29
października 2003 r. na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem odbywały
się uroczystości związane z pogrzebem prof. Wacława Felczaka,
podczas II wojny światowej szefa bazy kurierów AK w Budapeszcie.
Słowo pożegnalne wygłaszał uczestnik tamtych wydarzeń, kurier
tatrzański, zarazem legendarny polski skoczek, Stanisław
Marusarz. Wzruszenie było jednak tak ogromne, że serce dawnego
mistrza, który na różnych skoczniach świata wykonał około 10
tysięcy skoków, nie wytrzymało. „Umarł król polskich nart”
pisano w gazetach.
Stanisław
Marusarz urodził się 18 czerwca 1913 r. w Zakopanem. Był dla
polskiego narciarstwa postacią niemalże legendarną, łącznikiem
między pokoleniem przedwojennych mistrzów a tym, które po
straszliwej zawierusze II wojny światowej ruszyło na narciarskie
szlaki. Pierwsze skoki na nartach oddał jako kilkunastolatek w
tajemnicy przed wszystkimi, za wyjątkiem kolegów, na skoczni w
Jaworzynce, potem były pierwsze „loty” na Krokwi, aż wreszcie w
1932 r. 19-le`+-tni zawodnik przypiął do swetra orzełka w czasie
swego pierwszego startu olimpijskiego w Lake Placid w Stanach
Zjednoczonych. Na zimowych igrzyskach startował czterokrotnie
-–w 1936 r. walczył jak równy z równym na olimpijskiej skoczni w
Garmisch-Partenkirchen z najlepszymi Norwegami, Szwedami i
zawodnikami z Niemiec. Zajął wtedy 5 miejsce w skokach i 7 w
kombinacji norweskiej. W 1938 r. w Lahti odniósł swój życiowy
sukces, zdobywając tytuł wicemistrza świata w skokach
narciarskich, chociaż tak naprawdę to zawody wygrał właśnie on.
Należał mu się bowiem złoty medal za najdłuższe skoki w
konkursie, jednak sędzia norweski dał tak wysokie noty za styl
zawodnikowi z Norwegii Asbjoernowi Ruudowi, że ten wygrał z
niewielką przewagą nad Marusarzem. Rok później Marusarz znowu
znalazł się w światowej elicie, zajmując 5. miejsce w konkursie
skoków na Krokwi w Zakopanem, rozegranym w niedzielę, 19 lutego,
na zakończenie zakopiańskiego fis-u. W tym samym roku po
niezwykłych oświadczynach, podczas których przekazał swojej
przyszłej żonie kryształowy puchar, jedną ze swoich nagród
sportowych, wypełniony okazałym bukietem kwiatów, ożenił się z
Ireną z Jeziorskich. Czyż przyszła pani Marusarzowa mogła mu
odmówić po takich oświadczynach!
To,
jak wielkiego formatu był człowiekiem, pokazała wojna. Dawny
mistrz skoków ruszył na kurierski szlak, idąc przez Tatry na
Węgry w kurniawy i zawieje. Schwytany przez Niemców, osadzony w
celi śmierci w więzieniu na Montelupich w Krakowie, cały czas
myślał o ucieczce. Wreszcie udało się, a skok oddany z okna celi
na drugim piętrze wiezienia na Montelupich po latach nazwał
jednym z najważniejszych w swoim życiu – Był to bowiem skok po
życie. Z Krakowa Marusarz dostał się do Zakopanego, a stamtąd na
Węgry. Tam został rozpoznany przez jednego z działaczy
Węgierskiego Związku Narciarskiego, Gyulę Belloniego i zaczął
pracę szkoleniową ze skoczkami węgierskimi. Zbudował dla nich
dwie skocznie narciarskie, w tym piękną „siedemdziesiątkę” w
Borsafüred. Po wojnie powrócił na narciarskie szlaki, startował
dwukrotnie w zimowych igrzyskach olimpijskich: w 1948 r. w St.
Moritz w Szwajcarii i cztery lata później na „Holmenkollbakken”
w Oslo. Był sztandarowym polskich narciarzy na obydwu
olimpiadach, wprowadzając w świat sportu kolejne pokolenia
polskich narciarzy. On, przedwojenny mistrz, który nadal był w
wysokiej formie sportowej, był dla nich przewodnikiem i wzorem,
niosąc łopoczącą na wietrze biało-czerwoną. Po raz piąty
pojechał na igrzyska do Cortiny d Ampezzo w 1956 r. Na skoczni
„Trampolino d Italia” otwierał olimpijski konkurs skoków. Po
raz ostatni na mistrzostwach Polski przypiął skokówki w 1957 r.
i był czwarty. Wtedy też zakończył karierę zawodniczą, ale nie
przygodę ze sportem.
Jeździł
na zawody, doradzał, chętnie spotykał się z młodzieżą. Zresztą
chyba nigdy nie zdążył się zestarzeć. Radość ze skoków czerpał
nadal sprawując opiekę nad Wielką Krokwią. On ją gładził
nartami, opiekował się dniem i nocą oraz przygotowywał do
kolejnych zawodów. – To było w jego przypadku najwyższe
uwielbienie. On na niej mieszkał – powiedział senator
Franciszek Bachleda-Księdzularz. Marusarz przygotował Krokiew do
kolejnych mistrzostw świata, rozegranych w lutym 1962 r. Któż
jak nie on mógł dostąpić zaszczytu otwarcia zawodów. Wśród
wiwatów ponad 100-tysiecznej widowni „Dziadek” pofrunął w skoku
otwierającym zawody na około 70 metrów. - Zupełnie nie jak
„Dziadek” ale wnuczek! – powiedział mi Wojciech Fortuna. W
1966 r. otwierał skokiem konkursy w Garmisch-Partenkirchen i
Innsbrucku w ramach Turnieju Czterech Skoczni . Dziennikarze
sportowi pisali „kapelusze z głów przed wielkim Polakiem,
weteranem narciarstwa”, uznając wielkość sportową 53-letniego
zakopiańczyka, a na ramiona wzięli go najlepsi skoczkowie świata
z Bjoernem Wirkolą z Norwegii na czele. Dwa lata później chciał
także skakać na „swojej” Planicy – największej „mamuciej”
skoczni świata, której był rekordzistą, ale... jeden z polskich
trenerów schował mu narty w obawie, ze „Dziadek” może jednak na
tak dużej skoczni mieć upadek.
Ileż dzieci,
skaczących na nartach na Lipkach, Żywczańskiem w Zakopanem
chciało być „Marusarzem” i iść w jego ślady? Tak wyrósł między
innymi mistrz olimpijski Wojciech Fortuna. Gdy zdobył złoto w
Sapporo, to Marusarz wśród 25-tysiecznego tłumu powitał mistrza
olimpijskiego w Zakopanem. Ostatnie skoki na nartach oddał
Stanisław Marusarz do filmu „Dziadek” w reżyserii Janusza
Zielonackiego. W latach późniejszych zajął się nowymi zajęciami:
domem, który zaprojektowała jego żona Irena, a on go wybudował,
wędkarstwem, pszczelarstwem, motocyklami, które już od
przedwojennych lat były jego wielką pasją i... trójką wnuków:
Magdą, Kubą i Krzysem. To on Kubę i Krzysztofa uczył jazdy na
nartach i skakania. Wyrozumiały, choć wymagający, cierpliwy i
zawsze przyjacielski i uśmiechnięty był dla nich ukochanym
dziadkiem. Lubił też przyrodę. Pod dom Marusarzów w Zakopanem
podchodziły nocą jelenie „Kuba” i „Wojtek”, które nawet spały u
drzwi tego domu. Trochę też polował, a wieczorami spotykał się z
ludźmi, którzy chętnie słuchali jego opowieści na wygłaszanych
w Zakopanem prelekcjach. I jeszcze jedno. Marusarz żył tak
jakby ciągle chciał zwiększać jakość swojego życia.
Był
człowiekiem, który idąc przez życie napotykał różne przeszkody,
ale zawsze potrafił sobie radę i wyjść z twarzą. Był prawdziwym
człowiekiem w tym stwierdzeniu, krótkim, ale przecież
niebanalnym, zawiera się cała prawda o Marusarzu. Wielkość
sportowa, patriotyzm, miłość do rodziny splotły się w nim w
jedno, tworząc człowieka, który na stałe przeszedł do
zakopiańskiej legendy.
Należy sobie
zadać pytanie: czy odszedł od nas na zawsze? Chyba nie. Stefan
Dziedzic, olimpijczyk i jeden z narciarzy, których Marusarz
wprowadzał w świat nart twierdzi, że dobry duch „Dziadka” nadal
jest obecny w Zakopanem, na progu Wielkiej Krokwi. A póki na
Wielkiej Krokwi im. Stanisława Marusarza są organizowane zawody
Pucharu Świata w skokach narciarskich, pamięć o skoczku, który
był królem tej skoczni, stale trwa w nas.
Narciarski ród
Takich
tradycji uprawiania narciarstwa, jakie zakorzenione są w
rodzinie Marusarzów może nam pozazdrościć cały sportowy świat.
Pierwszy przygodę z „białym szaleństwem” rozpoczął najstarszy
Jan, jak wszyscy Marusarze zawodnik najsilniejszego w tym
okresie klubu narciarskiego w Zakopanem, SN PTT, mistrz Węgier i
jeden z czołowych kombinatorów klasycznych w kraju. W jego ślady
poszedł Stanisław i okazał się jeszcze lepszy. Lista jego
sukcesów jest bardzo długa, a największym wyczynem może być
zarówno tytuł wicemistrza świata w skokach narciarskich z Lahti
(1938), jak i ostatni skok narciarski na Wielkiej Krokwi, oddany
w 1981 r. w wieku 79 lat! Pomiędzy nimi Stanisław Marusarz oddał
około 10 tysięcy skoków nartach, startował aż czterokrotnie w
zimowych igrzyskach olimpijskich i stał się symbolem polskiego
sportu.
W ślady
starszych braci poszły dziewczęta: Maria i Zofia, którą
pasjonowały górskie wspinaczki oraz Helena. Zwłaszcza ta
ostatnia okazała się narciarką na światowym poziomie,
wielokrotną mistrzynią Polski i najlepszą alpejką w kraju. Maria
z kolei startowała w zakopiańskim „fisie”. W czasie wojny nie
tak dawni mistrzowie śnieżnych tras ruszyli na kurierskie
szlaki, ale nie wszyscy doczekali upragnionej wolności. Helena
została rozstrzelana przez hitlerowców niedaleko Tarnowa. Ku jej
pamięci oraz innego słynnego narciarza okresu międzywojnia
organizowano rokrocznie w Zakopanem Memoriał imienia Bronisława
Czecha i Heleny Marusarzówny.
Ale to nie
byli ostatni przedstawiciele rodu Marusarzów na nartach. W
latach trzydziestych jednym z najlepszych skoczków w kraju był „Andre”,
Andrzej Marusarz, kuzyn Staszka, dwukrotny olimpijczyk (1932,
1936). Zawodnik ten był także rekordzistą skoczni na Krokwi. W
jego ślady poszedł młodszy brat Józef – znany alpejczyk i
trzykrotny olimpijczyk (1948, 52, 56) oraz uzdolniony architekt.
Za „Dziadkiem” poszły w ślad jego dzieci: Magdalena, zawodniczka
klubu AZS Zakopane i podopieczna znanego polskiego alpejczyka,
Stefana Dziedzica oraz Piotr, który także pokochał narciarstwo
alpejskie, a po zakończeniu kariery w kraju był znanym trenerem
narciarstwa we Francji. Jak widać Marusarze rodzili się z
umiejętnością jazdy na nartach, a przygoda z „białym
szaleństwem” w tej rodzinie nie skończy się nigdy...
Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie |