"W oczekiwaniu na
sukces..." - Robert Mateja.
Ma świetne warunki fizyczne do uprawiania skoków narciarskich, gdyż przy
wzroście 182 cm waży zaledwie 62 kg. Jego parametry zbliżone są do Martina
Schmitta. Trener Apoloniusz Tajner ciągle czeka na jego "przebudzenie" i
wyniki, na które z pewnością stać tego utalentowango zawodnika. Robert
Mateja z Chochołowa jest skoczkiem, który był przecież piątym na skoczni
średniej podczas Mistrzostw Świata w norweskim Trondheim. Jego talent
rozwijał się prawidłowo, ale samemu Robertowi brakuje czasami odporności
psychicznej by wykonać dwa dobre, równe skoki. Ciągle jednak wierzy, że
szczęśliwa gwiazda wreszcie się do niego uśmiechnie... Sam zawodnik mówi
krótko - Mam pewne blokady psychiczne, które muszę przezwyciężyć.
***
Robert Mateja urodził się 5 października 1974 r. 1974 r. w Zakopanem.
Ojciec Stanisław pochodzi z Chochołowa, a matka, Jadwiga Karolewska spod
Warszawy. - Ojciec biegał na nartach w "Wiśle" Zakopane - wspomina. Ten
klub opiekował się szkołą w Chochołowie i w ten prosty sposób rozpoczęła
się jego przygoda z "białym śladem". Zapisał się, tak jak ojciec, do klubu
"Wisła" Zakopane, gdzie prowadził go trener Tylek.
Karierę zacząłem w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Był nabór dzieci
do klubu. Z początku to była zabawa. Zacząłem od kombinacji norweskiej.
Pierwsze moje narty? - Czerwone "Tatry". Pierwszy start zagraniczny miał
miejsce w 1990 r. w Pucharze Kontynentalnym. W tym samym roku startowałem
w mistrzostwach świata juniorów - byłem w nich 30. To był, można tak
powiedzieć, okres przejściowy. Ten okres w historii polskich skoków
oceniam jako "pospolite ruszenie". Nie było pieniędzy na szkolenie, a w
związku z tym i "prawdziwej" kadry skoczków. Byłem uczniem SMS Zakopane.
Głównie jeździłem na Puchary Kontynentalne, a ze mną Jarek Mądry, Bartek
Sieczka, kończył wtedy karierę Zbigniew Klimowski. W 1993 r. po raz
pierwszy startowałem w Pucharze Świata w skokach narciarskich w Falun, ale
wypadłem słabo .
Uważa, że bardzo duży wpływ na jego sportowy rozwój miał w tym okresie
ówczesny szkoleniowiec kadry narodowej - Paweł Mikeska. Był to trener
niesłychanie ambitny, który stworzył grupę chłopców, którzy byli według
niego najbardziej utalentowani i w perspektywie czasu mogli odnieść
sportowy sukces, i zainwestował w nią nawet własne pieniądze. Jego praca
zaczęła przynosić widoczne efekty. Polacy, po długiej, prawie
dziesięcioletniej "absencji", zaczęli zajmować miejsca w pierwszej
"dziesiątce" pucharowych zawodów.
Po Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Lillehammer przyszedł trener Mikeska
i została powołana kadra skoczków, częste zgrupowania. Adam Małysz, Wojtek
Skupień, ja, Marek Gwóźdź i Mirosław Grzybowski. Częste były zgrupowania.
Jeździliśmy na zachód Europy, gdyż tam sa odpowiednie obiekty do treningu,
dużo lepsze od naszych - polskich . W tym okresie bardzo pilnowałem wagi.
Trener Mikeska tak organizował zgrupowania, żeby trenować z najlepszymi -
Austriakami, Niemcami - i się z nimi porównać. Potem były mistrzostwa
świata w Trondheim. Był tam Adam Małysz, ja, Wojtek Skupień, Krystian
Długopolski i Łukasz Kruczek. Średnia skocznia mi leżała. Duża jest bardzo
trudna, źle mi się na niej skakało. Ten sezon był dla mnie udany: byłem 5.
w Harrachowie, a w Lillehammer po raz pierwszy zdobyłem punkty do
klasyfikacji Pucharu Świata w skokach, byłem w granicach 28 - 30 miejsca.
Gdybym wykonał telemark miałbym srebrny medal, a tak byłem piąty.
Wyniki konkursu skoków na skoczni K 90 na Mistrzostwach Świata w Trondheim
(1997)
Imię i nazwisko zawodnika Kraj Długość skoków i nota
1. Janne Ahonen Finlandia 95, 98,5 m i 263,5 pkt
2. Masahiko Harada Japonia 99, 98 m i 258,5 pkt
3. Andreas Goldberger Austria 96 , 94 m i 257,0 pkt
5. Robert Mateja POLSKA 94,5, 98,5 m i 254 pkt
Trener Mikeska był naprawdę dobrym fachowcem. W sumie to dopiero on
nauczył nas skakać. W ramach treningu mieliśmy dużo ćwiczeń technicznych,
imitacyjnych, szukał i eksperymentował. Podglądał najlepszych na świecie.
Miał też dużo własnych pomysłów. Skakaliśmy na nartach prawie dwa razy
więcej niż obecnie. Zwracał uwagę na odbicie. Teraz mamy zupełnie inny
trening. Do pomocy miał trenera Fijasa. Nie mieliśmy do pomocy psychologa.
Trochę jako człowiek był nerwowy i zawsze musiał postawić na swoim. Mimo
to były sukcesy - byłem trzy razy ósmy - w Falun, Holmenkollen i Vikersund.
Sprawdzianem umiejętności trenerskich Mikeski miał być start jego
podopiecznych na Zimowych Igrzyskach w Nagano w lutym 1998 r. W Polskim
Związku Narciarskim liczono na sukces po zwycięstwie Adama Małysza na
skoczni olimpijskiej w Hakubie w przedolimpijskim roku 1997, i dobrych
wynikach pozostałych polskich reprezentantów, w tym także Roberta Mateji.
W Nagano start nie wyszedł całej grupie. Mikeska nie wiedział dlaczego.
Przecież rok wcześniej Adam Małysz wygrał na skoczni w Hakubie próbę
przedolimpijską, a później miał taki ogromny spadek formy. Mnie się dobrze
skakało, ale na treningu, na zawodach o wiele gorzej. Przed samą olimpiadą
byłem też szósty podczas pucharowych zawodów w Zakopanem. W Nagano byłem
20, Wojtek miał najlepszy start na skoczni dużej, gdzie zajął 11 lokatę, a
najgorzej wypadł Adam Małysz - poza "50". W drużynie zajęliśmy ósme
miejsce.
Potem zupełnie popsuła się atmosfera w grupie kierowanej przez Mikeskę.
Brak satysfakcjonujących wyników sportowych, presja mediów i zdenerwowanie
trenera zrobiły swoje. Grupa stworzona przez Mikeskę zaczęła się szybko
rozpadać.
Głównie dlatego, że nie było wyników sportowych. Trener był coraz bardziej
nerwowy. Ponieważ nie mieliśmy wyników robił nam coraz cięższy trening już
nie na jakość, ale na ilość. Nie na złość, myślał, że mamy zbyt duże
braki, ale ten trening był trochę bez sensu. Zresztą sam się już gubił,
nie wiedząc dlaczego nie mamy wyników i źle skaczemy. To było błędne koło.
Przerwał je w 1999 r. Polski Związek Narciarski, który wypowiedział umowę
trenerowi Pawłowi Mikesce. Jego miejsce zajął Apoloniusz Tajner. Dał
chłopcom spokój, opanowanie, zmniejszył ilość skoków oddawanych na
treningach i włączył do pracy z zawodnikami psychologa i fizjologa. Robert
Mateja uważa Tajnera za fachowca i człowieka, który dobrze wie, czego
chce.
Potem przejął nas trener Tajner. Przekonaliśmy się, że jest dobry.
Nawiązał współpracę z fizjologiem i psychologiem. Psycholog bardzo mi
pomaga. To daje efekty. Zmiana psychiki wymaga długiego treningu
mentalnego. Dr Blecharz uczy nawet jak się w życiu zachowywać. Zresztą
większość grup współpracuje z psychologami. Początki naszej współpracy
były kiepskie. Miałem problemy z wejściem do "50". Głównie praca z
psychologiem pozwoliła mi się odbudować i uwierzyć, ze ja też potrafię.
Później było coraz lepiej - na "Czertaku" w Harrachovie dwa razy byłem
dziewiąty, a w Sapporo byłem szósty. Potem Mistrzostwa Świata w Lahti.
Były dla mnie słabe. Bardzo nie lubię skakać w Lahti. Tamtejsze skocznie
działają na mnie jak "płachta na byka".
Cieszy go bardzo sukces Adama Małysza. Uważa jednak, że Adam płaci wielką
cenę za swoją sławę tracąc niemal całkowicie swoją prywatność. -
Gdziekolwiek się rusza jadą za nim dziennikarze. Musi się w czasie
zgrupowań chować w hotelu. Jest to cena sławy, z której Adam zdaje sobie
sprawę i już się z tym "oswoił"- tłumaczy.
Sukces Adama działa mobilizująco na naszą grupę. Cieszymy się z tego, ze
mamy tak silnego skoczka. Na treningach jest się do kogo równać. W Lahti
bardzo cieszyliśmy się z jego medali, podobnie w Salt Lake. Skoki, dzięki
Adamowi, są teraz dużo bardziej popularne w kraju niż wcześniej. Przed
sukcesem Adama skoki narciarskie w Polsce egzystowały na zasadzie
przetrwania, obecnie mają szansę na rozwój. Niestety w klubach nadal jest
bardzo ciężko, nie ma wystarczających środków na trenerów, sprzęt i
młodych skoczków. Chłopcy chętni do skakania są, ale brakuje sprzętu.
Jest też cena tego wszystkiego czym się zajmuje - sportowego wyczynu. W
skokach obecnie liczy się waga, im niższa tym lepsza, powodująca, że lekki
zawodnik jest bardziej lotny w powietrzu. Robert Mateja uważa, że ciągłe
odchudzenie zawodników i utrzymywanie przez tak długi okres niskiej wagi z
pewnością nie jest zdrowe. Waży 62 kg. Przy jego wzroście-182 cm - jest to
bardzo mało. Ale taka jest dola i niedola skoczków narciarskich końca XX
wieku. Liczy się niemal każdy kilogram. Przed sezonem skoczkowie
"zrzucają" zbędny kilogram. Mateja mówi: - jeszcze nigdy tyle nie ważyłem,
no ale takiej niskiej wagi wymagają skoki narciarskie. Aby ją utrzymać
mamy odpowiednią dietę - niskotłuszczową. Muszę powiedzieć, że wszyscy
skoczkowie są bardzo szczupli. Dlatego też Hannawald popadł w anoreksję i
to ciągłe "zbijanie" wagi w dół z pewnością nie jest zdrowe.
Robert Mateja wciąż czeka na "przebudzenie" i powrót do wysokiej
dyspozycji. Ma zadatki na dobrego skoczka i konkursy w których skacze
ładnie i daleko. Ale do pełnej dyspozycji, jaką prezentował w Trondheim,
dużo mu jeszcze brakuje. Może więc już czas "przełamać blokady", które
przecież, tak naprawdę, tkwią w każdym z nas. I tylko ten, kto potrafi się
"przełamać" i uwierzyć w siebie, sięga po takie czy inne mistrzostwo.
(Powrót)
|