|
|||||
Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Archiwum I O Watrze I Leader + |
Stanisław Marusarz - „król nart” z Zakopanego… |
(30.10.2008)
Wojciech Szatkowski: "29
października br. minęła 15-ta rocznica śmierci Stanisława Marusarza,
wybitnego zakopiańskiego narciarza, skoczka i olimpijczyka. Tekst
poniższy jest próbą odpowiedzi na pytanie: jakim Stanisław Marusarz był
człowiekiem? Bo powszechnie znany jest jako sportowiec, ale pragnę go
pokazać jako człowieka wielu pasji, ojca, miłośnika nart, ale i motocykli,
myślistwa. Z góralskiego rodu…W 1926 r. tuż przed zawodami w skokach na wybiegu Krokwi pojawił się mały, szczupły chłopak w stroju góralskim, kożuszku i kapeluszu na głowie. Miał zaledwie 13 lat. Chciał jednak startować w zawodach i zmierzyć się z seniorami. Sędziowie z początku nie chcieli go dopuścić do skoków z racji młodego wieku, ale w końcu, po długich namowach - ulegli. Góralczyk wystartował i zajął trzecie miejsce, za Bronkiem Czechem, który skoczył 44 metry i Gąsienicą Sieczką. Po zakończeniu konkursu uśmiechnięty rozdawał po raz pierwszy w życiu autografy, a w nagrodę otrzymał to, o czym marzył po nocach – prawdziwe narty skokowe. Niedługo później dostrzegli go działacze klubu SN PTT - Józef Oppenheim i Ignacy Bujak. Okiem znawców ocenili oni postępy młodego chłopczyka, poznali też rychło, że ma wielki talent i zapisali go do klubu. Zaczęła się kariera sportowa jednego z najlepszych polskich skoczków. O kim mowa? Tym góralczykiem był oczywiście Stanisław Marusarz – późniejszy wicemistrz świata w skokach z Lahti i legenda skoków narciarskich. Nie był jedynym z rodziny Marusarzy, który w tym okresie zaczynał swoją sportową karierę. Drugim był jego starszy brat Jan, świetny biegacz i kombinator klasyczny oraz kuzyn „Andre” - Andrzej, doskonały w obydwu tych konkurencjach. Oprócz nich na nartach świetnie jeździły dziewczęta z rodziny Marusarzów – Helena i Maria. Wszyscy oni reprezentowali barwy klubu SN PTT. Stąd w końcu lat 20. zaczęto w Zakopanem mówić o narciarskich „dynastiach” – Marusarzów, Czechów, Motyków, Szostaków, Sieczków. Zakopane zaczynało w tym okresie żyć nowym życiem – sportem. Stał się on dla tej miejscowości, jeszcze wtedy uroczej i niedużej wioski, ważną siłą napędową do jej rozwoju. Marusarz rychło stał się chlubą tej miejscowości. Pierwszy skok…Pierwszy skok decyduje o tym, że młodziutki wtedy Staszek chciał skakać. Coś ciągle ciągnęło go na skocznię. Marusarz oddał skok w wieku kilkunastu lat. Największą skocznią w Zakopanem była wtedy Jaworzynka, którą projektował narciarz i działacz klubu SN PTT, Aleksander Schiele. Tak wspomina Stanisław Marusarz swój pierwszy skok na tej skoczni. Po skończeniu zawodów Jaworzynka opustoszała. Zostaliśmy sami z kolegami. Niewiele się zastanawiając powziąłem decyzję – spróbuję sił na skoczni jaworzyńskiej! Narty miałem z sobą. Zacząłem się drapać na rozbieg, który był zbudowany z drzewa na znacznej wysokości. Przypomniały mi się przestrogi ojca, a przed oczami stanęły wszystkie chyba kaleki, jakie widziałem w życiu,. Wahałem się przez dłuższą chwilę, czy w ogóle skakać. Ale oto doszedł mnie śmiech i drwinki kolegów. Moje postanowienie dojrzało. Na złość kolegom wdrapałem się o dwa metry wyżej i bez namysłu ruszyłem w nieznaną przepaść. Na szczęście moje krótkie i niesmarowane deski słabo mnie niosły. Traciłem szybkość. Narty rozjeżdżały się na boki, gdyż rowki były krzywo żłobione. Skulony więcej ze strachu niż z potrzeby „stylu” zbliżałem się nieuchronnie do progu. Rany Boskie ! Próg !!! Wyprężyłem instynktownie ciało i rzuciłem się do przodu niczym w paszczę niedźwiedzia. Pierwsze wrażenie ? Zachłysnąłem się silnym pędem powietrza, zimnego powietrza. Zdawało mi się, że zleciałem z turni wprost do stawu z lodowatą wodą. Pode mną rozwarła się przepaść stokroć większa, niż mogłem przypuszczać. Strach zabił całą emocję skoku. Nad zeskokiem szarpnąłem nerwowo ciałem. Efekt był taki, że wylądowałem na głowę. Mimo nieprawidłowego lądowania, poczuwszy „grunt pod głową” doznałem uczucia ulgi. Fikając koziołki zsuwałem się po zeskoku w dół. Wykonywałem przy tym rozpaczliwe ruchy starając się zachować prostą linię spadku, aby, znalazłszy się na przechodzącym w poprzek zeskoku mostku, nie stoczyć się do strumyka, co mi się zresztą szczęśliwie udało. Zatrzymałem się u podnóża skoczni przy akompaniamencie głośnych drwin kolegów. Słabe tempo na rozbiegu spowodowało, że mimo wysokiego progu skoczyłem niewiele ponad 10 metrów. Tak wyglądał mój chrzest na zawodniczej skoczni. Nie przejmując się tym niefortunnym początkiem postanowiłem przychodzić częściej na Jaworzynkę. Taki był pierwszy skok małego „góralczyka”, jak sam nazywał siebie Marusarz. Skok, który zmienił jego życie. Chciał skakać, nigdy skoczni się nie bał, był odważny, przy tym ambitny i pracowity. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaczęły się sukcesy, chociaż sędziowie nie chcieli dopuścić młodego, bo zaledwie 14 – letniego Marusarza do skoku na Wielkiej Krokwi. Ten pierwszy skok na Krokwi oddał 6 lutego 1927 roku. Przebojem wdarł się do koalicji zakopiańskich skoczków. Marusarz zaczynał się liczyć, obok skoczków ze „starej gwardii” takich jak Rozmus, Czech, Sieczka czy Mückenbrunn. Cztery olimpiady Stanisława MarusarzaJeśli chodzi o starty olimpijskie to w historii polskiego narciarstwa jest absolutnym rekordzistą. Czterokrotnie reprezentował nasze barwy na Zimowych Igrzyskach. Rekord „Dziadka” wyrównał tylko jeden narciarz z Polski – biegacz narciarski i świetny biathlonista – Józef Gąsienica-Sobczak z Kościelisk. Pierwszym startem olimpijskim był wyjazd za ocean do Lake Placid, w roku 1932. Mimo kiepskich warunków odbył się konkurs skoków. Na lądującego skoczka czekały różne niespodzianki, bowiem rozmiękł zeskok, tworząc na samym dole skoczni spore jeziorko o głębokości około 30 centymetrów. Lądujący skoczek musiał ostro hamować, aby nie wpaść w tę wodno – lodową pułapkę. Czasami skoczkowie przejeżdżali przez zeskok i wpadali w słomę, ku uciesze ryczących ze śmiechu Amerykanów. Stanisław Marusarz zaliczył małą kąpiel, raz lądował w słomie i ostatecznie zajął 17 miejsce. W cztery lata później był już piąty na skoczni w Garmisch-Partenkirchen[1]. Po zakończeniu II wojny światowej startował jeszcze w Saint Moritz (1948) i Oslo (1952). Dwa razy zajął 27 miejsce i dwa razy niósł biało-czerwoną podczas ceremonii otwarcia Zimowych Igrzysk olimpijskich. On, dawny mistrz, któremu wojna zabrała być może najlepsze lata sportowej kariery, kurier tatrzański, który wymknął się hitlerowskim oprawcom, dumnie trzymał łopoczącą na wietrze biało-czerwoną. Był symbolem powrotu polskiej młodzieży do światowego sportu. On ją po wojnie wprowadził w świat narciarskich startów, będąc wzorem dla Dziedziców, Kwapieni, Ciaptaków, Bachledów i innych. To było chyba ważniejsze nawet niż same wyniki sportowe, jakie w tym okresie osiągaliśmy. Po raz piąty przypiął orzełka otrzymując nominację olimpijską do Cortiny d Ampezzo (1956). Tam jednak nie wystartował jako zawodnik, lecz otwierał konkurs olimpijski na skoczni „Italia”. Karierę sportową zakończył w 1957 r. Był jeszcze czwarty na Mistrzostwach Polski. Potrafił wygrać z prawie o 20 lat młodszymi od siebie skoczkami. Po raz pierwszy wystartował w 1932 r. w Lake Placid. Następny start olimpijski Stanisława Marusarza i kolejny pojedynek ze Skandynawami miał miejsce na IV Zimowych Igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen (1936), na kolejny pojedynek ze Skandynawami. IV Olimpiada Zimowa została rozegrana w Garmisch-Partenkirchen, w dniach od 6 do 16 lutego 1936 r. Na olimpiadę pojechali: Bronisław Czech, Michał Górski, Stanisław Karpiel, Andrzej Marusarz, Stanisław Marusarz, Karol Zając i zjazdowiec Fedor Weinschenk oraz Marian Woyna-Orlewicz[2]. Kierownikiem drużyny olimpijskiej był dr Aleksander Boniecki, a jego zastępcą inż. Kazimierz Schiele. Przygotowaniami przedolimpijskimi zajął się PKOL. Dla właściwego przygotowania technicznego i kondycyjnego sprowadzono do Polski trenera norweskiego Haralda Sandwicka. Niestety brak śniegu spowodował, że przygotowania i obóz przedolimpijski przeniesiono do Doliny Pięciu Stawów Polskich, wysoko w górach. Tam prowadzono szkolenie skoczków na terenowej skoczni pod Miedzianem. Dla zawodników zakupiono kilkadziesiąt par najlepszych nart norweskich. Prowadzono akcję dożywiania zawodników, objętych cyklem przygotowawczym do ZIO. Sztandarowym polskich narciarzy podczas ceremonii otwarcia Igrzysk był Bronisław Czech. Na zawody Stanisław Marusarz pojechał z silnie przeziębioną grypą i w pociągu do Niemiec miał wysoką gorączkę. Prasa sportowa pisała: „Z Garmisch donoszą nam, że najlepszy narciarz Polski, Stanisław Marusarz, zachorował ciężko na grypę. W piątek (tj. 31 stycznia) po południu temperatura wynosiła 39 stopni. Marusarz znajduje się pod opieką dwóch lekarzy”[3]. Marusarz wspominał później, że miał wielkiego pecha, żeby zachorować właśnie tuż przed tak ważnymi dla niego zawodami. Wezwany lekarz z wioski olimpijskiej zaaplikował mu sporą dawkę zastrzyków i powiedział na odchodnym: – Ale o starcie niech pan nawet nie marzy. Nie docenił góralskiego charakteru Stanisława Marusarza, który po tygodniu rozpoczął spacery, a po kilku dniach poszedł na skocznię. Oddał dwa skoki, obydwa nie ustane. Z przerażeniem myślał, że nie potrafi ustać żadnego skoku. A miał szanse na medal. Obok niego w Ga-Pa pojawili się najlepsi skoczkowie świata: Birger Ruud, daleko skaczący Szwed Eriksson, bracia Reidar i Alf Andersenowie, Olaf Hoffsbaken, Oddbjörn Hagen i wielu innych. Wielkim marzeniem Stanisława Marusarza było zwycięstwo w otwartym konkursie skoków. Podczas tych zawodów po raz pierwszy w życiu skakał na oświetlonej skoczni w nocy. We wspomnieniach spisanych po latach stwierdził, że wtedy w Ga-Pa widział najpiękniejszy śnieg w swoim życiu, roziskrzony blaskiem świecących się nocą reflektorów. Po otwarciu olimpiady wziął udział w biegu złożonym (kombinacja norweska). Wspomina swój start z rozgoryczeniem, bo gdyby nie choroba, z pewnością wynik byłby dużo lepszy: Nazajutrz startowałem w biegu na 18 kilometrów (startowało 115 zawodników z 23 państw). Do trzynastego czułem się nadspodziewanie dobrze, gdybym wytrzymał tempo, zająłbym niewątpliwie jedno z czołowych miejsc. Niestety, choroba zrobiła swoje. Nagle zasłabłem przy podejściu i ostatnie pięć kilometrów przebyłem resztkami sił zajmując w rezultacie osiemnaste miejsce. Z Polaków najlepiej wypadł Górski. Czech i Orlewicz zajęli dalsze miejsca. W konkursie skoków do kombinacji, w którym wzięło udział około siedemdziesięciu zawodników, zwyciężył doskonały Fin Valonen. Ja zająłem trzecie miejsce, zostawiając za sobą czołowych zawodników, austriackich i szwajcarskich. Był to wielki sukces. Gdyby nie osłabienie pochorobowe, prawdopodobnie rozstrzygnąłbym konkurs na swoją korzyść. W kombinacji norweskiej uplasowałem się ostatecznie na siódmym miejscu, co było świetną lokatą. Zwyciężył Norweg Hagen[4]. Wszystkie trzy medale zdobyli Norwegowie. Stanisław Marusarz zajął w kombinacji siódme miejsce ex aequo z fińskim zawodnikiem Muramą z notą 393. 3 punktu. Wyniki biegu złożonego (kombinacja norweska) podczas IV Zimowych Igrzysk w Garmisch-Partenkirchen (1936)
Każda Olimpiada Zimowa miała swoja specyficzną atmosferę. Tak opisuje Zimowe Igrzyska w Ga-Pa zawodnik SN „Wisły” Marian Woyna-Orlewicz: Program imprez narciarskich w Garmisch-Partenkirchen był nieduży. Konkurencje klasyczne były rozgrywane tylko dla mężczyzn, a to biegi na 18, 50 km i sztafeta 3 razy 10 km, dwa konkursy skoków (na mniejszej skoczni tylko do kombinacji norweskiej i otwarty konkurs skoków na dużej olimpijskiej skoczni). Konkurencje zjazdowe były przeprowadzane oddzielnie dla kobiet i mężczyzn, a to bieg zjazdowy i slalom. To był mój kolejny ważny wyjazd na międzynarodowe zawody narciarskie. Wszystkiego startowała nas tam nieduża grupka. Wtedy w sztafecie reprezentacyjnej Polski to najwyżej był jeden biegacz specjalista – Stanisław Karpiel, reszta kombinatorzy! Sztafeta startowała w składzie: Bronek Czech, Stanisław Karpiel, Michał Górski, Marian Orlewicz – bo wtedy narciarstwo było wszechstronne. Teraz w sztafecie ze względu na specjalizację startują tylko specjaliści. Staszek Marusarz startował w kombinacji w Ga-Pa. Ja też startowałem w kombinacji. Dwóch było polskich zjazdowców, ale oni się nie liczyli w ogóle. Marusarz był wtedy najlepszy z Polaków i w otwartym konkursie skoków był piąty. Myśmy nie wyjeżdżaliśmy wtedy na śnieg za granicę, tylko przygotowywaliśmy się na Olimpiadę w kraju. Za to trenowaliśmy na tzw. pierwszym śniegu w Pięciu Stawach, zrobiliśmy sobie tam terenową skocznię, a biegaliśmy po Stawie. Skocznia była pod Miedzianym. Tam skakaliśmy ponad 40 metrów. Wiatr nawiał, pamiętam, tyle śniegu, że musieliśmy go odrzucać. Każde Igrzyska Zimowe mają swój charakter. W Ga-Pa Olimpiada była ustawiona politycznie – miała pokazać, że Niemcy wcale nie zbroją się, tylko robią Olimpiadę dla pokoju. Było pełno wzniosłych haseł – to było oczywiście „mydlenie oczu”. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to było wspaniale. Olimpijczyk był obywatelem pierwszej klasy na Olimpiadzie. Na przykład chodziliśmy po ulicach z emblematem olimpijskim na piersi, jak chcieliśmy przejść na drugą stronę jezdni, a ruch w mieście był ogromny, to policjant zatrzymywał ruch: – Proszę bardzo ! Olimpijczycy mają pierwszeństwo! Wszystko grało i było zapięte na ostatni guzik. Olimpiada w St. Moritz była już zupełnie inna – rządził na niej pieniądz. W Ga-Pa był ogromny entuzjazm dla hitlerowców. Wyobraź sobie, że był wielki konkurs skoków i skończył się i nikt się nie ruszył, wszyscy czekają. Czekają na führera! A przy drodze, którą miał jechać führer, szpaler z jednej i drugiej strony. Wszyscy stoją żeby zobaczyć „Wodza”. W tłumie ogromny ryk, kobiety, mężczyźni wołali: Heil, Heil! Ogromny fanatyzm – jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. I ludzie biegną za tym samochodem. Z nami był major Kępski, w mundurze polskiego oficera, i jego też nie chcieli przepuścić, bo führer jedzie! My staliśmy, a chcieliśmy iść na obiad, bo byliśmy po skokach. Jeden z tych oficerów niemieckich zobaczył Kępskiego i powiedział, że natychmiast, jak przejedzie samochód to zostaniemy przepuszczeni. Kępski nam mówi, a Niemiec słyszy: – Trzeba poczekać na tego drania, jak zeżre obiad! Ja mu mówię: – Panie majorze a co by było gdyby ten Niemiec rozumiał po polsku !?...[5]. Byliśmy stuprocentowymi amatorami... W Garmisch mogli startować tylko amatorzy – żaden z instruktorów narciarskich nie brał udziału w tych zawodach. To dotyczyło oczywiście zjazdowców. I wszyscy najlepsi zjazdowcy nie brali udziału w Olimpiadzie. Nie startowali najlepsi Austriacy i Szwajcarzy. Dlatego w tydzień po Olimpiadzie zrobiono konkurencyjne mistrzostwa świata FIS w Innsbrucku. Taka migawka z Garmisch, musiałem kupić paski do wiązań. Patrzę, a w sklepie sprzedaje Birger Ruud, ten doskonały, fenomenalny skoczek – przez 16 lat w takiej fenomenalnej formie. On wygrał w Garmisch prawie wszystko, a potem w St. Moritz w 1948 był w czołówce. Startował w kombinacji, w biegu zjazdowym i skokach. Birger Ruud startował w Ga-Pa w czerwonej czapeczce ze znakiem „K” – ponieważ pochodził z Kongsberg w Norwegii. Birger startował w biegu zjazdowym. Trasa biegu zjazdowego była tak prowadzona, że w środkowej partii był „padak”, przed którym wszyscy uczestnicy zjazdu zmniejszali prędkość. Birger jako świetny skoczek zaryzykował pełną prędkość, ustał skok z „padaka” i to dało mu zwycięstwo. Jeśli chodzi o skoki, to Birger był zawodnikiem, który wprowadził nowy styl lotu, bez okrężnych ruchów ramion („lot jaskółki”). Najpiękniejszy był otwarty konkurs skoków na skoczni olimpijskiej[6].
Konkurs skoków na
olimpiadzie w Garmisch Partenkirchen 1936, pierwsza szóstka najlepszych
|
Miejsce zawodnika |
I seria |
II seria |
Nota |
1. Ruud Norwegia |
75 m |
74,5 m |
nota 232,0 pkt |
2. Eriksson Szwecja |
76m |
76 m |
nota 230,5 pkt |
3.Andersen Norwegia |
74 m |
75 m |
nota 228,9 pkt |
4.Wahlberg Norwegia |
73,5 m |
72 m |
nota 227,0 pkt |
5. Marusarz Polska |
73 m |
75,5 m |
nota 221,6 pkt |
6. Valonen Finlandia |
73,5 m |
67 m |
nota 219,4 pkt[7] |
Marusarz postanowił w tym konkursie zaryzykował i startować z wysoką gorączką. Jako ciekawostkę dotyczącą jego kariery warto przypomnieć fakt, że Stanisław Marusarz jako bardzo przystojny mężczyzna i znakomity sportowiec był obiektem zainteresowania wielu kobiet. Jak sam wspomina, było wiele kandydatek na „panią Marusarzową”. Jedna z wielbicielek wysłała telegram do Garmisch-Partenkirchen. Oto jego treść: „Telegram numer 126 z Warszawy. Do Stanisława Marusarza, hotel Birkenhof, Garmisch Partenkirchen. Startuj spokojnie, jestem zawsze przy Tobie, kolegom pozdrowienia – Michalska. Telegram tej treści dotarł do Stanisława Marusarza przed konkursem skoków o godzinie 16.
Rok 1936 i rekordowy pod względem liczebności, 130 tysięcy widzów!, konkurs skoków na skoczni olimpijskiej zapowiadał się wspaniale. Przed konkursem St. Marusarz spotkał swego najgroźniejszego rywala, ale też i dość bliskiego przyjaciela, Birgera Ruuda. Ten życzył mu powodzenia i ruszył na próg olimpijskiej skoczni. Marusarz nawiązał wtedy równorzędną walkę z najlepszymi skoczkami Skandynawii: Ruudem, Erikssonem, Andersenem i innymi. Oddał dwa dobre skoki, 73 m i 75,5 m , które dały mu ostatecznie piąte miejsce na Olimpiadzie! Był to pierwsze punkty olimpijskie zdobyte przez Polaka na Zimowych Igrzyskach. Następne zdobył Franciszek Gąsienica-Groń w 1956 r., czyli w dwadzieścia lat później. Prasa sportowa świata wysoko oceniła sportowe umiejętności „Marusara”, jak pisano o nim w gazetach. Można przypuszczać, że gdyby startował w konkursie skoków w pełni sił, mógłby zdobyć dla Polski pierwszy medal na Zimowych Igrzyskach. Mimo to siódme miejsce w kombinacji i piąte w otwartym konkursie skoków były najlepszymi wynikami osiągniętymi przez polskiego zawodnika podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Garmisch-Partenkirchen.
Popisem Marusarza były Mistrzostwa Polski w roku 1936, rozegrane w Zakopanem. To, co bohater tego tekstu pokazał na owych zawodach warto przypomnieć, by zobrazować jak wielka była wszechstronność tego zawodnika, jego niebywała, nie boję się tego określenia nadnaturalna sprawność. Zdobywał przecież medale w konkurencjach alpejskich, skokach, kombinacji, a w biegach mieścił się w 10. najlepszych. To najlepsze świadectwo fenomenu jakim był w historii polskiego narciarstwa Stanisław Marusarz. Zdobył w nich dwa złote, srebrny i brązowy medal! Zwyciężył w najważniejsze konkurencji – kombinacji norweskiej (za którą przyznawano tytuł mistrza Polski) [8] i konkursie skoków[9]. Tak samo świetnie zaprezentował się w konkurencjach alpejskich: 2 w zjeździe[10] W biegu na 15 km do konkurencji złożonej (kombinacja norweska) i otwartej zajął 6. miejsce. Takich popisowych zawodów w karierze Stanisława Marusarza było o wiele więcej. Mistrzostwa Polski w skokach zdobywał przez kilka lat z rzędu. Po sukcesie w 1936 r. powtórzył go rok później[11].
Lahti 1938 – życiowy sukces
Jednym z najbardziej udanych startów Stanisława Marusarza był udział w mistrzostwach świata w Lahti w roku 1938. Zawody rozegrano w dniach 24–27 lutego. Stanisław Marusarz wywalczył tam tytuł wicemistrza świata w skokach, co było, jak się okazało, najlepszym wynikiem w historii polskiego narciarstwa w okresie międzywojennym. Do zawodów przygotowywał się we Lwowie, gdzie pracował w sklepie sportowym Scott i Pawłowski. Pojechał do Lwowa także ze względów sercowych, bowiem stamtąd pochodziła Jego przyszła żona, Irena z Jeziorskich. Tuż przed zawodami przyjechał do Zakopanego i od razu wygrał eliminacje do mistrzostw świata. Był znakomicie przygotowany do zawodów fizycznie i psychicznie. Polska ekipa poleciała do Finlandii samolotem; w zbiorach rodzinnych zachowało się piękne zdjęcie Stanisława Marusarza w „pilotce” przed samolotem, którym poleciał ze swoimi kolegami do Lahti. Pojechało tylko pięciu narciarzy, a ich kapitanem sportowym był dr Henryk Szatkowski. Stanisław Marusarz szybko rozpoczął treningi na skoczni. Ta skocznia mu „leżała” i osiągał długie skoki już na treningach. Rozpoczął się otwarty konkurs skoków o mistrzostwo świata. Jego rywale byli bardzo groźni: w Lahti było przynajmniej 7-8 zawodników, którzy toczyli walkę o złoty medal Mistrzostw Świata FIS. Oprócz Marusarza znakomicie prezentował się zwłaszcza fenomenalny młody skoczek Asbjörn Ruud (brat Birgera i Sigmunda Ruudów) i jego kolega z reprezentacji Norwegii – Hilmar Myhra. Wszyscy oni skakali stylowo i daleko. Oprócz nich znakomity Fin Valonen, wieloletni rywal Stanisława Marusarza. Oprócz Norwegów groźni byli Szwedzi, a zwłaszcza daleko skaczący Sven Eriksson. Ale tym razem nasz skoczek miał szczęście. Był w pełni sił, gotów do walki na skoczni w Lahti.
Wyniki konkursu skoków, zawody FIS, Lahti (27 lutego 1938 r.)
Nazwisko i imię zawodnika |
Kraj |
Skoki |
Nota za skok (1 sędzia) |
Nota za skok (2 sędzia) |
Nota za skok (3 sędzia) |
Nota ogólna |
1. Ruud Asbjörn |
Norwegia |
63,5 m i 64 m |
76,3 pkt |
74,8 pkt |
75,3 pkt |
226,4 pkt |
2. Marusarz Stanisław |
POLSKA |
66 m i 67 m |
75,7 pkt |
75,2 pkt |
75,2 pkt |
226,1 pkt |
3. Myhra Hilmar |
Norwegia |
66 m i 64,5 m |
– |
– |
– |
225,0 pkt[12] |
Oto jak Stanisław Marusarz po latach wspominał konkurs skoków w Lahti, który był jego życiowym sukcesem:
LAHTI – niewielkie, schludnie zabudowane miasteczko w sąsiedztwie wielkich zakładów elektrycznych, przywitało nas wielojęzycznym gwarem. Przebywały tu już od dawna liczne reprezentacje. Prowadziliśmy trening w nerwowym pośpiechu... Mnie oczywiście najbardziej interesowała skocznia. Była ona zbudowana z rusztowań o płaskim progu – w odróżnieniu od zjazdowego i loopingowego – niesłychanie „powietrzna” w konstrukcji, aczkolwiek łatwa. Punkt krytyczny skoczni wynosił pięćdziesiąt osiem metrów, rekord zaś sześćdziesiąt trzy metry. Oddałem dwa próbne skoki w granicach rekordu skoczni. Podobną odległość uzyskiwali tylko czołowi skoczkowie – Eriksson, Valonen, Bradl, Kaufmann i dwudziestoletni Asbjörn Ruud, najmłodszy z braci Ruudów – nowy as skandynawski. Skoczkowie ci znali moje wyniki z wielu zawodów międzynarodowych i w rozmowach dawali wysokie szanse. Skoki do kombinacji wcale tego nie potwierdziły[13].
W skokach do kombinacji klasycznej Stanisław Marusarz w pierwszym skoku osiągnął wysoką lokatę, niestety, upadek w drugiej serii pogrzebał szansę na dobre miejsce. Także w biegu na 18 km do kombinacji Marusarz uplasował się na dalekiej pozycji i po zsumowaniu punktacji za skok i bieg zajął w kombinacji 21 miejsce. Dlatego poszedł ze skokówkami na lahtijską skocznię „Salpausselka” z mocnym postanowieniem zwycięstwa.
– Stanisław Marusar, Puola
Ruszyłem z impetem w dół zeskoku. Od razu pierwszym skokiem – sześćdziesiąt sześć metrów – pobiłem rekord skoczni. Ruud skoczył „tylko” sześćdziesiąt trzy i pół metra. Ludzie na trybunach szaleli. Z radości rzucano w górę kapelusze. Rozentuzjazmowani widzowie wynieśli mnie na rękach z wybiegu podrzucając i oddając sobie z rak do rąk. Doprawdy nie podejrzewałem Finów o taki temperament. Potem musiałem rozdać kilkadziesiąt autografów i pozować do licznych zdjęć. Unoszono mnie coraz dalej, tymczasem lada chwila miała się zacząć druga seria skoków. Zanosiło się na to, że nie zdążę na rozbieg. Wreszcie stanąłem na nogach, z trudem przedarłem się przez tłum w kierunku schodków, prowadzących na skocznię. Po drodze dowiedziałem się, że w pierwszej kolejce Myhrra skaczący po mnie wyrównał skok, a w drugiej faworyt konkursu Asbjörn Ruud skoczył sześćdziesiąt cztery metry. Dosłownie w ostatnim momencie stanąłem na wieży rozbiegowej ciężko sapiąc. Czy zdołam „przeskoczyć” rywali? Może ten skok zadecyduje o sukcesie?. Trzeba chwilę odpocząć. Tymczasem chorągiewka startera opadła w dół. Wciąż sapiąc nie ruszałem się z miejsca. Jeszcze kilka sekund wytchnienia. Sędzia startowy zauważywszy, że zmęczyłem się szybkim podchodzeniem, porozumiał się telefonicznie z trybuną sędziowską. Sędziowie pozwolili mi odpocząć, ale nie pozwoliła publiczność... Z większym jeszcze niż poprzednio impetem ruszyłem w dół, podniecony dopingiem publiczności i dużymi szansami na odniesienie zwycięstwa. Przysiadłem jak tylko można było najniżej, aby nabrać szybkości. Na progu odbiłem się lekko, pracując rękami do punktu kulminacyjnego. Potem w nieruchomym locie przygotowywałem się do lądowania uprzytamniając sobie, że w miejscu, w którym będę lądował – a zorientowałem się, że mam długi skok – na skutek przekroczenia punktu krytycznego skoczni zeskok jest już niemal zupełnie płaski i trzeba mieć naprawdę stalowe nogi, aby ustać. Przy dużych odległościach na tego typu skoczni napór na nogi jest tak ogromny, jakby skoczek dźwigał na plecach stukilogramowy ciężar. Udało mi się pewnie wylądować, niemniej impet uderzenia okazał się tak wielki, że na skutek ogromnego napięcia mięśni poczułem w nogach coś w rodzaju dreszczy i przejmującego kłucia, ot, jakby mnie ktoś od stóp do bioder chłostał drucianą szczotką. Zakończyłem skok ostrą krystianią[14].
Po lądowaniu i zakończeniu skoku Stanisław Marusarz, pewien zwycięstwa, oczekiwał na wynik, tymczasem sędziowie zaczęli toczyć ostre spory o długość jego skoku. Fin „dawał’ 67,5 metra, a sędzia norweski chciał mu „urwać” pół metra – ogłoszono ostatecznie, że Marusarz oddał skok na 67 metrów. Wobec przewagi w długości obydwu konkursowych skoków nad Ruudem (przewaga ta wynosiła aż 5,5 m) Marusarz był pewien zwycięstwa i przy rozdawaniu nagród spokojnie czekał na werdykt i przyznanie mu tytułu mistrza świata w skokach. Stało się jednak inaczej, bowiem sędziowie orzekli, że mistrzem świata jest Asbjörn Ruud. Norweg otrzymał dużo wyższe noty za styl niż Polak, gdyby Marusarz skoczył o pół metra, może metr dalej, to on byłby mistrzem świata. Mimo wszystko Marusarz poczuł, że go skrzywdzono. Wywołano go do odebrania nagrody i tytułu wicemistrza świata w skokach.
Po przyjęciu pucharu za drugie miejsce w otwartym konkursie skoków i za wicemistrzostwo świata na sali zerwała się burza długo nie milknących oklasków. Serdeczna obiektywność przejęła mnie do głębi. Ze wzruszenia o mało się nie popłakałem. Stałem przez dłuższą chwilę przed stołem, jakbym wrósł w ziemię, kłaniając się na wszystkie strony. Już chciałem wracać na swoje miejsce, gdy znowu mnie poproszono do stołu. Otrzymałem jeszcze jedną nagrodę – za najdłuższy skok dnia[15].
Asbjörn Ruud, jak wspomina Marusarz, zachował się po rycersku i chciał oddać Polakowi puchar za mistrzostwo świata. Ale Stanisław Marusarz przyjąć go nie mógł, więc pooglądał puchar i oddał Ruudowi. Otrzymał za to nagrodę za najpiękniejszy skok dnia i dodatkowo za dwa rekordy, które ustanowił na skoczni w Lahti. Otrzymał także trzeci puchar i dywanik z reniferami.
Tradycją Finlandii jest sauna. We wspomnieniach Stanisława Marusarza z Lahti warto przypomnieć zabawną sytuację, która spotkała naszego zawodnika... w saunie:
Otóż wybraliśmy się we dwójkę do łaźni. W dużej nowoczesnej „bani” było kilka boksów o stopniowanej temperaturze wody – od zupełnie zimnej do gorącej. Kolega, góral rodem z Zakopanego, widocznie mało zahartowany, umoczywszy nogi w basenie z lodowatą wodą momentalnie je wyciągnął, trzęsąc się z zimna. Zaklinał się właśnie na wszystkie świętości, że nigdy by się nie odważył kąpać w tak zimnej wodzie, gdy nagle jakby spod ziemi wyrosła przed nami wysoka, tęga niewiasta w wieku około czterdziestu lat, ubrana tylko w gumowy fartuch. Na jej widok mój towarzysz momentalnie dał nura w lodowatą głębię. Nie zdążył biedak już pobiec do cieplejszego basenu. Ponieważ znałem zwyczaje skandynawskie, obecność kobiety w łaźni męskiej bynajmniej mnie nie zaskoczyła. Ubawiony, czekałem na dalszy bieg wypadków. Po chwili kolega wynurzył ostrożnie głowę i szczękając z zimna zębami jął wymyślać kobiecie.
– Cego tu sukos beskurcyjo! Idze stela babo!
Niestety gwara góralska była tak mało podobna do fińskiego, że niewiasta nic nie rozumiejąc, bezradnie rozłożyła ręce. Na widok wymyślającego coraz głośniej delikwenta Finka zawróciła na pięcie i zniknęła za białym przepierzeniem. Ledwo mój towarzysz zdołał ogrzać się jako tako pod ciepłym tuszem, niewiasta wróciła z powrotem i ku jego przerażeniu wyciągnęła go energicznie spod prysznica, po czym gestem nie znoszącym sprzeciwu chwyciła kolegę za „kołnierz” i poprowadziła w kierunku przepierzenia, wymachując biletem. Okazało się, że wykupiliśmy bilety także na masaż. Po chwili towarzysz niedoli leżał już na marmurowym blacie stołu, wydając ciche jęki, w miarę jak energiczna masażystka rozprowadzała ostrą szczotką mydło po jego ciele. Za kilka minut miałem podzielić jego los[16].
W Lahti Stanisław Marusarz osiągnął swój największy sukces – zdobył tytuł wicemistrza świata w skokach narciarskich. Nazywano go także „moralnym mistrzem świata”, bowiem według wielu działaczy i zawodników z Finlandii i Norwegii to jemu, a nie Ruudowi należał się tytuł mistrzowski. Postanowił „odegrać” się na Norwegach u siebie, na Wielkiej Krokwi, podczas Narciarskich Mistrzostw Świata FIS, które w 1939 r. FIS postanowił rozegrać w Zakopanem. Jednocześnie po powrocie do Zakopanego otrzymał nową posadę, dzierżawcy schroniska SN PTT na Hali Pysznej.
Podeszwa...
W jego karierze zdarzały się też momenty komiczne, związane ze skokami i.. butami. Tak było podczas zawodów FIS w Chamonix (1947).
W przeddzień zawodów, w czasie treningu, oderwała mi się podeszwa od pięty do połowy stopy. Tymczasem buty kolegów nie pasowały na moją nogę. Z braku franków o kupnie nowych butów nie było mowy. Nie pozostawało nic innego, jak szukać ratunku u szewca. Z trudem porozumiewałem się z Francuzem częściowo na migi, częściowo po niemiecku, prosząc o zreperowanie buta najpóźniej na drugi dzień rano. Nazajutrz o godzinie wpół do dziesiątej wpadłem jak bomba do szewca i ku mojemu przerażeniu stwierdziłem, że but leżał nietknięty. Konkurs rozpoczynał się o 11. Byłem zrozpaczony. A więc podróż do Chamonix pójdzie na marne. Nie mogę do tego dopuścić ! Porwałem but i jak szalony pobiegłem do hotelu. Pożyczyłem u portiera młotek i obcęgi. Gwoździ niestety nie było. Opadły mi ręce. Wściekły rzuciłem się na łóżko. Wtedy właśnie dokonałem niespodziewanego „odkrycia”. Pozdejmowawszy ze ścian we wszystkich pokojach naszej ekipy obrazki i fotosy zebrałem sporo gwoździ różnego kalibru. Wbijałem je zamaszyście w zewnętrzne obszycie buta, zaginając na spodzie podeszwy. Koledzy popędzali mnie, gdyż za niecałe trzy kwadranse rozpoczynał się konkurs skoków. Samochód, który miał nas odwieźć pod skocznię, już czekał. Po skończonej robocie, włożyłem but, który swoim wyglądem przypominał raczej but do wspinaczki wysokogórskiej, a gwoździe wbijały się w stopę. Nie myślałem o tym. Grunt, że podeszwa jako tako się trzymała. Na skocznię przyjechaliśmy w ostatniej niemal chwili..
„Dziadek” polskiego narciarstwa
Odkąd pamiętam, mówiono o nim nie Stanisław Marusarz, ale „Dziadek”. Zawsze byłem ciekaw skąd wzięło się to określenie ? Wyjaśnienie jest następujące:
Zdarzenie miało miejsce w Bańskiej Bystrzycy w 1947 roku. Zgłodniałym kolegom (bo wyżywienie nie było odpowiednio obfite) przyniósł Marusarz do hotelu świeże chleby. Rozdał je właśnie, zapominając o leżącym w łóżku, kontuzjowanym Janie Gąsienicy – Ciaptaku. Zwabiony zapachem chleba zwlókł się Jasiek z łóżka i z ogromnym żalem powiedział: „Dziadku, a o mnieście zabocyli”!. Sytuacja była na tyle komiczna, że utrwaliła się w pamięci obecnych, utrwaliło się także miano: „DZIADEK”, które ma wyrażać – jak zapewnia Jan Ciaptak – nie tyle określenie wieku, co według tradycji góralskiej szacunek[17].
„Dziadek” często spotykał się z młodzieżą opowiadając jej o narciarskich startach i czasach okupacji. Stawał się coraz bardziej osobą publiczną. Udzielał setek wywiadów do gazet, telewizji. Marusarz oprowadzał także na nartach po Tatrach prezydenta Finlandii Urho Kekkonena, gdy ten przyjechał do Zakopanego. Od prezydenta otrzymał piękną wiśniową wiatrówkę i zielone, fińskie biegówki „Karhu”.
Marusarz i Jego Krokiew...
Wielka Krokiew, skocznia wzniesiona w 1925 r. nakładem i pracą klubu SN PTT, była widownią wielkich sukcesów Stanisława Marusarza. Skocznia ta stanowiła osobny, niezwykle piękny rozdział w sportowej karierze Marusarza. Stanisław Marusarz był jej wielokrotnym rekordzistą i gdy tracił rekord, gdy ktoś z młodszych skoczków mu go wyrwał, to walczył znowu o pierwszeństwo. W 1955 r. rekord Krokwi ustanowił Antoni Wieczorek skokiem na 86, 5 metra. Stanisław Marusarz wyzwał swojego kolegę-skoczka na otwarty pojedynek. Marusarz był już bardzo zmęczony, gdyż miał za sobą trzy skoki, w tym jeden z ciężkim upadkiem. Mimo to pomaszerował z nartami na Krokiew. Marusarz miał wtedy 42 lata ! Rozpoczął się pojedynek między dwoma znakomitymi skoczkami- Marusarz skoczył w trzech seriach: 89, 90 i 92, 5 metra, ale ostatniego skoku nie ustał. Jak wspominali dziennikarze straszliwie go sponiewierało. Mimo to po skoku wstał i powiedział:– Będę jeszcze skakał ! ...Nie mogę się tego wyrzec, nie mogę ! Natomiast Wieczorek skoczył 91 m i skok ustał – odtąd był to nowy, z tym, że nieoficjalny, rekord Krokwi. Dwa rekordy Krokwi są związane z narodzinami jego córek - Barbary i Magdaleny Marusarzówien, bowiem w dniu ich narodzin pobił rekord Krokwi.
W 1957 r., gdy oficjalny rekord Krokwi należał do znakomitego skoczka NRD, Harryego Glassa, Marusarz wezwał najlepszych zakopiańskich skoczków do pobicia rekordu. I znowu motorem bicia rekordu był „Dziadek” Marusarz. Już po zakończeniu oficjalnego konkursu Marusarz, Andrzej Gąsienica – Daniel i Roman Gąsienica Sieczka podjęli próbę bicia rekordu Krokwi. Pierwszy skakał „Dziadek” – wylądował na 93 metrze, lecz skoku nie ustał. Drugi skakał Sieczka i po wspaniałym locie lądował na 89,5 m, tak więc rekord pobił o 1,5 metra. Kolega klubowy Sieczki, Daniel skoczył 92, 5 m, po ogłoszeniu wyniku wielki entuzjazm zapanował na skoczni. Doping kibiców pomagał zawodnikom, bo w drugiej serii, w której „Dziadek” skoczył pewnie 91 m. Drugi skakał Sieczka – 93, 5 m. Teraz wszyscy czekali na skok Daniela. Daniel wychodzi wspaniale z progu, tuż potem przybiera najbardziej aerodynamiczną sylwetkę, leży wprost na deskach, wychylony do przodu. Skoczył 98 metrów, lecz skok podparł. W ten sposób „Dziadek” Marusarz bił rekordy na swojej Krokwi, a młodych zachęcał by rzucali losowi wyzwanie - kto skoczy dalej?
Po zakończeniu kariery otworzył konkurs Czterech Skoczni w Garmisch Partenkirchen w roku 1966. Zaproszony do jego otwarcia postanowił, skoczyć na nartach. Miał wtedy 53 lata i nie skakał na nartach przez 9 sezonów. Dlatego też decyzja Marusarza wywołała wśród sędziów pewną konsternację. W dodatku musiał pożyczyć narty i buty.
Na trybunie sędziowskiej poruszenie. Medytacje i targi trwały prawie kwadrans. Wreszcie nie tylko zgodzono się na skok, ale organizatorzy podali jeszcze przez megafony esencję mojego życiorysu poczynając od 1927 roku. Publiczność przyjęła mnie gorąco, a gdy spiker dodał istotny szczegół z mojej metryki, że mam 54 lata, na trybunach wybuchł prawdziwy entuzjazm. Później nastąpiła absolutna cisza. Zdawałem sobie sprawę, że muszę oddać skok poprawny stylowo i nie tyle długi, co ładnie wykończony. Za żadną cenę nie wolno mi upaść!
Z chwilą przypięcia nart odeszła wszelka trema. Doskonale mi się jechało do progu, odbiłem się lekko i trzymając ręce przy tułowiu wylądowałem pewnie i miękko. Robiąc już na wybiegu ostatnią ewolucję śmignąłem obok pierwszych rzędów trybun. Widzowie ujrzeli skoczka w wizytowym garniturze, pod krawatem. Ale chyba nie to wywołało ów grzmot braw i donośne – Hurra! Ludzie szaleli. Później powiedziano mi jakoby w tych zawodach nikt nie miał tak pewnego lądowania. Skoczyłem 66 metrów![18].
W niemieckich gazetach pisano wtedy „kapelusze z głów przed weteranem światowego narciarstwa, fenomenalnym Polakiem”. Po wybiegu nosili Polaka na ramionach najlepsi skoczkowie świata z Björnem Wirkolą na czele. Następnego dnia „Dziadek” otwierał konkurs skoków na olimpijskiej skoczni Bergisel w Innsbrucku i , jak wspomina, na rozbiegu ciarki przeszły mu po plecach, gdy z góry zobaczył położony niedaleko skoczni... cmentarz. Ruszył jednak z rozbiegu i skoczył w granicach 70 m, przy aplauzie austriackiej widowni. Takie skoki, wykonane przez 53-letniego pana należą przecież do rzadkości i są na pewno fenomenem. Doceniła to niemiecka austriacka publiczność.
W taki sposób, z przytupem, po góralsku, zakończył karierę skoczka narciarskiego w której osiągnął tak wiele[19]. Był wielokrotnie odznaczany najwyższymi odznaczeniami. Jako podporucznik Armii Krajowej otrzymał: Krzyż AK, dwukrotnie Medal Wojska Polskiego, Honorową Odznakę Żołnierza Komendy Głównej AK. Był kawalerem Srebrnego Krzyża Orderu Virtuti Militari, dwukrotnie Krzyża Walecznych, Krzyża Komandorskiego Orderu Polonia Restituta, Krzyża Kawalerskiego Orderu Polonia Restituta, Medalu Zwycięstwa i Wolności, Złotego Krzyża Zasługi. Posiadał tytuły Zasłużonego Mistrza Sportu, Zasłużonego Działacza Sportu i wiele innych odznaczeń. Ostatni skok wiecznie młodego „dziadka” miał miejsce w 1981 r. Miał wtedy 68 lat. Skoczył do filmu o sobie, którego reżyserem był Janusz Zielonacki. W cztery lata później zapowiedział, że znowu będzie skakał. - Oczywiście, że gotów byłbym przypiąć deski i skoczyć. Ale nie na średniej, lecz na dużej skoczni. W czasie długiego skoku jest więcej czasu na skorygowanie błędów... Naturalnie, przed wejściem na rozbieg musiałbym pojeździć trochę na Kasprowym. Zmarł w Zakopanem w dniu 29 października 1993 roku, przemawiając nad grobem swojego przyjaciela z lat wojny – Wacława Felczaka. Niektórzy mówili, że wraz z nim odeszło polskie narciarstwo... Został pochowany na Pęksowym Brzyzku. W Zakopanem przy ulicy Andrzeja Struga 18 mieści się dom Marusarzów. Piękny góralski dom, który zaprojektowała żona pana Stanisława Irena, a On go zbudował. Obecnie mieszka w nim kolejne pokolenie Marusarzów – córka „Dziadka” – Magdalena z mężem Krzysztofem i dziećmi: Magdaleną i Krzysztofem. – Staramy się kontynuować dzieło teścia i jego żony – mówi Krzysztof Gądek. Ich dom jest pełen ciepła i tego czegoś, co powoduje, że ludzie, którzy tu przychodzą, czuję się dobrze. Pełen jest „Dziadka”. Na półkach poukładane są Jego puchary i trofea sportowe, w skrzyniach emblematy i legitymacje sportowe. Magdalena Marusarz Gądek co roku czyści i poleruje puchary swojego taty. Trudno się pisze o człowieku, który jest legendą polskiego narciarstwa. Wielu dziennikarzy pisało o nim w sposób „cukierkowaty” i bezkrytyczny. Ale czy można inaczej? Czy w jego życiu były momenty, kiedy „Dziadek” zszedł z prostej drogi? Trudno je znaleźć. Był prawdziwym człowiekiem i myślę, że w tym stwierdzeniu, krótkim, ale przecież niebanalnym, zawiera się cała prawda o Nim. Dlatego Stanisław Marusarz z pewnością może być im jest wzorem dla polskiej młodzieży. A najlepszą pamiątką po Nim jest Wielka Krokiew a także szkoły, których patronem jest „Dziadek”.
Jelenie „Kuba” i „Wojtek”…
Teraz spójrzmy na „Dziadka” z innej nieco perspektywy. Z perspektywy jego życia prywatnego. Zaczynamy od jego miłości do zwierząt i do przyrody. Do ogrodu Stanisława Marusarza przychodziły nawet jelenie. Najpierw było ich pięć. Magdalena Marusarz-Gądek wspomina:
Tata budził nas w nocy żeby nam je pokazać – wspomina Magdalena Marusarz-Gądek. Potem został jeden – Kuba. W zimie przychodził codziennie po południu do swojego żłobu ukrytego w kosówce. Doskonale wiedział, że ma na imię Kuba, bo przychodził, a właściwie dostojnie przybiegał na moje wołanie. Wiosną pozostawił pod kosówką w ogrodzie swoje rogi. Na następny rok przyprowadził młodszego „Wojtka”. „Wojtek” dostał swój żłób i też na wiosnę zostawił rogi w kosodrzewinie przed domem.
Wnuczka Stanisława Marusarza znalazła te rogi i za to dostała od dziadka pięknego lisa. Jelenie „Dziadek” karmił sianem i czerstwym chlebem, który dostawał z zaprzyjaźnionych sklepów, od Maćka Ciaptaka, ze sklepu przy ulicy Grunwaldzkiej i z ulicy Sabały. „Kuba”, osiemnastak z potężnymi rogami, jadł nam z ręki – opowiada Magdalena Marusarz-Gądek. Gdy był silny mróz i jak Tata mówił:„wilki zeszły nisko”, to jeleń noce spędzał na tarasie pod drzwiami do pokoju Taty. Oczywiście taras został wymoszczony świerkowymi gałązkami. Jelenie w ogóle nie były groźne. Raz tylko wydarzyła się zabawna sytuacja, kiedy nasz „Kuba” wracał z jakiegoś spotkania późną nocą przez Wierszyki, to go „Kuba” (jeleń) pogonił! Tak że „Kuba” uciekał przed jeleniem „Kubą”! – wspomina Magdalena Marusarz Gądek.
Później polował – to było jego nowe hobby. Szczególnie lubił wiosenne polowania na głuszce. Stanisław Marusarz sentymentem darzył psy, stąd w rodzinnym archiwum wiele jego zdjęć z piękny szpicem. Nie tylko jelenie były gośćmi domu i ogrodu Marusarzów. Zające bardzo lubiły skórki z jabłek, wiewiórki orzechy, ale i ciasteczka, specjalnie dla nich kupowane. Przylatywały tutaj sikorki, wróble, szałaśniki, szpaki, synogarlice, sójki (też lubiły ciastka), kuny, a nawet gronostaje.
Psy - wielka miłość Stanisława Marusarza…
„Dziadek” wychował się w domu, w którym zawsze były psy, przygarnięte pod dach przez jego matkę Helena z Tatarów.
Do taty – wspomina Magdalena Marusarz-Gądek – lgnęły wszystkie psy, zdrowe, chore, waleczne i złe. Wszystkie potrafił „uwieść”. Tak właśnie „uwiódł” psa swojej przyszłej żony. Irena Jeziorska wielokrotnie przychodziła po psa uciekiniera. Pies po prostu chciał być z nimi razem. W czasie wojny na Węgrzech przyszedł do niego ranny owczarek niemiecki. Oczywiście znalazł przyjaciela. Po wojnie, w Karpaczu, znalazł jeszcze żywego szczeniaka w muszli klozetowej. Zostali wiernymi przyjaciółmi.
Ja pamiętam owczarka niemieckiego, którego siostra Barbara przyniosła do domu. Nazywał się „Rok” i przyprowadzał mnie za rękę ze szkoły (z „Maratonu”). Potem był „Kajtek” (pulli węgierski) ofiarnie pielęgnowany przez oboje rodziców, gdy był chory na nosówkę. I najwspanialszy pies, jakiego znałam, wyżeł „Trop” – wymarzony Taty pies myśliwski.. „Trop” towarzyszył Ojcu wszędzie, a z nami się bawił i pilnował. Miał przepiękne wymowne oczy w kolorze jasnego bursztynu. Był też „Tramp”, pełen uroku szaleniec. Uwielbiał razem z „Tropem” targać poduszki i przeciągać po nich koc. Ostatnim psem Taty był wyżeł „Bartek”. „Bartek” chorował i tak pilnował swojego pana, że Tata mówił: „ albo on, albo ja umrę”. Więcej psów tata nie chciał mieć. Dopiero rok temu na Wierszykach znowu zamieszkał pies – znajda „Zuzia”. Przez ostatnie lata życia Tata opiekował się kaleką pustułką. Pozwalała się karmić i głaskać tylko dwu mężczyznom: „Dziadkowi” i wnukowi Krzysiowi. Ogromną pasją mojego Taty było wędkarstwo. Ja wychowałam się na prawdziwych, jak to Tata mawiał górskich, pstrągach, przez niego złowionych.
Dom na Wierszykach pozostał miejscem, gdzie trafiają zwierzęta. Mieszka tu teraz pies Zuzia, kochająca ludzi, kot Karol – „Forint Madziar”, znaleziony w węgierskiej rynnie, przemycony przez granicę w dłoni, i dwuletnia wrona „Krakers” (nie latająca). Mam nadzieję, że wszystkie następne pokolenia wychodzące z tego domu będą miały stosunek do przyrody i wszystkiego, co żyje, jak Tata. Bo jak mówią znajomi, ten dom, zaprojektowany przez Mamę, a zbudowany przez Tatę – ma duszę[20].
W opowieści o Stanisławie Marusarzu warto przypomnieć historie związane z rodziną. Był wymagającym, ale kochającym ojcem – wspomina Magdalena Marusarz-Gądek. Piotr Stanisław Marusarz wspomina: - Zawsze o Ojcu mówi się jako o wybitnym sportowcu ale o nim jako człowieku bardzo mało." Dziadek" uwielbiał motocykle. W latach 30-tych miał wspaniałe motocykle i to najlepsze- angielskie miał Rudge'a Ulster 500 i tym mnie zaraził Stare motocykle i stare samochody to moja pasja - sam mam kilka. Po ojcu zachowała się w częściach Jawa 350- rozebrał ją - zaczął przerabiać i nie skończył mam nadzieję ze ja się wreszcie za to zabiorę - mówi syn Piotr." Dziadek" latał na nartach - obliczyli że na skoczniach przeleciał w powietrzu około 800 km. Pamiętam że jak pracowałem w wytwórni nart w Szaflarach zacząłem robić lotnię i Ojciec chciał ze mną latać ale tej lotni nie skończyliśmy bo brakowało - dakronu i innych elementów. Na pewno mi zaszczepił latanie co prawda nie na skoczni ale latam samolotami w Alpach. Zwłaszcza na D140 , który Francuzi nazywają „Muszkieter” Ta maszyna waży zaledwie 600 kg a ma 180 KM mocy i lądowałem nim na lodowcu na wysokości 2950 m. n. p. m. na Saint Sorlin. Pamiętam że jeździłem z ojcem na motorze na pstrągi ale nie pamiętam gdzie. Ojciec był 100% mężczyzną - Jeździł na nartach, polował, łowił ryby, uwielbiał motocykle i samochody był konstruktorem i nosił nas na rękach. był wspaniały "[21].
Druga córka „Dziadka”, Barbara Borgula tak wspomina swojego ojca: - Ja nie odziedziczyłam żadnych zdolności narciarskich a motoru się bałam jak ognia - ale za to tata zaraził mnie miłością do zwierząt. Wszyscy w domu zbieraliśmy i suszyliśmy chleb i jabłka - i ojciec je wywoził do lasu dla dzików i innych zwierzaków dlatego że trzeba im pomagać. Ojciec był wspaniały ale żyliśmy trochę w jego cieniu. Był wymagający chciał byśmy się zachowywali porządnie - dobrze się uczyli To trudne bo wszystkie dzieci sławnych ludzi są zgodne że to jest trudne- każdy patrzy na człowieka że albo jest zarozumiały albo ważny albo niech sobie nie myśli że będzie miał łatwiej. Wymagali od nas może nie Tata ale nauczyciele znajomi i nieznajomi- to wszystko nam rekompensowała jego ojcowska miłość[22].
Bardzo kochał też wnuki. Wiadomo przecież, że każdy dziadek najbardziej kocha właśnie wnuki. Stanisław Marusarz ma czwórkę wnuków: najstarszego Kubę (urodzonego w 1972 r.), Marię (urodzoną w 1977 r.), Krzysztofa (urodzony w 1979 r.) i Magdalenę-Sasanę (urodzoną w 1984 r.). W zbiorach rodzinnych zachowało się zdjęcie Kuby Marusarza z kilkoma pucharami zdobytymi przez niego podczas zawodów we Francji. „To było ukochane zdjęcie Taty” – wspomina Magdalena Marusarz-Gądek. Na nartach jeździ także z powodzeniem Krzysztof Gądek. W momencie, kiedy Krzysztof zaczął osiągać dobre wyniki w narciarstwie, pod opieką Barbary Grocholskiej (przypomnijmy: 25-krotnej mistrzyni Polski w konkurencjach alpejskich i dwukrotnej olimpijki 1952, 1956) to „Dziadek” był na każdym rozdaniu dyplomów. Podczas jednego z treningów, jak wspomina, skoczył na nartach zjazdowych z Wielkiej Krokwi. Natomiast Kubę „Dziadek” zabierał na polowania w lasy otaczające Jabłonkę. Oto wspomnienia Janusza Osmoli o wspólnym polowaniu ze Stanisławem Marusarzem w lasach w pobliżu Jabłonki.
Przed ósmą dojeżdżamy na miejsce zbiórki w Jabłonce. Samochodowy termometr wskazuje minus 27 stopni Celcjusza. Taki mróz w tych okolicach nie jest niczym nowym, to drugi po Suwałkach biegun zimna w Polsce. No nic, trzeba wysiąść z auta. Pierwszy oddech zimnego powietrza aż zatyka. Zbiórka odbywa się w różowo-sinym świetle wschodzącego słońca. Z sinej mgły wytacza się powoli jego tarcza, lecz te promienie nie ogrzewają. Szybko, kolejno odliczamy, losujemy numery i ruszamy na stanowiska. W następnym pędzeniu stoję koło Staszka Marusarza i Jego wnuka Kuby. Zawsze stoją razem na stanowisku. To taka nierozerwalna para w naszym kole. Myśliwy i towarzysz łowów, dziadek i wnuk. Trąbka rozpoczęła pędzenie. Jeszcze raz machnęliśmy do siebie, aby upewnić się o naszych pozycjach. Równocześnie z krzykami nagonki usłyszałem gon psa. Zbliżał się do mnie oszczekując ciepły jeszcze trop. Przyłożyłem strzelbę do oka i czekałem nieruchomo. Niestety nic nie wyszło. Pies niewidoczny dla mnie popędził coś na Staszka. Popatrzyłem w Jego kierunku, gdy błyskawicznie złożył się do strzału.. Spodziewany huk nie nastąpił. Powoli odłożył strzelbę i coś mówił do gestykulującego Kuby. Po trąbce na koniec pędzenia od razu podszedłem do Nich. Okazało się, że przeszedł lis, ale na wąziutkiej przecince młodnika nie było szans go strzelić. Padł dopiero po kanonadzie strzałów na flance, ubity przez „Wąsiatego”. Około 12-tej jak zawsze na zbiorówce śniadanie przy ognisku, ale przedtem jeszcze jeden miot. Niemal tuż przy trąbce rozpoczęło się od wściekłego ujadania psów i przeraźliwych okrzyków nagonki. „Dziki”! „Dziki”! I to właśnie jest ten moment, kiedy zapomina się o zmarzniętych nogach, o zglebiałych palcach, o wpadłym za kołnierz śniegu. Myśli skoncentrowane na jednym – może wyjdą, jak wyjdą, ile czasu na strzał. Nagle rozlega się palba strzałów z kilku kierunków na raz. Wszystkie dźwięki jakby wymieszane w kotle młodnika odbijały się echem o ściany grubego lasu. I nagle wszystko ucichło. W miejscu zbiórki rozpalone ognisko. Gwar podekscytowanych myśliwych przeżywających jeszcze raz ostatnie chwile przerwał cichy i daleki strzał. Wtedy wszyscy zorientowali się, że nie ma jeszcze Staszka i Kuby. Wysłany na ich stanowisko naganiacz długo nie wracał. Po godzinie na końcu zaśnieżonej drogi pojawiły się trzy postacie. Już z daleka można było rozpoznać charakterystyczną sylwetkę Staszka, Jego sprężysty jeszcze, mimo, wieku, chód. Z tyłu szedł Kuba i naganiacz, coś ciągnęli. I dociągnęli – dorodny „przelatek”, nakarmiony, ostatnim kęsem”, leżał koło odyńca strzelonego trochę wcześniej. Wszyscy czekali na relację Staszka, lecz ten od razu zwrócił się do Kuby, aby zdjął mokre buty. I wtedy wszyscy zobaczyli jak Kuba wylewa parującą wodę z filcaków. „Na mnie i Kubę wyszły trzy przelatki” – zaczął opowiadać Staszek. „Strzeliłem do dwóch, jeden nie przyjął. Po drodze jednak Kuba wpadł po kolana do przykrytego śniegiem nie zamarzniętego grzęzawiska” (takie nie zamarzające nigdy oczka wodne, przykryte śniegiem, to na Orawie prawdziwe utrapienie myśliwych). Staszek kazał usiąść Kubie na plecaku, bose, parujące na mrozie nogi wesprzeć na starej, wytłaczanej torbie myśliwskiej ułożonej przy ognisku. Sam zaś zaczął się rozbierać ku zaskoczeniu zdziwionych kolegów. Zdjął kurtkę, gruby wełniany sweter i wreszcie ciepłą podkoszulkę. Nie zważając na mróz, a przede wszystkim na swoje zdrowie, darł podkoszulkę na kawałki. Rozebrany do pasa, w trzaskającym mrozie, owinął podartymi kawałkami nogi wnuka. Nikt z zebranych nie odezwał się ani słowem. Z zaskoczeniem i podziwem patrzyli na siedemdziesięciokilkuletniego już wtedy człowieka. A mnie przemknęła myśl, że ten człowiek, tak doświadczony przez los, walczący od młodych lat o życie – tu przypomina się heroiczna ucieczka z więzienia Montelupich w czasie okupacji, walczący o życie innych, walczący w twardej sportowej rywalizacji na skoczniach świata, dziś tu, w trzaskającym mrozie walczy o zdrowie swojego wnuka. Ciepłe onuce i podgrzane nad ogniskiem buty pozwoliły Kubie bez szwanku dotrzeć do domu. Jak się dowiedziałem potem od Staszka, Kuba nie miał nawet kataru. Polowanie zakończyło się tradycyjnym posiadem w „Barze pod Cyrlicą” w Chochołowie. Przy gorącym piwie i nie tylko, brać myśliwska Koła „Sabała” rozpamiętywała przeżycia minionego dnia. Dziś Staszka już nie ma między nami. Odszedł do Krainy Wiecznych Łowów. Pozostała po Nim legenda[23].
Motocykle, prędkość i ryzyko – Jego świat…
Kolejną wielką pasją Stanisława Marusarza były motocykle. Ta pasja zaczęła się już w latach trzydziestych, kiedy kupił motocykl „Rudge” Ulster o pojemności 500 centymetrów sześciennych. „Motocyklowa” pasja towarzyszyła mu już przez całe życie. Gdy tylko kończył się sezon zimowy, to „Dziadek” wyciągał z piwnicy „Jawę”, odpalał motor i jeździł po Zakopanym z narciarską fantazją. Piotr Marusarz wspominając motocyklową pasję ojca stwierdza: „Jak jechał spod Krokwi do Kościeliska, to jak zapalił motor pod reglami było go słychać w Kościelisku. Jechał tam ścieżką pod reglami, bo tak było krócej”. Ten motocykl przetrwał wojnę, a potem Stanisław Marusarz kilkukrotnie przerabiał swojego rumaka, ponieważ w sporcie motorowym, tak jak w każdym innym, zaczęły się pojawiać „nowinki”. W latach 50-tych przerabiał „Rudge'a”, ponieważ pojawiły się pierwsze amortyzatory. Miał także trochę kłopotów ze skrzynią biegów „Rudge'a”. Potem zakładał do niego teleskopy z Jawy 250. Zresztą na jednym ze zdjęć widać Stanisława Marusarza, który w czasie rajdu złamał teleskop i obwiązał go drutem. Startował w Rajdach Tatrzańskich i rajdach motorowych. „W Rajdach Tatrzańskich zwyciężył chyba 6 razy – wspomina Piotr – Wtedy, w latach 50-tych, był nacisk rządu na sporty pro wojskowe, a ponieważ ojciec był zawodnikiem klubu wojskowego (CWKS), to startował w barwach tego klubu także na motocyklu”. Taka ciekawostka związana z motorowymi pasjami Stanisława Marusarza: Lubił szybką jazdę na motocyklu, za którym ciągnął jadącego na nartach Jana Kulę, klubowego kolegę i rywala z Wielkiej Krokwi.
Podsumowując swoją karierę Stanisław Marusarz stwierdził: „Gdy spoglądam wstecz wydaje mi się, że osiągnąłem wiele. Dla siebie i dla naszego sportu. Walkę i rywalizację z najlepszymi o najwyższe trofea dla polskich barw zawsze uważałem za swój patriotyczny obowiązek. I dlatego, wierzę w to gorąco, czerwona czapeczka nie pozostanie jedynym po mnie wspomnieniem. Czerwona czapeczka, nazywana popularnie „marusarką”.
Przemawiał nad grobem swojego przyjaciela z czasów wojennych, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Wacława Felczaka, szefa kurierów, i wtedy serce odmówiło mu posłuszeństwa. Stracił przytomność i już jej nie odzyskał. Zmarł 29 października 1993 roku około godziny 15. W prasie ukazały się artykuły o tytułach „Kurier odszedł przy grobie kuriera”. Śmierć powaliła go nad grobem bliskiego człowieka jednym silnym uderzeniem – dlatego napisano w prasie „umarł tak jak żył – stojąc”.
Piykno śmierzć
(Stanisławowi Marusarzowi)
Telo razy
stoli naprociw
patrzęcy se w ocy–
On i śmierzć!
Ona piyrso uciekała ocami
a On
skokoł, furgoł
wymykoł sie jej nagłym susem
bez całe zycie
Jaz nastoł cas
kie regiel pojesienioł
ze som przyseł
na Pęksów Brzyzek stretnąć sie śniom
Tu
na ocak syćkik
przy grobak noblizsyk
pękło Mu serce
Wanda Szado- Kudasikowa (Nowy Targ)
Podsumowując swoją karierę sportową Stanisław Marusarz stwierdził: - Gdy spoglądam wstecz wydaje mi się, że osiągnąłem wiele. Dla siebie i dla naszego sportu. Walkę i rywalizację z najlepszymi o najwyższe trofea dla polskich barw zawsze uważałem za swój patriotyczny obowiązek. I dlatego, wierzę w to gorąco, czerwona czapeczka nie pozostanie jedynym po mnie wspomnieniem. Czerwona czapeczka, nazywana popularnie „marusarką”. Dla pokoleń Polaków Stanisław Marusarz jest z pewnością symbolem patriotyzmu, walki o Polskę z bronią w ręku, a także na skoczniach całego świata. A przede wszystkim tego, co jest chyba w sporcie i życiu najpiękniejsze – triumfu sprawności fizycznej i psychicznej nad nieubłaganym przecież upływem czasu[24]."
[1] Najważniejszym sukcesom Stanisława Marusarza – ZIO w Garmisch-Partenkirchen (1936), MŚ w Lahti (1938) i Zakopanem (1939) poświęcono osobne części książki.
[2] Marian Matzenauer, Sport, Zakopane, 400 lat dziejów. Praca zbiorowa, Kraków 1991,t.2, s. 106.
[3] „Kurier Warszawski” nr 31 z 1 lutego 1936, s. 8.
[4] St. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata, s. 63.
[5] Fragment wywiadu z Marianem Woyna-Orlewiczem z lipca 1996 r. w zbiorach autora pracy i w archiwum Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem pt.: „Pamiętam romantyczne narciarstwo”.
[6] Wywiad z Marianem Woyna-Orlewiczem nagrał Wojciech Szatkowski w lipcu 1996.
[7] St. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata, s. 80
[8] Wyniki MP 1936 r. w kombinacji norweskiej: 1. St. Marusarz (SN PTT) – nota 456 pkt., 2. Bronisław Czech (SN PTT) – 448,5 pkt, 3. Jan Dawidek (SN PTT) – 408,9 pkt., 4. Stanisław Wawrytko (Sokół Zakopane) – 396,6 pkt., 5. Franciszek Fiedor (ŚKN Katowice) – 370,7 pkt, 6. Jan Haratyk (ŚKN Katowice) – 367,5 pkt. Sklasyfikowano 20 zawodników, za: Sprawozdanie PZN z działalności za lata 1936 i 1937, s. 109.
[9] Wyniki MP 1936 r. w skokach narciarskich: 1. St. Marusarz -57 i 58,5 m, nota 225,0 pkt, 2. Bronisław Czech – 45,5, 49 m, 203,3 pkt, 3. Stanisław Giewont (ON Sokół Zakopane) -37, 50 m, 189,2 pkt, 4. Mieczysław Kozdruń (ŚKN Katowice) – 39, 45,5 m, 182,3 pkt, 5. Roman Serafin (ON Sokół Zakopane) – 35, 43 m, 180,6 pkt, 6. Jan Dawidek – 41, 41,5 m, 179,5 pkt. Sklasyfikowano 23 zawodników. Warto zauważyć, że przewaga Marusarza nad pozostałymi w długości skoków była miażdżąca i wynosiła ok. 10 metrów nad Czechem! za: Sprawozdanie PZN z działalności za lata 1936 i 1937,s. 110.
[10] Wyniki MP w biegu zjazdowym: 1. Walter Hellmann (HDW Czechosłowacja) 3.42,0, 2. ST. Marusarz – 3.45.5, 3. Bronisław Czech – 3.46.5, 4. Roman Jenner (SN AZS Lwów) – 3.48,0, 5. Karol Zając (SN PTT Zakopane) – 3.48.0, 6. Jan Bochenek (Wisła Zakopane) – 3.49,5. Sklasyfikowano 79 zawodników, przy czym startowało w biegu zjazdowym bardzo wielu zawodników, którzy uprawiali tez skoki, j.w
[11] Wyniki MP w skokach narciarskich 1937: 1. ST. Marusarz – 52, 51,5 m, 2304, pkt, 2. Bronisław Czech – 47, 46 m, 214,6 pkt, 3. Piotr Kolesar (SN Wisła Zakopane) – 47,5, 46,5 m, 213,5 pkt, 4. Andrzej Marusarz (SN PTT) – 48,5, 50 m, 211,3 pkt, 5. Marian Woyna-Orlewicz (SN Wisła Zakopane) – 48, 48, 209,1 pkt, 6. Mieczysław Wnuk (SN Wisła Zakopane) – 47,5, 47 m, 207,1 pkt, j.w, s. 118.
[12] Wyniki konkursu skoków podczas zawodów FIS w Lahti (1938), z protokołów klubu SN PTT Zakopane. 1. Asbjoern Ruud (Norwegia) – 63,5, 64 m, nota 226,4 pkt, 2. Stanisław Marusarz (Polska) – 66,67m, 226,1 pkt, 3. Hilman Mohra (Norwegia) – 66, 64,5 m, 225,0 pkt, 4. Josef Bradl (Austria) – 65, 65,5 m, 221,4 pkt, 5. Reidar Andersen (Norwegia) -63, 63,5 m, 220,3 pkt, 6. Arnholdt Kongsgaard (Norwegia) – 63, 64,5, 218,9 , za: praca zbiorowa, Talviurheilun Tähdet, 1986, wyniki MŚ s. 290.
[13] St. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata, .s.70-71.
[14] Ibidem, s. 72.
[15] Ibidem, s. 74.
[16] St. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata, s. 76.
[17] Aniela Tajner, Legendy polskiego sportu....
[18] St. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata....
[19] Stanisław Marusarz zdobył 21 razy tytuł narciarskiego mistrza Polski: w skokach: 1932, 1933, 1936, 1937, 1946, 1948, 1949, 1951, 1952, w kombinacji klasycznej: 1932, 1935, 1936, 1946, w kombinacji alpejskiej: 1933, w zjeździe: 1931, 1933, 1939, w sztafecie 5 razy 10 km: 1931, 1932, 1933, w sztafecie 4 razy 10 km: 1936. Za: W. Zieleśkiewicz, Encyklopedia sportu. Gwiazdy zimowych aren, Warszawa 1992.
[20] Relacja Magdaleny Marusarz-Gądek o myśliwskich pasjach Ojca, nagrana przez Wojciecha Szatkowskiego w czerwcu 1998 r., w zbiorach Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem
[21] Wypowiedź syna Stanisława Marusarza, Piotra ze strony www.podhale-sport.pl
[22] J.w.
[23] Relacja Janusza Osmoli pod tytułem Dziadek i wnuk, ze zbiorów rodziny Marusarzów. W zbiorach Muzeum Tatrzańskiego.
[24] Stanisław Marusarz – ur. 18.06. 1913 r. w Zakopanem, zm. 29.10. 1993 r. w Zakopanem. Pochowany na Cmentarzu Zasłużonych w Zakopanem. Narciarz - skoczek – alpejczyk. Reprezentował barwy klubów: SN PTT (do 1950 r.) i CWKS (do 1957 r.). Czterokrotny olimpijczyk: 1932, 1936, 1948, 1952, w 1956 r. otwierał olimpijski konkurs skoków na skoczni „Italia”. Uczestnik Mistrzostw Świata: 1933 – Innsbruck – 6 w kombinacji klasycznej, 32 w biegu na 18 km, 1934 – Solleftea - 7. w kombinacji norweskiej, 21 w skokach, 5 w sztafecie, 1935 – Szczyrbskie Jezioro - 4 w skokach, 11 w kombinacji norweskiej, 1936 – Innsbruck - 16 w zjeździe, 22 w slalomie, 21 w kombinacji alpejskiej, 1937 – Chamonix - 12 w skokach, 1938 – Lahti - 2 w skokach, 1939 – 5 w skokach, 7 w kombinacji norweskiej. Międzynarodowy mistrz Jugosławii, Niemiec i Czechosłowacji (1934, 1946), rekordzista świata w długości skoku - 17 marca 1935 r. Planica - Jugosławia – 95 i 97 m, zdobywca Pucharu Tatr (1949), chorąży polskiej ekipy olimpijskiej podczas ZIO 1948, 1952., Mistrzostw Świata FIS 1938-Lahti, 1939 – Zakopane i na wielkich zawodach FIS 1946 – Chamonix. Laureat Wielkiej Honorowej Nagrody Sportowej (1938), narciarz 50-lecia PZN, triumfator plebiscytu „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski – 1938 r., trener w CWKS Zakopane.
Stanisław Marusarz
zdobył 21 razy tytuł narciarskiego mistrza Polski: w skokach: 1932,
1933, 1936, 1937, 1946, 1948, 1949, 1951, 1952, kombinacji
klasycznej: 1932, 1935, 1936, 1946, w kombinacji alpejskiej: 1933, w
zjeździe: 1931, 1933, 1939, w sztafecie 5 razy 10 km: 1931, 1932,
1933, w sztafecie 4 razy 10 km: 1936. Za: W. Zieleśkiewicz,
Encyklopedia sportu. Gwiazdy zimowych aren, Warszawa 1992.
|