Przedpotopowa technika
Nasza ówczesna technika była jeszcze zupełnie w powijakach, jeździliśmy nisko i
szeroko, a na szusach sztywno, wąsko, z nogą
wysuniętą
do przodu, w postawie niemal pionowej. Z Jurkiem Ustupskim i Kaziem Schiele dowiedzieliśmy się wtedy o mających nastąpić zawodach zjazdowych. Nie wiele myśląc, wybraliśmy się
na trening. Naturalnie na Halę Gąsienicową, gdzie mieszkaliśmy w starym schronisku Bustryckiej, a całe
dni szaleliśmy po stokach Uhrocia, podchodząc raz dziennie na szczyt Kasprowego, co wówczas jeszcze było wyczynem bardzo poważnym.
Na cztery dni przed zawodami przyjechała na Halę drużyna Anglików, którzy właśnie lansowali biegi zjazdowe, chcąc z nich zrobić konkurencję oficjalną. Z miejsca rzucił nam się w oczy sprzęt Anglików. Ich narty szerokie, długie i ciężkie pozwalały na uzyskanie wielkiej szybkości, a zwrotność ich i pewność prowadzenia umożliwiały sprężyny, łączące
nogę z tyłem narty.
Już przy pierwszych treningowych zjazdach Anglików zauważyliśmy kolosalną różnicę między ich a naszą techniką. Cała drużyna łącznie z kobietami stała na jednakowo wysokim poziomie, z pomiędzy wszystkich jednak ogromnie wybijał się Bracken.
Jazda ich była w stosunku do naszej brawurowa. Oporowanie, przechodzenie od ześlizgów do szusów dawało obraz płynny i lekki. A tego nam brakowało.
Pierwsze polskie sprężyny
Zaraz po zorientowaniu się ,jakie korzyści daje sprężyna, zacząłem szukać czegoś, co by nam te sprężyny zastąpiło. I znalazłem. Jeden z kolegów posiadał ekspander z czterech sprężyn, którym się zawzięcie gimnastykował. Zabrawszy mu ten cenny dla nas przyrząd, poprzecinaliśmy sprężyny, i po odpowiednim zmontowaniu w bardzo domowy sposób, poszliśmy
je wypróbować.
Trasa była już znana, zrobiliśmy więc jeden zapoznawczy zjazd drugim jej etapem, z Karczmiska na Halę Olczyską Niżnią, gdzie miała być meta. Więcej razy zjechać się nie dało, gdyż jedno podejście ze zjazdem, wobec braku kolejki, trwało niemal cały dzień. Sprężyny z ekspandera okazały się nabytkiem nieocenionym. Początkowo nogi w kostkach trochę bolały
– ale za to jazda była znakomita...
... W dzień zawodów śnieg był bardzo nośny, w górnych partiach zmrożony gips i szreń, w dole zmrożony puch. Start znajdował się na Suchej Przełęczy, z której trasa biegła krótkim, stromym trawersem w kierunku Beskidu do bramki, po czym następował skręt w kierunku Uhrocia do następnej bramki. Dalej można już było
jechać wprost do kotła, po czym po minięciu jeszcze jednej bramki, szusem w kierunku Hali, żlebem, spod Liliowego.
Szreń...
Już po starcie pierwszych zawodników zorientowałem się, że warunki są ciężkie ze względu na łamliwą szreń i fałdy śnieżne.
Liczyliśmy częste upadki, w ten sposób klasyfikując zawodników i orientując się w ich sprawności.
Wiedząc z treningów, że najlepszym zjazdowcem jest Bracken, obserwowałem specjalnie jego zjazd na całej przestrzeni od przełęczy do Hali. początkowo jechał [pięknie i pewnie, biorąc skręty z pełną szybkością, nie wytrzymał jednak szusa w kotle, zmaglowało go przed drugim szusem na fałdach śnieżnych. Pozbierał się jednak szybko, kropiąc szusa dalej.
Do tego czasu można było sądzić, iż jedzie wspaniale. Miał dopiero jeden upadek, gdy poprzednicy na tym samym odcinku padali po trzy, cztery i dziesięć razy.
Kropnęło go jednak jeszcze raz, gdy mijał trzecią bramkę, przy wjeździe do żlebu. Dalej już jechał bez przeszkód. Po Brackenie jechało jeszcze kilku zawodników, aż wreszcie przyszła kolej na mnie.
W pogoni za Brackenem
Nie przypuszczałem, obserwując kolegów Polaków, którzy byli przede mną, iż ustoję owego szusa przez kocioł, toteż w miejscu pierwszego upadku Brackena, postanowiłem szczególnie uważać. Jechałem szeroko, jak tramwaj i nisko, puszczając szusa wprost w fałdy, nawiane w tym miejscu.
Cudem udało mi się ustać. Jednak w dalszej jeździe z nadmiaru radości i... nieumiejętności wyjścia z szusa zaryłem w śnieg tuż przed trzecią bramką.
Zbierałem się bardzo szybko, ale z samej emocji wydało mi się to wiekiem. Pozbierawszy się, wstawiłem narty w trasę jak w szyny i “bobowaniem” zawalałem dalej.
Gratulacje P. Prezydenta
Chwilę po tym, na mecie, gdy okazało się, że mam najlepszy czas, 18 sek. lepszy od Brackena, zostałem wezwany do Pana
Prezydenta Rzeczypospolitej, który ze specjalnej trybuny przyglądał się zawodom.
Pan Prezydent
po krótkiej rozmowie pożegnał mnie życząc mi zwycięstwa w drugim etapie. Chwila ta utkwiła mi na zawsze w pamięci.
I choć w drugiej części Bracken zyskał na mnie 15 sekund, jednak po wyrównaniu czasów miałem jeszcze trzysekundową nadwyżkę, która zadecydowała o mym ostatecznym zwycięstwie.Po jednym dniu odpoczynku odbyła się osiemnastka, w której brałem udział, startując do kombinacji. Udało mi się zająć tutaj dobre miejsce, najlepsze z Polaków, co wraz ze skokami dało mi ogólnie czwarte miejsce w kombinacji za Viniarengenem, Jaerviinenem i jeszcze
jednym Norwegiem.
W otwarty konkursie skoków zająłem wtedy 10 – te miejsce, mając w obu skokach koło 60 metrów (opis biegu zjazdowego podczas zawodów narciarskich FIS 1929,z “Przeglądu Sportowego, nr. 103 z 1938, ze zbiorów P. Witolda H. Paryskiego).
8 lutego rozegrano bieg na 18 km. Każdy z narciarzy otrzymał piękną mapę trasy biegu a zawody oglądał Prezydent Polski Ignacy Mościcki. W biegu odwróciła
się kolejność z maratonu: zwyciężył Saarinen, a drugi był Knuutilla, trzeci Bergstroem ze Szwecji. Zdzisław Motyka startował w biegu na 18 km, jego koronnej konkurencji narciarskiej. Trasa biegu prowadziła z Wilcznika ścieżką pod Reglami, do Kościeliska, potem podbieg z Kościeliska na Palenicę (najwyższe wzniesienie w paśmie Gubałówki), zjazd na Cichą Wodę i
falistym terenem do mety na Lipki. Zdzisław Motyka znowu przyszedł na metę jako najlepszy z Polaków, na miejscu 13, z czasem 1 godzina 30 minut i 37 sekund Następny z Polaków, Andrzej Krzeptowski II (SN PTT) był 19.22 był Michalski, 23 drugi z braci Motyków, 24 Skupień.
7 lutego rozegrano bieg pań, który nie należał do oficjalnego programu zawodów (przepisy Międzynarodowej Federacji Narciarskiej FIS nie przewidywały
wtedy w 1929 r. konkurencji narciarstwa kobiecego – W.S). Start biegu znajdował się na szczycie Gubałówki, potem w terenie równinnym do Blachówki, następnie zjazd przez Sobiczkową i w terenie falistym do mety na Wilczniku. Długość trasy wynosiła około 6 km. W biegu startowały
23 zawodniczki, a ukończyło konkurencje 21. Zwyciężyła Bronisława Staszel-Polankowa z czasem 31 minut i 34 sekundy, druga była Friendlearówna-Havlova (Czechosłowacja) a trzecia “Ela” – Elżbieta Ziętkiewiczowa. Czwarte miejsce zajęła góralka z Krzeptówek – Zosia Stopka-Olesiak.