(05.08.2008)
Z okazji 30-tej rocznicy zdobycia tytułu mistrza świata w biegach
narciarskich przez Józefa Łuszczka w serwisie Watra
prezentujemy fragment książki Wojciecha Szatkowskiego
poświęcony sportowemu sukcesowi
z Lahti:
Najlepszy
start w życiu – złoto Łuszczka na 15 km (21 luty 1978 r.)
"Wtorek 21 lutego 1978 r.
miał się okazać jednym z najszczęśliwszych dni w historii polskiego
narciarstwa. Odbył się wtedy bieg na 15 km. Łuszczek rozmawiał przed
startem z dziennikarzami, ale tak naprawdę, w czasie tych rozmów był
nieobecny. On myślał o tym, jak będzie na trasie. Zdawał sobie sprawę z
tego, że jest w gronie faworytów, ale wiedział doskonale jak silnych ma
rywali. Wystarczy wypadnięcie z rytmu biegu, a medal wymknie mu się z
rąk. Tradycyjnie był nieogolony („na szczęście”). Wydawał się być
rozluźniony. Przed nim była ostra trasa i silny mróz. Jak się potem
miało okazać, w czasie tego biegu, przemroził twarz i ręce. Przed startem
powiedział jeszcze do red. Matzenauera – czuję się świetnie. Dobrze
spałem przez całą noc, zawalczę na całego, panie redaktorze!.
Ruszył ze startu o godzinie 13.36,30. Miał
numer 73. Ten późny start spowodowany był ponownie panującymi w Lahti
mrozami. Temperatura spadła do około minus 13 stopni Celcjusza. Było
pochmurnie.
Jeszcze kątem oka rzuca
na elektroniczną tablicę, na której właśnie w tym momencie pojawia się
nazwisko Bieliajewa z jego międzyczasem na 5 km. W tym momencie Bielajew
jest jeszcze najszybszy...[1].
Na międzyczasie po 5 km prowadził Juha Mieto, drugi był Łuszczek, trzeci
Bielajew. Różnice czasowe pomiędzy pierwszą „piątką” najlepszych
zawodników były minimalne. Jeszcze wszystko mogło się wydarzyć. Po 10 km
nadal prowadził Mieto, drugi był Bielajew, trzeci Łuszczek. Polak był 15
sekund za Finem i 9 za reprezentantem ZSRR. Mieto mocno pracował
szczególnie na płaskich odcinkach trasy, gdzie dawał popis swej ogromnej
siły fizycznej i potężnych odepchnięć kijkami. Fińska publiczność
zagrzewała swojego idola głośnym dopingiem. Wydawało się więc, że to Mieto
będzie bohaterem tego dnia. Biegnący z numerem 45 Fin biegł naprawdę
świetnie. W połowie dystansu miał tylko 3 sekundy straty do Bielajewa.
Mieto, czterokrotny olimpijczyk, marzył przecież o tytule mistrza świata,
zdobytym „u siebie” w Finlandii.
Dobrze biegli też Norweg Martinsen, Andres z
NRD, który zesłabł w drugim odcinku trasy, Rosjanin Roczew i Caldwell ze
Stanów Zjednoczonych. Ale to była tylko „przygrywka”, gdyż naprawdę
liczącyła się druga część biegu, na której, z wiadomych przyczyn,
niektórzy nie wytrzymali tempa. Ale nie nasz Łuszczek. Biegnący przed nim
Pitkaenen (numer 72) miał 14 sekund straty do Mieto. Wreszcie na punkt
mierzenia czasu, gdzie stali oprócz fińskich sędziów także trener
Franciszek Klima i redaktor Krzysztof Blauth wbiegł Łuszczek. Biegł
pięknie – lekko. „Masz tylko 6 sekund straty do Mieto, tylko 6 sekund” -
poinformowali oni polskiego zawodnika.
Trasa w Lahti była niesłychanie urozmaicona i trudna technicznie, obok
stromych podbiegów, wymagających ogromnego „zdrowia” i siły, miała też
bardzo strome zjazdy. Trzeba było na tych zjazdach mocno i pewnie stać na
nartach, by nie wypaść z torów lub nawet nie upaść. Łuszczka o jego
sytuacji i aktualnej pozycji oraz stratach do czołówki informowali
Polacy, którzy gęsto obstawili trasę biegu. Dodatkowym dopingiem dla
Łuszczka był fakt, że biegł za jednym z najlepszych biegaczy Finlandii –
Matti Pitkaenenem. Gdy zbliżał się do niego, a zwłaszcza gdy go minął,
czuł się jakby dostał skrzydeł – przyznał w jednym z późniejszych
wywiadów.
Na trzecim kole Łuszczek
mocno przyspieszył. „Masz sekundę przewagi, sekundę” – krzyknął mu trener
Budny. Na ostatnich 5 km nadrobił 20 sekund do Bielajewa i 11 do Juhy
Mieto. Wysunął się na pierwsze miejsce dopiero 1500 metrów przed metą! On
wtedy już nie biegł, ale frunął na nartach. Długi, płynny krok z odbicia
i niezwykle mocne pchnięcia kijami dawały szanse na medal, nawet na złoto.
Nawet dzisiaj pokazywane w Telewizji Polskiej, niestety rzadko, fragmenty
biegu na 15 km z Lahti, pokazują jak fenomenalną techniką biegu, kondycją
i doskonałą rytmiką dysponował Polak. Tak potrafili biegać tylko najlepsi
na świecie.
Kibice szaleli. Mimo, że może woleliby
finisz w takim stylu fińskich biegaczy, Mieto lub Pitkaenena, ale
nagradzali dającego z siebie wszystko Polaka gromkimi brawami. Ten
doping dodawał mu sił. Łuszczek, poinformowany przez trenera, już
wiedział o swoich szansach na „złoto” i pobiegł ostatni odcinek
wspaniale. Miał sekundę przewagi, jakże mało, a jednocześnie wystarczająco
dużo by zdobyć złoty medal Mistrzostw Świata!
Obserwujący start Łuszczka w Lahti redaktor Krzysztof Blauth, wielki
miłośnik i znawca narciarstwa oraz dziennikarz tak wspomina tamte chwile,
kiedy ważyły się losy złotego medalu:
Sekunda na 15 km, sekunda na 49 minut biegu. Różnica zwiewna jak
śnieżny pył, który z równym powodzeniem roztopić się może w zawodzie
niedosytu co przejść do historii. My nie wiemy jeszcze. W uszy wwierca
się ryk kibiców dopingujących chłopaka z Zakopanego... Nadszedł wreszcie
nasz dzień, dzień, którego nie oczekiwaliśmy w najśmielszych marzeniach.
Polski dzień 21 lutego 1978 r. w fińskim Lahti po raz czwarty
organizującym już zmagania najlepszych narciarzy świata, w kraju, gdzie
jak w całej Skandynawii narciarski, szczególnie zaś biegowy wysiłek w
najwyższej jest cenie[2].
Łuszczek wpadł na stadion, nadal biegł w fenomenalnym tempie – meta: jest
pierwszy! O dwie sekundy przed Bielajewem i 5 sekund przed Mieto. Ogromna
radość! Zdobył pierwszy i jedyny jak dotąd złoty medal dla Polski w
biegach narciarskich. I to w stylu, który zelektryzował rywali a zwłaszcza
zgromadzoną publiczność. Polak osiągnął czas 49 minut 09.37. Zwyciężył
Bielajewa o ponad dwie sekundy, a Mieto o pięć.
Łuszczek tak wspomina najlepszy start w swoim życiu:
Przed startem na 15 km
chodzili koło mnie na palcach, bo lubiłem sobie pospać. Wstałem, zjadłem
śniadanie i poszedłem na start. Wystartowałem i biegłem na trzeciej
pozycji. Po „piątce” byłem trzeci, po 10 km byłem trzeci i przegrywałem
około 15 sekund, a prowadził Bieliajew, drugi Mieto. Ja najlepiej
pobiegłem końcówkę biegu, prowadziłem pół sekundy, tak jakbym dostał
wiatru, biegło mi się lekko. Stało się to wtedy, gdy dowiedziałem się, że
mam szansę na złoto. Biegłem końcówkę biegu sprintem i wygrałem. Dobiegłem
na metę w ogóle nie zmęczony, takie wtedy miałem zdrowie. Chociaż między
siódmym i ósmym kilometrem miałem kryzys, który trwał około minuty. Potem
biegło mi się już dobrze. mogłem przegrać, bo ciągle patrzyłem na tablicę
świetlną, czy jeszcze mam przewagę. Wygrałem 2,5 sekundy z Bieliajewem i 5
sekund z Mieto, na ostatniej „piątce” odrobiłem około 20 sekund. A zyskać
20 sekund i zwyciężyć z takimi zawodnikami to wielki sukces. Tamci byli
zdziwieni moim wynikiem. Teraz ja podszedłem do Bieliajewa i powiedziałem
„siewodnia ja był oczien silnyj” ...Trener Budny był ze mnie bardzo
zadowolony[3].
Fotografia, przedstawiająca uśmiechniętego Edwarda Budnego, na tle tablicy
świetlnej w Lahti, na której jego wychowanek ma numer 1 jest najlepszym
dowodem na to co przeżywał trener Budny. Opłaciły się lata wyrzeczeń,
nieprzespane noce, marznięcie na lodowcach i tysiące godzin spędzonych z
Józkiem. Wreszcie przyszła pora na rzetelną ocenę jego pracy, a
zwłaszcza pracy Józefa Łuszczka. W kraju wielu zarzucało mu, że poświęca
się tylko Łuszczkowi, zaniedbując zupełnie pozostałych zawodników. Trzeba
sobie zadać pytanie: co jest lepsze, wychować jednego zawodnika klasy
światowej, czy też kilku „przeciętnych” zawodników, którzy by zajmowali
miejsce w „dziesiątce”, ale nigdy nie wspięli się tak wysoko jak Łuszczek?
Według znawców narciarstwa „tandem Łuszczek – Budny” wykonał w ciągu
czterech lat prowadzących do Lahti ogromną pracę. Tak naprawdę w Polsce
nikt tak ogromnej pracy wcześniej w biegach nie wykonał. Mieliśmy dobrych
biegaczy, świetnych trenerów, ale Polacy mieścili się z reguły w „20”.
Teraz trening totalny w połączeniu z ogromnym zdrowiem i talentem
Łuszczka dał wspaniałe efekty. I choćby nie wiem jak krytykować Budnego,
to jednak Lahti jest w dużej mierze jego zasługą. Taka jest prawda.
Tak trener Edward Budny wspomina ten jeden z najszczęśliwszych dni swego
życia:
Punktualnie o godzinie 13.00 nastąpił start pierwszego zawodnika, Józek
wystartował w najsilniejszej, czwartej grupie z numerem startowym 73.
Widząc startującego zawodnika w akcji, pod którym od dynamicznych pchnięć
uginały się kije, podświadomie zrozumiałem, że tego właśnie oczekiwałem od
swojego podopiecznego. Na raz opuściło mnie całe napięcie ostatnich dni i
zauroczony stałem i gapiłem się na świetlną tablicę, na której ukazywały
się międzyczasy biegnących zawodników. Po przebiegnięciu 5 km Józek był
trzeci, a do prowadzącego Jewgienija Bielajewa brakowało mu 3 sekund, a do
drugiego Miety 2 sekundy. Na 10km trzech zawodników biegło nadal w trzech
sekundach, a kolejność między nimi zmieniała się jak w kalejdoskopie.
„Biegniesz po złoto!”
Stojąc na 500 m przed metą, wspólnie z redaktorem Krzysztofem Blauthem,
krzyczę przebiegającemu obok nas Józkowi, że wygrywa bieg z przewagą
półtorej sekundy nad Bielajewem i dwie sekundy nad Mietą. Na czasomierzu
redaktora pierwsza trójka biegła w tym samym czasie i nijak nie mógł
pojąc, skąd na moim czasomierzu były takie a nie inne różnice czasowe. Nie
odpowiadając redaktorowi na zadane pytanie co sił w nogach, przeskakując
ogrodzenia, przy osłupieniu służb porządkowych, biegnę na stadion, by
jeszcze raz popatrzeć na swojego podopiecznego i trzymać kciuki za
ostatnie, finiszowe metry. Po przybiegnięciu Józka do mety stadion
oszalał, a kierownik naszej ekipy, rzucając mi się w objęcia prawie
odznaczył mnie krzyżem kawalerskim, ale mnie w tej chwili nie
interesowały zaszczyty, a chciałem aby ta chwila tryumfu polskich nart i
polskiej myśli trenerskiej trwała wiecznie. Józek udał się w asyście
kierownika ekipy i lekarza na kontrolę antydopingową, a ja zaszyty w kąt
szatni mogłem samotnie oddać się marzeniom i prześledzić całą swoją
karierę zawodniczą i trenerską[4].
Wszyscy dziennikarze sportowi w Lahti
dosłownie „oszaleli” na punkcie sukcesu polskiego biegacza. Nie
notowanego dotąd w historii polskiego narciarstwa. Oto na jednych
zawodach, zawodnik z Polski, w jaskini lwa – Skandynawii wyrwał biegaczom
północy i najlepszym dotąd biegaczom ZSRR aż dwa medale. W tym jeden
złoty! Ich hegemonia na trasach biegowych świata została więc przełamana
przez Polaka, który pierwszy raz w życiu startował w imprezie tej rangi.
Cóż to była za sensacja! Na konferencji prasowej Łuszczek powiedział, że
wiele pomógł mu... Pitkaenen, za którym zaraz wystartował. To był dobry
doping. Łuszczek powiedział też , że nie liczył na złoty medal.
Setki dziennikarzy fotografowało polskiego biegacza. Ten wysoko, w geście
zwycięstwa, uniósł parę żółtych „Kneissli”, na których wywalczył tytuł
mistrza świata. Ktoś ze zgromadzonych fińskich kibiców głośno zawołał –
Hyve Puola! – niech żyje Polska! Oklaski długo nie milkły na stadionie
narciarskim w Lahti. Łuszczek pokazał, że brązowy medal na 30 km nie był
dziełem żadnego przypadku. Że należy do najlepszych na świecie i z nimi
wygrywa w stylu rzadko spotykanym na światowych trasach. To było piękne.
To był polski dzień Mistrzostw Świata w Lahti. Przykład Łuszczka i jego
zwycięstwa w Lahti oddaje też piękno sportu, w którym, tak naprawdę, nigdy
do końca nie wiadomo, kto będzie najlepszy. Tak zwanych „pewniaków” po
prostu nie ma. Jest wielu dobrych zawodników, ale czasami zdarza się
prawdziwy uśmiech szczęścia i zwycięża ktoś prawie zupełnie nie znany. Tak
było z Łuszczkiem.
Po biegu Łuszczek udzielił wywiadu do fińskiej telewizji. Opowiadał nie
tylko o sobie, ale i o trenerze Budnym, o tym, że przed MŚ w Lahti
przebiegł na nogach, nartorolkach i nartach w ciągu ostatnich miesięcy aż
7-8 tysięcy kilometrów. Tłumaczenie słowne, w języku fińskim, ukazywało
się na dole ekranu.
Na mecie sensacja, wszyscy powtarzali słowa: Luszczek - Puola, Polen,
Poland, Polonia -w wielu językach świata! Młody biegacz ze Skibówek stał
się największą sensacją Mistrzostw Świata w Lahti. W tak wyrównanej i
wysokiej stawce zawodników, gdzie czołowa piątką stale się „tasowała”,
Łuszczek pokazał ogromną bojowość i konsekwencję. Pokonał sam zespół
biegaczy norweskich. Warto zauważyć, że w biegu na 15 km, pierwszy z
Norwegów – Aunli był dopiero na 10 pozycji.
Na trasie prezentował się wspaniale. Zwłaszcza na podbiegach Łuszczek
wspiął się na wyżyny mistrzostwa. Stał się wzorem techniki ich pokonywania
dla całego narciarskiego świata. Złoto na 15 km i brąz na 30 km były też
najlepszymi wynikami w historii polskiego narciarstwa, osiągniętymi na
jednych zawodach rangi mistrzowskiej. Poza Łuszczkiem tylko Wojciech
Fortuna, złoty medalista olimpijski z Sapporo (1972) i Adam Małysz
sięgnęli wyżej. Za zwycięstwo na skoczni olimpijskiej Okurayama Fortuna
otrzymał złoty medal olimpijski i taki sam FIS. Małysz zdobył dwa medale:
złoto i srebro na skoczniach w Lahti w roku 2001. Łuszczek w Lahti
wywalczył dwie „śnieżynki” FIS – złotą i brązową.
Start w Lahti należy więc postrzegać w kategoriach doskonałego wyniku
sportowego. Najlepszego w historii polskich biegów narciarskich. Wynik
ten bardzo wysoko oceniono w prasie sportowej Skandynawii i świata. Jeden
z szwedzkich dziennikarzy powiedział nawet, że medale Łuszczka są więcej
warte niż wszystkie dotychczasowe wyniki Norwegów i Szwedów w Lahti. Czy
był do końca szczery, trudno powiedzieć. Sukces Łuszczka docenili też
konkurujący z nim zawodnicy. Świetny biegacz fiński Juha Mieto, na
konferencji prasowej powiedział, że nawet późniejszy numer startowy nic
by mu nie pomógł. Dał z siebie na trasie biegu na 15 km wszystko i mimo
to nie wygrał. Uznał zatem dominację Łuszczka. Stojąc na podium Juha Mieto
podniósł do góry rękę Łuszczka – najlepszego biegacza świata tego okresu.
I stali tak obok siebie: prawie dwumetrowy olbrzym z Finlandii i Łuszczek.
Mieto zapowiedział rewanż w Holmenkollen w biegu na 15 km. Za swój złoty
medal Łuszczek otrzymał 150 dolarów amerykańskich. Gdy w rok później
spotkał Juhę Mieto i powiedział mu o swoich „super zarobkach”, tamten nie
uwierzył. Ale tak było. 150 dolarów było nagrodą za największy wyczyn w
dotychczasowej historii polskiego narciarstwa biegowego.
Podobnie wypowiadali się i inni zawodnicy. „Luczek”, jak o nim mówiono i
pisano, stał się największą sensacją w Lahti. Wystarczy spojrzeć na tytuły
niektórych gazet. W helsińskiej popołudniówce „Ilta Sanomat” poświęcono
Łuszczkowi aż cztery strony. Podobnie w innych czasopismach i
dziennikach sportowych. Tym razem Skandynawowie, którzy raczej chętniej
opisują rodzimych bohaterów, uznali wielkość sportową Polaka. Felietonista
Jussi z „Helsingin Sanomat” napisał: „polski teatr jednego aktora dał na
fińskich śniegach spektakl znakomity”. To chyba najlepsze określenie
dla sukcesu Polaka. Gazeta norweska „Avisen” zadawała pytanie: - czy
narodził się polski Jernberg? Pisano „Luszczek – VM – kongen?” (Łuszczek
– królem Mistrzostw Świata). „Agderposten” podawała „Polsk bombe og norsk
katastrofe” (Polska bomba i norweska katastrofa). Bo Łuszczek zwyciężył
całą „koalicję” biegaczy norweskich i to w takim stylu, który nie
podlegał dyskusji. To był nokaut. „Stavanger Aftenblad” w swoich ocenach
poszedł jeszcze dalej, nazywając Łuszczka „najlepszym narciarzem MŚ” (Luszczek
bestemann i ski – VM). Na okładce gazety „Keskisuomalainen” widoczny był
wielki tytuł „Luszczekista maailmanmestart – Josefin vauhti alisti kaikki”,
co znaczy „Józef był za szybki, żeby go pokonać”. Na łamach fińskiego
czasapoisma „Etela-Suomen Sanomat” zacytowano wypowiedź fińskiego biegacza
– Juhy Mieto. Ten powiedział, że doskonały wynik Polaka nie jest
bynajmniej dla niego jakimś wielkim zaskoczeniem, gdyż rok przed startem w
Lahti poznał wielką klasę Łuszczka na wielkich zawodach w Nowym Meste w
Czechosłowacji. Już po dwóch kilometrach od startu Łuszczek dogonił
biegnącego przed nim Mieto. Nie szczędzono Polakowi komplementów, a
szwedzka gazeta „Hufvudstadsbladet” napisała, że Łuszczek jest równy klasą
Maentyrancie i Jernbergowi. Gazeta „Vaasa”[5]
przypomniała, że dotąd na wszystkich Zimowych Igrzyskach olimpijskich i
Mistrzostwach Świata bieg narciarski na 15 km wygrywali wyłącznie
Skandynawowie. Łuszczek dokonał więc znaczącego wyłomu w imprezach
Mistrzowskich.
Cieszyła się z niego także cała Polska. Niestety, tylko nieliczna Polonia
mogła być w Lahti i obserwować wielki sukces swego rodaka. Kibiców z
kraju, z wiadomych względów, nie było w Lahti. Polska była bowiem w tym
krajem komunistycznym, w którym paszport i wyjazd zagraniczny były
niezwykle trudne do uzyskania. Żyliśmy więc w państwie zamkniętym, stąd
polscy kibice nie mogli oczywiście wyjeżdżać za granicę.
Łuszczka czekała jeszcze jedna wzruszająca ceremonia – wręczenie medalu i
Mazurek Dąbrowskiego. Prezydent FIS – Marc Hodler wręczył złoty medal
najpierw kierownikowi polskiej ekipy Józefowi Gajewiczowi i poprosił, by
zawiesił go na szyi Łuszczka. Złota śnieżynka z wygrawerowanymi literami
„FIS” – marzenie najlepszych biegaczy świata, zawisła na szyi Polaka. Ten
stał na podium i dyskretnie ocierał płynące do oczu łzy. - To były chwile
nie do zapomnienia. Nie wytrzymałem i płakałem, gdy grano Mazurka i
biało-czerwona poszła do góry. To był najpiękniejszy dzień mojego życia –
wspomina mistrz świata.
Na najwyższym maszcie w Lahti zawisła polska flaga. Na stadionie sportowym
huczały oklaski. Potem rozległ się Mazurek Dąbrowskiego. Gdy milkną
dźwięki hymnu narodowego znowu koło polskiej ekipy robi się tłoczno. Znowu
Łuszczka czekają gratulacje i rozdawanie autografów.
Wyniki biegu na 15 km
techniką klasyczną – Mistrzostwa Świata w konkurencjach klasycznych –
Lahti (1978)
Imię i nazwisko zawodnika |
Pochodzenie - kraj |
Czas biegu |
1. Józef Łuszczek |
Polska
|
49.09.37 |
2. Jewgienij Bieliajew |
ZSRR |
49.11.62 |
3. Juha Mieto |
Finlandia |
49.14.37 |
4. Matti Pitkäenen |
Finlandia |
49.23.85 |
5. Nikołaj Zimiatow |
ZSRR |
49.33.33 |
6. Sven Ake- Lundbāck |
Szwecja |
49.50.86[6] |
Dzięki medalowi Łuszczka
w Zakopanem zawrzało. Stanisław Marusarz, człowiek-legenda polskich
skoków, medalista Mistrzostw Świata w Lahti z 1938 r. powiedział:
W Zakopanem panuje ogromna radość. Nareszcie spełniły się nasze
marzenia, nareszcie polskie narciarstwo doczekało się sukcesu, na jaki
dawno czekaliśmy. We wszystkich innych dyscyplinach sportu reprezentanci
Polski odnieśli większe lub mniejsze sukcesy, tylko to biedne narciarstwo
wlokło się w ogonie. Wyrażam głęboką nadzieję, iż ten nasz rodzynek, te
jego medale, dodadzą bodźca do solidnej pracy nam wszystkim – i
działaczom, i trenerom i zawodnikom. Łuszczek bowiem wykazał i udowodnił,
że warto pracować, że są szanse na sukcesy, trzeba je tylko wykorzystać.
Życzę temu wspaniałemu chłopcu jak najserdeczniej dalszej pięknej kariery,
ale także i wstrzemięźliwości, aby nie pozwolił teraz rozmienić swojego
talentu na drobne, bo taki jeden przypadek – przestrogę już mieliśmy.
Chociaż znam dobrze Józefa Łuszczka, wiem, iż jest na tyle skromny, że w
głowie sobie zawrócić nie da. Czterdzieści lat temu i ja walczyłem o złoto
w Lahti . Bardzo żałuję, że nie mogłem świętować sukcesu wraz z Łuszczkiem,
cieszę się jednak, iż zapoczątkowałem w tym wielce usportowionym kraju
medalową szansę. Trochę mi szkoda, że nie zdobyliśmy medalu w „moich”
skokach, ale przecież i złoto i ten brąz Łuszczka pozostają w naszej
wielkiej narciarskiej rodzinie, która bardzo tego potrzebowała. Muszę
powiedzieć, że wraz z pierwszym trenerem i wychowawcą Łuszczka – Antonim
Marmolem po cichutku liczyliśmy na lokaty w pierwszej piątce na 30 km, a w
pierwszej trójce na piętnastkę, ale żeby przypadł Polsce aż złoty
medal!... Teraz znowu po cichu marzę, aby Józef dorzucił jeszcze do
kompletu srebrny medal na 50 km. No i żebyśmy mieli choć jeszcze jednego
takiego Łuszczka[7].
Jan Szczerba, prezes klubu „Start” Zakopane,
którego barwy reprezentował Łuszczek, powiedział:
Przez cały czas, w
skrytości ducha liczyliśmy na wielką niespodziankę, bo przecież
wiedzieliśmy ile Łuszczek jest wart i jak pracował. Jego sukcesy cieszą
nas tym bardziej iż przypadły akurat na jubileusz 25-lecia klubu i taki
sam jubileusz Zrzeszenia Start. Józef dorzucił już piąty medal do naszego
skarbca, mieliśmy bowiem już dwa medale „Ałusia” Bachledy za kombinację
alpejską, jeden Jana Staszela, no i jeden Łuszczka. To złoto jest
najbardziej radosne, ale człowiek jest nienasycony – czekamy na jeszcze
jeden krążek. Wysiłek się opłacił. Jesteśmy pełni satysfakcji, iż udało
się nam stworzyć Łuszczkowi dobre warunki do przygotowania formy i
otoczyć go należytą opieką, jakiej bardzo potrzebował po wypadku ze
skręceniem nogi przed igrzyskami w Innsbrucku. Udało się także pogodzić i
doskonale zharmonizować wysiłki wychowawcy Łuszczka – Antoniego Marmola,
trenera klubowego Tadeusza Fronka, trenera kadry – Edwarda Budnego, a
także lekarza klubowego dra Leszka Allerhanda.
Zadowoleni byli także koledzy Łuszczka z
klubu „Start” Zakopane: Andrzej Truchan, Józef Kwak, Józef Zubek, Andrzej
Fronek. Przy okazji wskazywali oni na Jana Staszela, który jako pierwszy
Polak potrafił wygrywać z najlepszymi na imprezie rangi mistrzowskiej.
Bardzo cieszyła się oczywiście matka Łuszczka. Przedstawiciele klubu
„Start” Zakopane przyjechali do niej z kwiatami zaraz po uzyskaniu
wiadomości o „złotym” starcie jej syna. Pani Łuszczkowa - Urbaś nie kryła
łez wzruszenia. Wierzyła w złoto po Biegu Sylwestrowym w Zakopanem, kiedy
generał Zygmunt Huszcza powiedział jej, by zachowała łzy na złoty medal
syna na Mistrzostwach Świata. Przepowiednia generała sprawdziła się, a jej
syn zdobył złoty medal Mistrzostwach Świata[8].
Tak więc z sukcesu Polaka cieszono się nie mniej mocno w jego Ojczyźnie,
a zwłaszcza w rodzinnym Zakopanem."
|