(02.07.2009)
Wojciech Szatkowski:
"W „Białej Izbie” w siedzibie Związku Podhalan w
Zakopanem odbyły się posiady góralskie, których głównym bohaterem był
najlepszy alpejczyk w historii polskiego narciarstwa, dwukrotny medalista
mistrzostw świata FIS (z 1970 i 1974 r.) Andrzej Bachleda-Curuś. „Ałuś”
opowiadał o początkach swojej kariery sportowej, o swojej rodzinie,
kolegach z pucharowych tras i o startach na Zimowych Igrzyskach 1968 i
1972. Mówił także o tym jakie są bolączki narciarstwa alpejskiego w
Zakopanem. W spotkaniu wzięło udział kilkadziesiąt osób, w tym matka
Andrzeja, słynna alpejka, mistrzyni Polski i reprezentantka Polski, Maria
Bachleda-Curuś, jej siostra Zofia Gluzińska z synem Tomaszem i wnuczką
Anną. Nie zabrakło oczywiście największego kolekcjonera nart w Zakopanem i
na Podhalu – Mieczysława Króla-Łęgowskiego i przewodników tatrzańskich
oraz sympatyków posiadów góralskich w „Białej Izbie”. Spotkanie
poprowadził Wojciech Szatkowski.
Poniżej obszerna biografia sportowa Andrzeja
Bachledy-Curusia:
„Tak
naprawdę ze wszystkiego w życiu najbardziej udali mi się dobry ojciec i
dobra matka. Bardzo ważne, żeby od małego, od dziecka, mieć przyzwoitą,
taką jak trzeba atmosferę w domu. Ja miałem szczęście. Nie można
powiedzieć, że by w moim domu żyło się wyłącznie sportem, w każdym razie
gnali mnie do roboty ostro i odkąd pamiętam miałem zawsze mało czasu.
Również na narty...oprócz normalnej szkoły chodziłem również do szkoły
muzycznej, uczyłem się języków, nie ma co dużo mówić – w każdym razie
miałem mało czasu, za mało, żeby go marnować. Myślę, że był to
najważniejszy powód, dla którego później, gdy zacząłem jeździć na nartach,
udało mi się dojść tak wysoko. Oczywiście, będąc małym chłopcem nigdy nie
myślałem tymi kategoriami, ale teraz z perspektywy mogę ocenić, że to było
chyba najważniejsze” (Andrzej Bachleda)
O Andrzeju Bachledzie Curusiu z pewnością można powiedzieć, że osiągnął w
narciarstwie sukces. Jego kariera była błyskotliwa: startował na nartach
od 2,5 roku życia, najpierw z numerem 10 w zawodach dzieci na Lipkach,
potem w mistrzostwach Polski juniorów, 13 lat i pierwszy wyjazd za
granicę, starty w mistrzostwach Polski seniorów i aż 14 zwycięstw, dwa
razy startował na Zimowych Igrzyskach, zdobył dwa medale na mistrzostwach
świata FIS, 6 razy był na podium Pucharu Świata FIS (1. zwycięstwo w
kanadyjskim Banff – 19 lutego 1972 r.). Andrzej Bachleda zdobył dla Polski
w zawodach międzynarodowych, wg zestawienia M. Matzenauera 43,5 punktów to
dorobek, którym niewielu może się pochwalić. Wyprzedza go w statystykach
tylko „Dziadek” Stanisław Marusarz z 45 punktami. Należał do najlepszych
slalomistów świata i walczył ramię w ramię z Gustavo Thoenim, Franzem
Klammerem i innymi mistrzami alpejskich tras. W historii polskiego
narciarstwa zajmuje szczególne miejsce, bowiem był pierwszym polskim
zawodnikiem, który w konkurencjach alpejskich sięgnął tak wysoko. Mimo, że
zasadniczo w Polsce uprawianie konkurencji alpejskich jest ograniczone, to
właśnie Bachleda udowodnił, że stać nas na największe światowe wyniki.
Swoje sukcesy osiągnął dzięki temu, że jak wspomina: „dążyłem do
osiągnięcia planu maksimum”, oraz dzięki góralskiemu uporowi i treningowi
oraz pomocy ze strony rodziny. Narty były treścią jego życia przez ponad
15 lat i powiedział: „uprawiam narciarstwo niemal od urodzenia. Moje
najlepsze lata oddałem dla narciarstwa, kocham ten sport, uważam go za
największą pasję mojego życia”. Nawet trzykrotne złamania nogi, wstrząsy
mózgu i inne kontuzje nie potrafiły go do nart zniechęcić. Po prostu
wybrał narty...
Andrzej
Bachleda Curuś urodził się 2 stycznia 1947 roku w Zakopanem w rodzinie o
tradycjach narciarskich, bowiem zarówno jego ojciec (Andrzej
Bachleda-Curuś) jak i matka (Maria z domu Wawrytko) byli narciarskimi
mistrzami Polski w konkurencjach alpejskich. Dlatego Andrzej
Bachleda-Curuś zaczął wcześnie uprawianie narciarstwa i już w połowie lat
60. odnosił spektakularne sukcesy. W 1962 r. jako 15-latek pojechał na MŚ
FIS do Chamonix. W sierpniu 1966 r. odbyły się Narciarskie Mistrzostwa
Świata FIS w Portillo w Chile, tak, to nie jest pomyłka, w sierpniu, a
więc w środku lata (W Chile o tej porze roku jest zima – przyp. W.S).
Pojechali tam Polacy: Jerzy Woyna, Bronisław Trzebunia i Andrzej Bachleda
z trenerem Andrzejem Gąsienicą-Rojem. W biegu zjazdowym Andrzej Bachleda
był 39., w slalomie gigancie 21., w slalomie 15. W kombinacji alpejskiej
Andrzej Bachleda był 9., a Bronisław Trzebunia 18. W tym samym roku
podczas Uniwersjady zajął 1. miejsce w slalomie specjalnym, tytuł
wicemistrzowski w slalomie gigancie i kombinacji alpejskiej. W roku 1968
zakwalifikował się do kadry polskich zjazdowców na Zimowe Igrzyska do
Grenoble.
Grenoble 1968 i 6 miejsce w slalomie....
W próbie przedolimpijskiej w Chamrousse pojechał świetnie-zajął trzecią
lokatę (najlepszy był Norweg Mjoen, drugi Francuz Perillat) i pozostawił
za sobą wiele światowych sław. Na tych zawodach jeden z fotoreporterów
wykonał fotografię przedstawiającą trzech zwycięzców z padającymi płatkami
śniegu w tle i to zdjęcie zostało fotografią sportową roku. W
przedolimpijskim roku Andrzej Bachleda osiągnął jeszcze jeden poważny
sukces – 1 miejsce w slalomie specjalnym w Zermatt w Szwajcarii – było to
zwycięstwo w cieniu Wielkiej Góry, gdyż nad tą miejscowością wznosi się
stromy i wyniosły Matterhorn. Dlatego był, jak to się mówi „czarnym koniem
ze wschodu”, na Zimowych Igrzyskach w Grenoble – liczono na jego dobry
wynik... i nie zawiódł. Do Grenoble pojechali dwaj polscy zjazdowcy:
Andrzej Bachleda i Ryszard Ćwikło. W biegu zjazdowym „Ałuś” był 26., w
slalomie gigancie 13, a szóste miejsce w slalomie specjalnym i czwarte w
kombinacji alpejskiej świadczyły, że dystans do najlepszych na świecie
zmalał do minimum. Zwycięzca olimpijskiego slalomu, słynny francuski
alpejczyk, Jean Claude Killy pokonał „Ałusia” zaledwie o 88 setnych
sekundy. – Gdybym w jednym miejscu nie zakrawędziował, miałbym brązowy
medal – wspomina „Ałuś”. Polak po raz pierwszy znalazł się w ścisłej
czołówce alpejczyków świata. Pierwszy, ale nie ostatni.
Na plastiku... i w nocy
Andrzej
Bachleda senior wspomina: „Jednym z większych sukcesów Jędrka był udział w
zawodach w San Pellegrino we Włoszech (niedaleko Bolzano), ale nie na
śniegu... lecz na plastiku (igielicie) – były to zawody międzynarodowe w
bardzo silnej obsadzie. Zawody trwały 8 dni, a każdego dnia odbywał się
punktowany jeden przejazd na sztucznie ustawionych siatkach – o
zwycięstwie decydowała największa ilość punktów. Jędrek w tych zawodach
był drugi. Na trasie „Piste del Sole” – Trasie Słońca o długości 500 m i
różnicy poziomów 180 m miał rekordowy czas przejazdu a w ogólnej punktacji
drugi. Warto wspomnieć także o nocnych zawodach w Lasku Wiedeńskim. Jego
wyczyn w Aspen przeszedł do historii narciarstwa. Zjechał świetnie, na 4
miejsce, co równało się aż 11 punktom do Pucharu Świata. Nagle
zamieszanie. Polak podchodzi do stolika sędziowskiego, prosi o
dyskwalifikację twierdząc, że ominął bramkę. W pierwszej chwili myślano,
że zawodnik robi jakiś kawał, ale nie. Bachleda rzeczowo wyjaśnił w jaki
sposób minął bramkę, że sędzia mógł tego nie zauważyć i stanowczo prosił,
aby go zdyskwalifikowano, gdyż zgodnie z jego sumieniem, nie zasłużył na
wysoką lokatę. Był to w zasadzie największy szlagier zawodów. Prasa
amerykańska rozpisywała się na ten temat szeroko, Andrzejowi nadano wiele
przydomków – „dżentelmena białych tras” i tym podobnych” (Kronika
śnieżnych tras, s. 145). Za swoją postawę Andrzej Bachleda Curuś otrzymał
puchar Fair Play, ufundowany przez UNESCO w 1970 r. w Paryżu, a jego czyn
został uznany za najpiękniejszy czyn roku w światowym sporcie. Był
pierwszym Polakiem, który otrzymał wyróżnienie UNESCO. W tym samym roku na
Mistrzostwach Świata FIS w Val Gardena, we Włoszech zdobył trzecie miejsce
w trójkombinacji alpejskiej. Był to pierwszy medal zdobyty przez Polaka na
narciarskich trasach alpejskich. W czasie tych zawodów przeszedł też
trudne chwile. Przed zawodami, wspomina, że był tak „nagrzany” na medalowe
miejsce, że stając na starcie swej koronnej konkurencji, slalomu
specjalnego, miał nogi jak z kamienia – efekt przetrenowania przed
zawodami. Wydawało mu się, że im więcej jeździ na nartach – tym lepiej, a
tu „kubeł zimnej wody na głowę” i efekt: 10. miejsce. W trójkombinacji
brąz na prototypowych nartach Rossignolla. Ciekawostką dotycząca tego
startu jest fakt, że za tak dobre wyniki otrzymał jako prezent od firmy „Rossignol”
(na tych nartach jeździł w Pucharze Świata) samochód „Renault 16”. –
Miałem trochę kłopotu z tym by to auto przewieźć do Polski – wspominał „Ałuś”.
Sapporo (1972 ) i wielki zawód...
Do Japonii pojechał z widokami na co najmniej punktowane miejsce, a nawet
na medal. Niestety był sam z trenerem Andrzejem Gąsienicą-Rojem. To nie
działało na niego dobrze, tym bardziej, że liczył na start w Sapporo
młodszego brata Janka, który w sezonie olimpijskim osiągał bardzo dobre
wyniki. Pierwszy przejazd giganta, jak wspomina, pojechał słabo i zajmował
po nim dopiero 17. miejsce. Złość i gorycz uczyniły z niego innego
człowieka, bo w drugim przejeździe już pojechał na miarę swoich możliwości
i ostatecznie w slalomie gigancie zajął 9. miejsce. Doznał jednak kontuzji
ścięgien przystrzałkowych i w slalomie gigancie walczył nie tylko z
rywalami, lecz także z bólem przeszywającym nogę – pojechał dlatego
ostrożnie i zajął 10 miejsce. Czy był to wynik na miarę jego marzeń - na
pewno nie, to był wielki zawód. Za to oglądał konkurs skoków w którym
Wojciech Fortuna znokautował Japonię i zdobył złoty medal w skokach
narciarskich. Andrzej dał mu na skoki swoją czapkę, która, jak sam Fortuna
opowiada, przyniosła mu szczęscie. Ten medal był niespodziewany, przed
zawodami wszyscy liczyli na medal Andrzeja, była na niego wywierana
presja, padały pytania: „Zdobędziesz medal ?”. No i nie wyszło. W każdym
razie bez żalu opuścił Sapporo, nie podporządkował się decyzji o powrocie
do kraju i udał się na zawody w narciarstwie alpejskim do Banff w
Kanadzie.
Zwycięstwo w Banff
„Prosto
z Sapporo cała światowa czołówka udała się samolotami do Vancouver
(Kanada), aby następnie przyjechać do Banff, gdzie miały się odbyć slalomy
do punktacji Pucharu Świata...Start do slalomu giganta był wyznaczony na
godzinę dziewiątą, a ja przyjechałem na miejsce o 6-tej rano. Miałem nogi
z waty. Start w gigancie skończył się oczywiście nie powodzeniem, ale nie
było jeszcze nic straconego, gdyż na drugi dzień miała się odbyć moja
koronna konkurencja – slalom specjalny. Poszedłem wcześnie spać, toteż
rano obudziłem się bardzo wcześnie. Moim sąsiadem był mistrz olimpijski w
slalomie specjalnym Hiszpan Francisco Ochoa. On też już nie spał, więc
ucięliśmy sobie pogawędkę. To bardzo sympatyczny chłopiec. Z iście
hiszpańskim temperamentem opowiadał mi jak go witano w kraju po powrocie z
Sapporo - przejazd otwartym samochodem przez ulice miasta, mowy powitalne
najwyższych dostojników państwa, odznaczenia, mnóstwo kwiatów i upominków.
po godzinie byliśmy już przyjaciółmi i na to konto kropnęliśmy sobie po
dużym kielichu wina. Nie wiem, czy to właśnie wino sprawiło, ale byłem w
świetnym nastroju. Slalom o „Puchar Świata” wygrałem zdecydowanie przed
Augertem (Francja) i Gustavo Thoenim (Włochy). Najprzyjemniejsze było
jednak to, że z mojego zwycięstwa cieszyli się wszyscy. Koledzy
podchodzili do mnie i mówili: – Andrzej należało ci się, wreszcie nas
wszystkich wykosiłeś, setnie na to zasłużyłeś. Ponieważ tak się złożyło,
że slalom gigant zakończył się zwycięstwem Norwega Erika Haakera,
oblegający nas na uroczystości rozdania nagród dziennikarze pytali, jak to
się dzieje, że my nie będąc alpejczykami, należymy do czołówki świata i
właśnie wygraliśmy zawody. Zażartowałem wtedy z dziennikarzy. Powiedziałem
im, że razem z Haakerem trenujemy i podczas każdego treningu wypijamy
mnóstwo piwa. Na drugi dzień pękając ze śmiechu czytaliśmy w gazetach, że
Bachleda i Haaker, zawdzięczają swe sukcesy dużej ilości piwa” (Kronika
śnieżnych tras, s. 149).
„Ałuś” za metą...
W
1974 r. podczas Mistrzostw Świata FIS w St. Moritz zajął drugie miejsce w
kombinacji alpejskiej i zdobył srebrny medal, był to najlepszy rezultat
osiągnięty przez polskiego alpejczyka w Mistrzostwach Świata Federacji FIS
w historii. A mogło być złoto gdyby Jędrek pojechał szybciej pierwszy
przejazd - wspominał trener Andrzeja Bachledy, Andrzej Gąsienica-Roj. I
wtedy właśnie, kiedy osiągnął właściwie życiowy sukces, postanowił odejść
ze sportu. Moment idealny, gdy był MISTRZEM, otoczonym glorią chwały.
Wyjechał w 1981 r. do Francji, gdzie prowadził własną szkołę narciarską, a
obecnie Andrzej Bachleda jest znany jako właściciel firmy Andrzej Bachleda
Salomon Sport, buduje stacje narciarskie. We Francji startował z
powodzeniem w zawodach weteranów. Był także gorącym zwolennikiem
zorganizowania w Zakopanem Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2006 roku i
mistrzostw świata FIS. Ma trójkę dzieci: Annę, Andrzeja i Szymona.
Nazwisko Bachleda nie zniknęło z alpejskich tras, na Zimowych Igrzyskach w
Nagano (1998) i w Salt Lake City (2002) barwy Polski reprezentował Andrzej
Bachleda III i w kombinacji alpejskiej w Nagano zajął wysokie piąte
miejsce, idąc w ślady swojego ojca, który jest dumny z sukcesów syna.
Najmłodszy z Andrzejów Bachledów musiał jednak zakończyć karierę sportową
po poważnej kontuzji (zerwanie ścięgien krzyżowych). „Ałuś” nadal zajmuje
się narciarstwem, wciąż marzy mu się Zakopane jako stacja sportów zimowych
z prawdziwego zdarzenia oraz wychowanie zawodników, którzy tak jak on z
sukcesami startowaliby w Pucharze Świata.
Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie
Wyniki sportowe:, 6-krotny medalista Zimowej Uniwersjady, 8-krotny
medalista Spartakiad Armii Zaprzyjaźnionych, 14-krotny mistrz Polski: w
zjeździe(1965, 1966, 1968), slalomie (1966-1968), 1973), slalomie gigancie
(1966-1968, 1971) i kombinacji alpejskiej (1967, 1968, 1971). Zimowe
Igrzyska olimpijskie: 1968 - Grenoble: 26 w zjeździe, 6 w slalomie, 13 w
slalomie gigancie, 4 w trójkombinacji alp. 1972 - Sapporo: 10 w slalomie,
9 w slalomie gigancie), 2-krotny medalista narciarskich Mistrzostw Świata
FIS: 1970 - Val Gardena (Włochy)- 3 w kombinacji alp., 1974 - St. Moritz
(Szwajcaria)- 2 w kombinacji alp. Miejsca w Pucharze Świata: 1968- 26,
1969- 30, 1970- 13, 1971- 18, 1972- 6 (2 w slalomie), 1973-22, 1974- 41,
1975- 24. Pierwszy Polak, który otrzymał nagrodę fair play UNESCO (1970)."
Foto-relacja
(zdjęcia Paweł Stanuch):
|