(30.03.2006)
W
Cafe „Antrakt” w Zakopanem na ulicy Krupówki 6 odbył się wieczorek
poetycki orawskiego poety Zbigniewa Tlałki. Jego wiersze
publikowane były min. w „Najwyższym czasie”, „Miesięczniku Literackim”, w
gazetach lokalnych, aforyzmy znalazły się w tomie „Aforyzmy polskie”.
Poeta jest również laureatem kilkunastu konkursów literackich, w tym:
Konkursu im. P. Borowego w Jabłonce, Konkursu Poezji Górskiej w Zakopanem,
Konkurs Poezji Religijnej w Rabce, Poezja Karpat w Piwnicznej. Na
wieczorku przedstawił swoje wiersze ułożone według autorskiego pomysłu,
ukazując różne oblicza poetyckie. W myśl tytułu, który jest cytatem z
twórczości Rimbauda, poezję Zbigniewa nie przedstawiał on sam. Czytał
Jerzy Tawłowicz, znany poeta zakopiański, przewodnik tatrzański i artysta,
oraz pani Beata Greszeta, recytatorka i laureatka wielu konkursów.
Czytaniu wierszy towarzyszyła muzyka skrzypiec w wykonaniu pary Ilony
Nieciąg oraz Krzysztofa Leksyckiego. Duet ten pod nazwą „Duo Sonore”
wykonał kilka zachwycających utworów skrzypcowych, które doskonale
uzupełniały treść wierszy. Muzycy ci znani są z wielu koncertów w Polsce
jak i za granicą. Pracują w szkołach muzycznych na terenie Podhala. Autor
wierszy pojawił się w zakończeniu, odsłaniając jeszcze jedną twarz –
prezentując fraszki miłosne i erotyczne. Sala „Antraktu” wypełniona była
po brzegi. Wieczorek był udany – nikt nie żałował, że wysłuchał tych kilku
słów... Poeta rozdał nieco wierszy, fraszek i ... autografów! Były pytania
o tomik! Może niedługo, kto wie. Przyszłość: wieczorek w Jabłonce.
Miejsce: „Pasieka”. Czas: może czerwiec...
Foto-relacja (zdjęcia tet):
POTRZEBA
Potrzebuję się modlić.
Żeby trawa wciąż osłaniała nagość
ziemi.
Żeby słońce mogło się schować za
poduchy gór.
Żeby wiatr włosy drzew suszył po
letnim deszczu.
Potrzebuję się modlić.
Tylko jak to zrobić najlepiej.
Jak zostać św. Franciszkiem
skoro jestem sobą.
I żaden ptak mnie nie lubi i nic go
nie obchodzę.
Potrzebuję się modlić.
Żeby ci co mnie kochają mieli więcej siły
by mnie znosić.
Żeby ci co mnie kochają potrafili mnie
znaleźć gdy się zgubię.
Żeby ci co mnie kochają nie zapominali
że nie jestem św. Franciszkiem.
Tylko sobą.
Potrzebuję się modlić bo jedynie tak
uratuję świat
który stworzyłem dla nich.
ALTERNATYWA
Urodzę się, dajmy na to, gdzieś w Teksasie;
w średniozamożnej rodzinie. Będę miał dość
ambicji, by zaliczyć college a następnie
zdać na studia prawnicze. Będę przysięgał
na Biblię i wierzył w Konstytucję. Będę
bronił Ameryki i miał nieco niechętny
stosunek do imigrantów, choćby z Polski.
Będę znał historię Stanów, kilku prezydentów
i z grubsza geografię świata. Wieczorem –
poczytam Faulknera i Hemingwaya, aby
mieć rozeznanie w literaturze.
Nie będę znał losów małego kraju w środku
Europy. Nie będę rozumiał dylematów
Kordiana i Konrada. Zimy i Syberia
staną się dla mnie egzotyką w myśl,
że kiedyś tam się wybiorę. Chrystus nie będzie
jedyną nadzieją, a pieniądze nie będą
problemem. Nie będę myślał o wolności;
jak każdy, kto ma jej pod dostatkiem.
I umrę leczony do ostatniego tchnienia
w najlepszej z klinik, gdzie życie się ceni.
I ani przez ułamek sekundy nie pomyślę,
że mogła być alternatywa.
*
SMUTEK
kiedy ucicha skowyt wilczego trwania
budzą się Bieszczady
późną jesienią
bez liści ubrane wiatrem
lasy bukowe z odcieniem fioletu
w oku
chmury zatrzymane grozą wieczności
kryją góry przed opadem nieba
beztroskie mgły spod Rawki
tak bliskie
jak twarz każdej łąki
no i połoniny właśnie
w drodze nieustannie
w pokłonie
i moja kłótnia z Bogiem
zapisana w trawie
i o co
o ten smutek przemijania?
czy o to że nie przemija tylko smutek?
22.01.05.
ROZPACZ
ogarnia mnie rozpacz
gdy widzę jak wydłuża się
wers mojego wiersza
jak skraca się czas życia
a trwa cień śmierci
jak oddala się niebo
a przybliża ziemia
jak góry ogromnieją a doliny
robią się bliskie
jak opada szybkość biegu
a wzrasta ból nóg
jak wyostrzają się kontrasty świata
a jak pogarsza wzrok
jak przestaję myśleć o człowieku
a myślę o sobie
jak jestem wolny w tej pustce
i jak potrzebuję niewoli sensu
ogarnia mnie rozpacz
i cieszę się
że wydłuża się wers mojego wiersza
EPOS
Nie stać mnie na bojowanie
z szatanem, światem i sobą.
Przemykam chyłkiem pod murami Troi.
Nie żebym się bał
stawić czoła wrogom,
ale nie chcę życia stracić przypadkiem.
Niech bogowie, ludzie i świat,
historia i los
ustawią przeciwników na drodze –
sprostam im.
Lecz nie wskrzeszę zapału
do zdobywania snów, sław, skarg.
Nad Skamandrem spędziłbym
czas
unosząc swą tarczę nad głową
drzew, nad poległym ciałem traw.
Pieśnią srebrzystą rzeki
zasłuchany liczyłbym
w ciszy
heksametr fal.
Tak trwać bym trwał.
LITANIA DO M.
jesteś wiosną tej zimy
jesteś ciepłem tego chłodu
jesteś światłem w mroku
jesteś wszystkim w tej pustce
jesteś sensem tego czasu
jesteś urodą tej pogody
jesteś promykiem w tym domu
jesteś wyspą rozbitka
jesteś sercem mego życia
jesteś głosem mej duszy
jesteś słowem mej ciszy
jesteś wodą pustyni
jesteś wiatrem w przyrodzie
jesteś nadzieją i śmiercią
tak w jednej osobie
jesteś mą rzeką na łące
jesteś łąką pełną kwiatów
jesteś snem w który wierzę
jesteś dniem i nocą
jesteś ostatnim marzeniem
...
...
...
...
...
...
...
...
...
...
...
...
...
...
...
(dopisać wedle uczuć)
jesteś więc jestem
ZATRATA
miłość mnie rodzi
nową istotą
Adamem lub wężem w ciągle świeżym
raju
spięty z naturą korzeniem
jabłoni toczę spór z Bogiem
o moje imię
bo w miłości
zrzucam odzienie historii
splendor kościołów
magię dzieł sztuki
zwiewne szaty poezji
stoję nagi
ręce odwykłe od pisania
czytają pismo skóry
zębami pragnę
zgłębić
ciepło twoich ust
węszę twoje ciało
i czuję jego
las i noc
i krew
wzrok mój pusty błyska
jak w zwierzynie
wilk
2005
WYBORY
dwoje twych piersi
nęci i kusi
lewa leniwa
miękka w dotyku
rozlewa się w dłoni
jak piasek pustyni
poddaje ustom
i łatwo ulega głosowaniu palców
prawa niesforna
troszeczkę spięta
nie idzie lekko na układy z ciałem
niechętna rękom
drżąco wyniosła
zamyka usta knebelkiem sutka
a więc głosuję
listą języka
o
lepszy kształt serca
w państwie miłości
(2005 po wyborach)
PETRONIUSZ
Kolejny tyran zasiądzie na tronie.
Z komicznym grymasem twarzy
rzuci nam ziarna prawdy, które
wiatr historii rozwieje jako puste plewy.
Zbierze sektę towarzyszy,
wyznawców świętego planu rozwoju.
Zatwierdzą w krzykliwych oracjach
następne podatki na utrzymanie wojska
gdzieś w odległej i suchej Galii.
Do władzy dopuszczą wszystkich,
którzy nie mówią nigdy ludzkim językiem.
Senatorem będzie koń lub osioł –
i będą zachwyceni głębią jego głosu.
Zajmą się sztuką, zdrowiem, skarbem,
prawem i szkołą.
Ułatwią nam śmierć, a utrudnią życie.
I tak to się toczy.
Więc ja siedzę w atrium znużony światłem.
Usłużnie zjadłem nieco winogron
na uczcie Cezara. I wyszedłem –
wcześnie. Zbyt już widoczna jest
moja pogarda.
Teraz odpoczywam patrząc na posąg Dzeusa
niejakiego Fidiasza.
Piękny jest władca jak kamień martwy.
2005-12-06
PIEŚŃ EMIGRANTA
w państwie rzeczywistości wciąż źle się dzieje
oprócz ciągłych katastrof ogólna nędza
tyrańska władza demokracji nieustanne
kompromisy z oszustami i łotrami
ulotność poglądów o charakterze chorągiewek
znużenie rysami twarzy świadomość przegranej
więc uciekam za granicę iluzji
proszę o azyl polityczny Litwę Mickiewicza
ukrywam się w zaściankach szlachty
w matecznikach puszczy słyszę granie rogu
wędruję przez stepy akermańskie
upajam się ciszą
spotykam Stawrogina rozmawiam o Bogu
przed odjazdem z dworca na którym stoi Karenina
ruszam w świat już otwarty bez granic i czasów
z rządami wyobraźni której wolno wszystko
i mieszkam w pokoiku
o wymiarach wszechświata
gdzie czasem zasypiam i śnię
że istnieję
zt 2005
...
Jestem w wieku
gdy przegrana nie zmusza do walki
ani do gniewu –
tylko boli.
Cierpienie nie jest przelotnym bólem głowy
tylko chronicznym katarem
Nie próbuję uporczywie zdobywać
nowych światów
tylko rozpaczliwie
bronię starego.
Moja wyspa już nie zakwitnie.
Ledwie opiera się sztormom.
Ale trwa w zagubieniu
jak gwiazda polarna
w pustce.
Kto ją zna, ten płynie dalej.
PSALM
Boże
uratuj mnie od
szerokich ścieżek bogactwa
od wielkich wygranych
które przyprawiają o
zawrót głowy
uratuj od
nieszczęsnej sławy Barabasza
od losu tego
który przynosi cierpienie innym
uratuj od
pięknych kobiet
których miałbym na pęczki
w każdym porcie życia
uratuj od miłości
władców którzy różne
twarze zakładają na
uroczyste święta
uratuj mnie od
dni spokojnych pełnych słońca
plaż nadmorskich ciepła
mleka kokosowego
orchidei snu
Uratuj mnie Boże
nakarm cierpieniem
niezasłużonym
abym stanął przed Tobą
nie nagi
ale okryty krzyżem
Kolęda 2003
Radzimy sobie od biedy
Widzieliśmy co prawda
spadającą gwiazdę
wskazującą drogę do Betlejem
ale nikt z nas tam nie dotarł
Każdy z nas miał ważniejsze sprawy
na głowie
pilnowanie trzody
kolacja dla trojga dzieci
odrobina czułości dla żony
której musi to starczyć na tydzień
Żałosne sprawy ojczyzny
brak perspektyw marna polityka władz
ucisk gospodarczy
Zatem wskazaliśmy miejsce Trzem Królom
z Zachodu i Wschodu
Niech idą się pokłonić
jeśli prawdą jest co mówią o dzieciątku
My musimy mieć pewność
tylu nas okłamało
tylu nas już okradło
Wierzymy wszystkim na słowo
grzecznie potakujemy
lecz nieufność jest naszą ostatnią
nadzieją
Nie czekamy na zbawienie
ale na łagodną śmierć
bo my
nie zostaliśmy wygnani
z raju
O!
jest w tobie dzień
chowany w koszulę nocną
w paski i noc
zawijana w kołdrę w czarne
i czerwone serduszka
jest w tobie ciepło
trzymane pod pieczęciami
oczu – na później
i później które rozkładasz
jak dłoń teraz jest
w tobie mój poemat bez słów
nudne recytowanie uczuć
które ożywiasz jak Jezus Łazarza
jest w tobie tyle tyle
że choćbym mówił wszystkimi
językami świata
a ciebie bym nie miał –
to dalej wiesz
ZŁOŻONOŚĆ
Liść spada z drzewa w Chinach
uniesiony tchnieniem podmuchu,
który zmierza w głąb duszy oceanu
i który podnosi się w stronę nieba
tworząc bezlitosny prąd wirującego powietrza,
które boleśnie burzy nastrój zamyślenia wody
wzmagając ścianę globalnego kaszlu tsu-nami,
które zabiera na ramionach fali jedną maleńką apokalipsę,
która zatapia śmieszną zieleń leniwych wysp uśpionych ciepłem dnia
po czym znika w otchłani ciągnąc za sobą sznur wilgoci,
który pętlę zaciska wokół szyi Europy zniżając ciśnienie,
które źle wpływa na sytuację biometeorologiczną,
o której się mówi w prognozie pogody rankiem,
podczas którego senność wywołuje niepokój,
który odczuwa jednostka pijąca kawę
i która aktualnie pisze wiersz.
Zt.
IDEAŁ
gdy śpisz
jesteś najładniejsza
twarz zastyga
nie ma już na niej smutku
pozostałości dnia
nieporozumień resztek makijażu
kropelek potu śladów słońca
zmęczenia niepewności
zmarszczek nie ma myśli
o tym co jutro o tym co wczoraj
o biedzie o pracy
że brakuje ci lekkiej puchowej kurtki
o problemach syna
że umówiłaś się z koleżanką
i tak dalej
tyle niepotrzebnych rupieci
przestaje istnieć
i widzę twoją twarz
doskonale piękną anielską
z rysami Kleopatry idealnie czystą
i niestety
nie ma w niej jeszcze jednego rupiecia
mnie
Zt.
ELEGIA FILOZOFICZNA
Nietzsche jest filozofem
którego nam potrzeba
Powinien nas nauczyć
oporu wobec litości
Bezwzględnego unikania
zatęchłych zaułków przeszłości
Pogardy dla słabeuszy
drżących biedaków mataczy
oprawców polityków i kłamców
Zwłaszcza wobec tych ostatnich
Powinien nam wystarczyć
do poduszki w opuszczonym
z książek pokoju
Ten filozof winien nam
wskazać drogę
wzdłuż palm i drzew oliwnych
Jasno oświetloną gorącym słońcem
via pod jaskrawo błękitnym niebem
Za plecami Tyber i tyle nędznych
europejskich prowincji
Niech grzęzną w błocie demokracji
Dla nas droga do Grecji
Słuchanie ptaków zamiast
ludzkiej poezji Świadomość
śmierci mijanych światów zamiast
świadomości życia
Raczej walka w imię ukochanej
z tysiącem wrogów niż
rozsądna ugoda z posłem
Wędrówka ku horyzontowi
z widokiem płatków róży
zerwanych przez wiatr niż
długi krajobraz doliny w której
przyszło się na świat
Tak a nie inaczej odejść
z ziemi barbarzyńców
liczących drachmy Zapewniających
zawód nauczyciela uczącego
wymowy Wymowy potrzebnej
do załatwienia posady
kolejnym pokoleniom
niewolników
z
MAREK HŁASKO PO LATACH
czuję jak usiłuje
zamienić rozpacz wegetacji na kolczastą różę drwiny
jak usiłuje uwierzyć w miłość pomimo braku mieszkania
jak pracuje 12 godzin jako kierowca aby otrzymać zapewnienie
że socjalizm to raj na ziemi jak kradnie bo w raju
nie da się przeżyć wręcz fizycznie czuję jak błękit nieba
powoli zamienia mu się w szarzyznę celi więziennej
a anioły staja się dziwkami diabłów i mój biedny
nieszczęśliwy Kordian opuszcza ziemię tyrana aby
szukać ziemi świętej jednakże i tutaj są tylko
emigranci niepotrzebni nikomu nędzarze
z wychudłymi z bólu piersiami w których
serce w cierniowej koronie żeber
dogorywa – jak on Marek Hłasko
na ulicach świata w podłych hotelach
Europy w Niemczech w Izraelu
w Paryżu – z jednym krzyżem
na ramieniu z Polską
29.11.04.
|