez
picia (poza herbatą w plecaku). Ruszamy znowu. Wyżej jeszcze jaśniej,
wykonujemy więc pierwsze fotki. Po około 2 godzinach wchodzimy na szczyt
Kasprowego Wierchu. Powoli zaczyna robić się jasno, a zza gór bije
delikatna zorza nowego dnia. Przepinka. Po dopięciu klamer, w świetle
księżyca ruszamy na Gąsienicową. Pierwszy raz w życiu jadę po ciemku w
Gąsienicową – wrażenia fantastyczne. Stok jak stół, krótkie i dłuższe
skręty wychodzą idealnie, jazda jak marzenie. Przy jednej z podpór kolejki
linowej Gąsienicowa zatrzymujemy się i zakładamy ponownie foki, by podjeść
na Uhrocie Kasprowe. Wiesiek rusza pierwszy ja za nim, aż do momentu kiedy
moja prawa foka odkleja się… i odmówiła współpracy. No cóż, niema wyjścia,
muszę dalej iść pieszo. Na Uhrociu spokój i cisza.
Prawdziwa
górska cisza, kiedy lepiej słychać własne myśli, bicie serca i coś tam
pewnie jeszcze. Lepiej smakuje herbata i kanapka z żółtym serem (znowu
zapomniałem wziąć swoje, Wiesiek mnie poczęstował – dzięki Wieśku, bo wiem
że będziesz czytał). Teraz drugie danie naszej wycieczki – czyli zjazd na
Stare Szałasiska, już nie po ubitej trasie, ale w prawdziwym górskim
terenie, częściowo w łamliwej szreni i w puchu. - Na dole zjazdu ma być i
czekać na nas ładna, stroma ścianka, na której można będzie poszaleć –
zachęca Wiesiek. Dopinam klamry moich „Dynafitów” i ruszam pierwszy,
ostrożnie: jeden skręt, drugi, trzeci, potem szybciej…czekam na Wieśka.
Ten szaleje i pędzi na złamanie karku – ja kręcę jego zjazd oraz moment w
którym przelatuje obok mnie na „pełnym gazie” i znika za załamaniem
terenu. Gdzieś ok. 200 m pod granią zaczyna się puch. Teraz można
poszaleć, a skręty wychodzą lepiej i pewniej. Dojeżdżam do ścianki, o
której mówił Wiesiek: fajna, stroma, więc próbuję swoja starą, sprawdzoną
metodę - skręty z obskoku i osiągam dno kociołka. Widok ładny na Kasprowy,
Giewont i księżyc w pełni. Dalej droga naszego zjazdu prowadzi korytem
potoku, nieźle w nim się zjeżdżało, za wyjątkiem momentu, gdy wyrzucony w
powietrze z powodu jakiegoś błędu upadłem na stok, narty zostały na górze,
a głowa poleciała w dół – prosto w puch. A mój partner już był niżej. Klnę
w duchu i na głos, ale to nic nie pomaga. Po ok. 3 minut szamotania się
wstaję i jadę dalej. Dojeżdżamy do polany i dalej ścieżką lecimy na
złamanie karku w dół. Przy nartostradzie znowu zimno jak diabli, jednak
dalej panuje inwersja, na Kasprowym jest dużo cieplej niż na dole. Mimo
zamarzniętego camelbacka, odklejonej foki, uważam tę wycieczkę za bardzo
udaną. A naszym żonom: Gosi i Renacie, dedykujemy ten zjazd, z racji tego,
iż tej nocy nie miały z nas żadnego pożytku. Choć tyle się im od nas
naprawdę należy…”.
Foto-relacja
(zdjęcia Wiesław Kowalski, Wojciech Szatkowski):
|