Najbardziej
lubił duże skocznie – „mamuty”. Na nich latał najdalej i w
marcu 1987 r. na „velikance” w Planicy ustanowił rekord świata
– 194 m, który nie został pobity przez następne 7 lat. Zdobył
na tym samym obiekcie także brązowy medal podczas Mistrzostwa
Świata w lotach narciarskich. Jest trzykrotnym olimpijczykiem.
Jako skoczek startował w Lake Placid (1980), Sarajewie (1984) i
Calgary (1988). O kogo chodzi? Oczywiście o Piotra Fijasa.
Obecnie jest drugim trenerem reprezentacji Polski i, jak mówią
Apoloniusz Tajner i dr Blecharz - najlepszym „łapaczem” świata.
Co to oznacza? Otóż podczas treningu imitującego odbicie,
skoczek, po wybiciu się z nóg, „ląduje” na rękach Fijasa, który
go „łapie” w powietrzu. Trener Fijas potrafi wtedy ocenić, czy
skoczek wykonał odbicie poprawnie, czy też błędnie.
Urodził się 27 czerwca 1958 r. w
Bielsku-Białej, ale pochodzi z Buczkowic. W latach 60., jako
młody chłopak zaczynał z bratem Tadeuszem przygodę ze sportem.
Jego ojciec – Adam Fijas znał dobrze świetnych skoczków, a wtedy
już szkoleniowców: Jakuba Węgrzynkiewicza i Józefa Przybyłę i
zapisał synów do klubu BBTS Bielsko. Najpierw uczyli się
jeździć na nartach. Potem spodobały im się skoki. Skakali na
małych skoczniach terenowych.. W Buczkowicach organizowali sobie
pierwsze „zawody”. Piotr Fijas w sposób następujący wspomina
tamte czasy:
Zaczynaliśmy pod okiem trenera
Jakuba Węgrzynkiewicza, olimpijczyka z 1952 r. Dobrze wspominam
ten okres. Trener Węgrzynkiewicz był dobrym trenerem: opanowany,
spokojny, prowadził zajęcia z młodzieżą, a do tego trzeba mieć
mnóstwo zdrowia i cierpliwości. Wtedy były bardzo duże nabory do
sekcji, gdyż na przykład na salę gimnastyczną przychodziło na
trening 20-30 chłopaków. A poradzić sobie z tak liczną grupą
to trudna sprawa. Teraz jest podobnie. Jest nabór i bardzo dużo
chętnych do skakania, zarówno w Wiśle, jak i w Zakopanem.
Dzisiaj obserwowałem na skoczni wiele utalentowanych dzieci.
Jest szansa, że z tej dużej grupy pozostanie 5 – 6 dobrych
zawodników. Wracając do moich początków, to trenowaliśmy wtedy
dosyć dużo na sali gimnastycznej, w terenie i to już miało
charakter cyklu szkoleniowego.
Zaczynałem
skakać na skoczniach małych, 20 – 30 metrowych. W kategorii
juniorów nie miałem jakiś spektakularnych sukcesów.
Reprezentowałem wówczas jeszcze przeciętny poziom, czego
dowodem jest fakt, że jako junior nie zdobyłem nawet tytułu
mistrza Polski w skokach.
Moja kariera
zaczęła się więc bardzo spokojnie. W 1976 r. zachorowałem na
żółtaczkę. W związku z chorobą nie trenowałem. W 1977 r. na
jesień poszedłem do wojska. Najpierw do Modlina, potem trafiłem
do Zakopanego. Zacząłem trenować dopiero w styczniu 1978 r., w
barwach WKS Legia Zakopane, a w lutym zostałem powołany do kadry
na Mistrzostwa Świata. Trenował nas na Krokwi Jan Furman, trener
klubowy w klubie WKS Zakopane.
Bardzo
wysoko ocenia kunszt trenerski Jana Furmana, który trenował na
Krokwi najlepszych skoczków zakopiańskiej „Legii”. Powiedział
nawet, że nauczył się skakać właśnie w WKS-ie.
Myślę, że
Jan Furman był bardzo dobrym świetnym trenerem, miał nosa
do zawodników, coś w rodzaju instynktu. Można być wyuczonym
trenerem, ale niekoniecznie dobrym t. On był bardzo dobry.
Czuł skoki, co, kiedy i ile treningu zadać zawodnikowi.
Prowadził w tym okresie doskonale Stanisława Bobaka. Ja muszę
powiedzieć, że pod jego opieką skakało mi się coraz lepiej. W
Szczyrku trenowałem w kadrze juniorów, ale nie było to takie
systematyczne jak pod Giewontem. Próbowałem kombinacji
norweskiej, ale to też nie było to. Zdobyłem nawet brązowy
medal w kombinacji norweskiej w kategorii juniorów, ale mnie
zupełnie jednak nie pociągało bieganie na nartach. Dopiero w
Zakopanem miałem dobre warunki do treningu. Byliśmy
skoszarowani w ośrodku na Kirach, skakaliśmy na Krokwi. Warunki
do trenowania były w Zakopanem bardzo dobre. Dlatego w tym
okresie nastąpił u mnie znaczący postęp.
W 1976 r., jeszcze jako 18-letni
junior, został dołączony do kadry narodowej przed zbliżającymi
się Zimowymi Igrzyskami w Innsbrucku. Mieliśmy wtedy w kraju
bardzo silną grupę skoczków. Należeli do niej: Fortuna, Bobak,
Pawlusiak, Gąsienica-Daniel i Krzysztofiak. Trudno się więc
było „przebić” do kadry. Fijasowi się udało.
Większość z
tych dobrych zawodników kończyła wtedy karierę. W 1976r. na
olimpiadzie w Innsbrucku, furorę w światowych skokach zaczęli
robić Austriacy. Pomogły im nowe kombinezony. Obskakali je, a
nasi skoczkowie dostali je w ostatnim momencie, tuż przed
wyjazdem na olimpiadę. To była przyczyna klęski Polaków na
Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Innsbrucku. Dlatego też, po
nieudanych Igrzyskach w Innsbrucku grupa skoczków rozpadła się.
Zrezygnował trener Janusz Fortecki. Z tej grupy pozostał tylko
Bobak. Wkrótce dołączono mnie do niego.
Pierwszą jego ważną
imprezą międzynarodową były Mistrzostwa Świata w fińskim Lahti
w roku 1978 r. Pamiętne dla nas - Polaków, z powodu medali
zdobytych przez biegacza – Józefa Łuszczka.
To było dla
polskiej ekipy święto. Euforia. Dla mnie to było bardzo
przyjemne i robiło wielkie wrażenie: medal złoty i brązowy na
jednej imprezie to było naprawdę coś. Myślę, że te wyniki
mobilizowały do dalszej pracy. Podobnie jest teraz. Świetnie
skacze Adam Małysz i poziom całej grupy jest coraz wyższy.
Pozostali skoczkowie próbują do niego „dociągnąć”. Sukces Adama
bardzo ich zmobilizował do pracy. Brak sukcesu nie jest bowiem
dobry. Do Lahti
pojechał ze Stanisławem Bobakiem. Bobak nie był jednak w pełnej
dyspozycji, gdyż wcześniej miał operację łękotki. Trenerem kadry
był wtedy Tadeusz Kołder. Musiał on wybrać grupę na Mistrzostwa
Świata w Lahti i wybrał właśnie Bobaka i Fijasa. Ten
wystartował całkiem przyzwoicie. To były jego pierwsze
Mistrzostwa Świata i był 18. na dużej skoczni, na średniej
skoczni bardzo słabo – 47. lokata, gdyż do Lahti przyjechał
dopiero na dzień przed konkursem na tej skoczni.
Po
zawodach w Lahti wygrał konkurs na małej skoczni w szwedzkim
Falun, a na dużej był piąty. Powiedział wtedy trenerowi
Kołderowi, że chciałby spróbować swych sił na skoczni
„mamuciej” w Planicy. V Mistrzostwa Świata w lotach
narciarskich rozegrano w dniach 17 do 18 marca 1979 r. na
skoczni mamuciej w Planicy. Zresztą już po zakończeniu kariery
i przygody ze sportem Fijas powtarzał często, że dobrze mu się
skakało na dużych obiektach. Do Planicy pojechali rywalizować
z najlepszymi na świecie dwaj Polacy – Piotr Fijas i Stanisław
Bobak, z trenerem kadry narodowej Tadeuszem Kołderem, który tak
wspomina tamte chwile: To była
niesamowita sprawa! Wiem jako trener, że skoczek zdaje
prawdziwy egzamin dojrzałości na lotach. Zależało mi, by wziąć
udział w takiej imprezie... W marcu 1979 r. FIS zorganizowało
Mistrzostwa Świata w lotach w Planicy. Impreza ta nie zyskała
aprobaty finansowej PZN. W zamian wysłano polskich zawodników na
zawody przyjaźni „Oberhofspiele”. Pojechaliśmy. W Oberhofie na
dużej skoczni Niemcy przygotowywali się do mistrzostw. Polacy
nie ustępowali Niemcom. Skakali wspaniale. Postanowiłem, że
powinniśmy pojechać do Planicy. Gdy trener niemieckich skoczków
upewniał się telefonicznie w Interflugu czy bilety są
zarezerwowane, wpadłem na szatański pomysł. Poprosiłem go, by
zarezerwował trzy miejsca na samolot do Zagrzebia na koszt COS.
I rzeczywiście polecieliśmy! A potem z trudnymi do opisania
perypetiami, bez pieniędzy, dotarliśmy do Planicy. Po raz
pierwszy widzieliśmy „mamuta”, zarówno zawodnicy, jak i ja.
Niesamowite wrażenie. Niekończący się zeskok. Stanęliśmy u stóp
ogromnej góry. Gdzieś tam wysoko widać punkcik, który znikał na
chwilę, potem pojawiał się, rósł w oczach i leciał... leciał
nieskończenie długo. Staszek Bobak wykrztusił: Trenerze, gdzie
myśmy przyjechali? Piotr Fijas nic nie mówił, lecz, wydaje mi
się, był bledszy niż zwykle. A ja miałem serce pod gardłem.
Zemocjonowany, zestresowany, pełen złych przeczuć musiałem
jednak grać w tego pokera dalej. Nie mogłem okazać obawy. Bo
jeżeli skoczek wystartuje z iskierką obawy, ona roznieci się do
progu jak płomień. W czasie treningu na dużej skoczni Piotrek
Fijas słabo skakał, trzy skoki podparł, raz, prawdę mówiąc,
brzydko leżał. Czułem ciężar mojej odpowiedzialności. Polacy
wylosowali numery 28, 29, nie zapomnę tego nigdy do końca życia.
Nie wiedzą jak zabić czas. Grają w ping-ponga. Rano śniadanie,
przygotowanie nart i ... na skocznię. Byłem przygotowany, że
jeśli któryś z nich powie: trenerze nie startuję, natychmiast
zaakceptuję tę decyzję. Decyzja o starcie, to decyzja samego
skoczka. trener może tylko pomóc w podjęciu decyzji.
Stoję na trybunie przy progu, z tyłu monitor video, dzięki
któremu można widzieć, jak skok przebiega. Numery 26,27... „Z
numerem 28 Piotr Fijas - Polska”. Zobaczyłem biały punkcik.
Cofnął się, zniknął mi z oczu. Całe szczęście! Zrezygnował! Lecz
nie... jedzie! Dobrze jedzie. Sprężony. Na progu śmignął. Widzę
w monitorze: leci, leci, dobrze leci, nie może spaść! 151 m -
najdłuższy skok. Euforia niesamowita. Byłem nieprzytomny z
emocji. Nie widziałem skoku Staszka, który był zaraz z a nim.
Bobak skoczył 140 m. Gdy pytał potem: Trenerze jak było?
Dobrze, cudownie - odpowiadałem, bo co mu mogłem
powiedzieć? Że go nie widziałem? A było świetnie. Polacy stali
się sensacją tego dnia”.
Fijas
zadziwił wszystkich. W sobotnim konkursie, w trzeciej kolejce,
osiągnął wspaniałą odległość - 166 m. Przypomnijmy, że było to
o zaledwie o 10 m mniej od rekordu świata, który na skoczni
mamuciej w Oberstdorfie ustanowił Austriak Tony Innauer. Fijas
dokonał więc nie lada wyczynu, pobił też aż o 23 metry
dotychczasowy rekord Józefa Przybyły – 143 m, który przez aż
dziesięć sezonów był rekordem Polski. Chociaż tak naprawdę po
pierwszych skokach nic nie wróżyło wysokiej formy Polaka. W
pierwszych dwóch skokach Fijas zaprezentował się słabiej: miał
149 i 131m. Do długich lotów zachęcali go: Stanisław Marusarz
– rekordzista Planicy z 1935 r. i trener Kołder. Postanowił
więc skoczyć jak najlepiej i daleko. Wybił się mocno z progu,
leciał zdawałoby się nieruchomo, z nartami obok siebie, a pod
nim mijały w szalonym tempie tabliczki oznaczające długości:
120, 130, 140, 150,.. 160 metrów! Lądował pewnie z klasycznym
telemarkiem. 166 metrów ! Jego daleki skok nagrodzono gromkimi
brawami: klaskała publiczność, „Dziadek” Marusarz, norweski
mistrz skoków – Björn Wirkola, redaktor Krzysztof Blauth i
trener Kołder. Po tym skoku wyszedł na trzecie miejsce w
konkursie.
Emocjonujący dla publiczności był także konkurs niedzielny.
Fijas miał skoki o długości 152 i 162 m, dzięki którym obronił
swoją trzecią pozycję. Złoty medal wywalczył zawodnik
austriacki Armin Kogler, przed skoczkiem z NRD Zitzmannem.
Po
latach Piotr Fijas wspomina, że skoki na „velikance” zrobiły na
nim ogromne wrażenie. Już od pierwszego wejrzenia poczuł wielki
respekt przed planickim olbrzymem, widząc zawodników , którzy
szybowali bardzo wysoko nad zeskokiem. Zaczął trening na
„zwykłej” skoczni 120-metrowej, ale nadal nie mógł się
skoncentrować. - Przed treningiem na „mamucie” nie spałem
przez całą noc, tak byłem przerażony – wspomina. W pierwszym
skoku treningowym osiągnął 151 m. - Wtedy dopiero mnie
„popuściło” – dodaje.
Pomógł
mi fakt, że zawsze czułem respekt przed nową dla siebie
skocznią. Oddając na niej pierwsze skoki, starałem się
wykonywać je jak najdokładniej, zanim się z nią oswoiłem.
Uważa, że skakanie na „mamucie”
to wielkie przeżycie
Wielkość
obiektu wywołuje duże wrażenie. A zwłaszcza fakt, że kiedyś skok
na „mamucie” to nie to samo co teraz. To jest ogromna różnica.
Teraz zawodnicy szybują niziutko nad zeskokiem, w stylu „V”. W
latach 70. leciało się bardzo wysoko nad zeskokiem z dużą
prędkością, żeby dolecieć do 160 – 170 metra. Wrażenie było
wielkie, tym bardziej, że pierwszy raz skakałem na tak wielkim
obiekcie. Dla Bobaka zresztą też. Ale on był zawodnikiem
bardziej obskakanym. Ja byłem bardzo skoncentrowany wtedy na
Planicy. Przed każdym skokiem maksymalnie się koncentrowałem.
Nie pozwalałem sobie nawet na moment dekoncentracji. Zdawałem
sobie sprawę, jak te skoki są niebezpieczne. Tym bardziej, że
widziałem kilka poważnych upadków. I wtedy zdobyłem brązowy
medal. Inne
były też kiedyś prędkości, które skoczkowie osiągali na
„mamucie”, w pamiętnym dla Fijasa roku 1979.
Wtedy
jeździło się 110-112 km/h, a w Harrachowie na Mistrzostwach
Świata w 1983 r. nawet około 114 km/h. Przy lądowaniu ta
prędkość narastała i na „dole” skoczek lądował z prędkością
około 130 km/h. Było w związku z tym dużo upadków. Teraz jest
na mamutach dużo bezpieczniej. Obecnie zawodnicy na progu mają
prędkość w granicach 100 km/h. Wszystko te zmiany są wynikiem
poprawienia profilów skoczni, co nastąpiło w latach 90.
Przerobiono więc wszystkie skocznie i na przykład Planica i
nasza Wielka Krokiew w Zakopanem też mają nowoczesne zeskoki.
Zeskok jest łagodniejszy, a zawodnik dochodzi do lądowania
bezpieczniej, z mniejszej wysokości, powiedziałbym „gładko”.
Dlatego teraz jest dużo mniej upadków.
Wysoki wzrost i stosunkowo niewielka
waga Fijasa były na „mamutach” jego sojusznikami. Przy wietrze
od przodu dawały noszenie. Mógł więc na dużych skoczniach
polecieć bardzo daleko. Zapytałem Piotra Fijasa, czy lubił
Planicę. Powiedział, że tak. Tym bardziej, że wspomnienia
związane z tą skocznią wiążą się z jego brązowym medalem
mistrzostw świata, jedynym w jego karierze.
Jest
to skocznia naturalna, wkomponowana w teren, powiedziałbym
„przyjazna” dla zawodników, tak jak nasza Wielka Krokiew. Lubię
takie obiekty. Chociaż oczywiście nie można Planicy porównywać z
naszą Krokwią. Planica jest przygotowywana tylko na konkretne
imprezy - loty, ale jest to wielki obiekt, który trudno
utrzymać. Zawody na Planicy odbywają się tylko raz w roku – w
marcu. U nas, na Krokwi trenuje się przez cały sezon, na
Planicy nie. Chociaż teraz mówi się nawet o igielicie na
mamucich skoczniach.
Uważa,
że w narciarskim światku jego medal i tak wysoka lokata były
dla wielu zaskoczeniem.
Myślę, że to był duży sukces.
Wygrał wtedy Kogler przed Zitzmanem, a ja byłem trzeci.
Skakaliśmy tam dwa dni, gdyż jeden konkurs nie odbył się ze
względu na złe warunki pogodowe. Miałem wtedy 21 lat. Byłem
więc bardzo młodym zawodnikiem.
Piotr Fijas dodaje:
Nic do mnie na szczycie rozbiegu „mamuta” nie docierało. Byłem
maksymalnie skoncentrowany, pędziłem z dobrą szybkością, nie
patrzyłem na próg, ani na mrowie ludzkie za wybiegiem skoczni,
lecz szukałem wzrokiem miejsca, w którym wyląduję. Po pierwszym
treningu, kiedy uzyskałem „nie wiadomo jak” 151 m, szukałem
trzeciej kreski na zeskoku, oznaczającej 170 metrów. To był
mój cel, do którego dążyłem.
Cel swój osiągnął i
po świetnych i dalekich lotach na 166 i 162 m, Fijas zdobył
brązową śnieżynkę z napisem „FIS”, oraz miniaturkę
przedstawiającą żurawia lecącego z szeroko rozpostartymi
skrzydłami - symbol lotów narciarskich na skoczni w Planicy.
Fijas należy do grupy najlepszych skoczków świata, którzy takie
żurawie otrzymali. Byli nimi: Birger Ruud, Reidar Andersen,
Stanisław Marusarz, Helmut Recknagel, Jiri Raska, Matti
Nykaenen i inni. Nazywani są oni „junakami” Planicy i co roku,
z wielkimi honorami, są goszczeni na planickim „mamucie”.
Planica
jeszcze nieraz gościła Fijasa, który, tak jak kiedyś „Dziadek”
Marusarz, ustanowił na niej rekord świata i Polski – 194 metry.
Było to 14 marca 1987. Skoki trwały kilka dni. Podczas
pierwszego konkursu Polak był siódmy (wygrał Austriak Felder),
a w drugim trzeci (wygrał skoczek norweski Fidjestoel). Fijas
poprawił świetne skoki Nykaenena i Feldera, którzy osiągnęli po
191 m. Jego rekord świata był nieoficjalnym, gdyż międzynarodowa
federacja narciarska FIS od skoku Nykaenena o długości 191 m
przestała notować rekordy świata w długości skoku. Warto
dodać, że rekord Fijasa przetrwał aż 7 lat. Dopiero w 1994 r.
Norweg Espen Bredesen osiągnął na treningu w Planicy 209 metrów.
Dzięki takim skoczkom jak Fijas, Międzynarodowa Federacja
Narciarska FIS przyspieszyła decyzję o przebudowie skoczni na
całym świecie, w tym także „mamucich”, czyniąc je bardziej
bezpiecznymi. Tak więc Piotr Fijas ma bardzo zasłużone
miejsce w historii światowych lotów narciarskich, także jako ten
który zmusił konstruktorów skoczni doich udoskonalenia.
Rok później Fijas i Bobak
reprezentowali barwy Polski podczas Zimowych Igrzysk
olimpijskich w Lake Placid. Sezon olimpijski 1979/80 zaczął się
dla Fijasa wspaniale, od dwóch zwycięstw w zawodach Pucharu
Świata. Zanosiło się, że za oceanem skoczek z Buczkowic będzie
należał do grona faworytów. Jednak Piotr Fijas nie zalicza
startu w Lake Placid do udanych.
Nie trafiłem tam zupełnie z
formą. Przed Igrzyskami wygrałem dwa konkursy w ramach Pucharu
Świata: jeden na Krokwi i drugi w St. Nizaire, koło Grenoble.
Ale akurat podczas olimpiady w Stanach Zjednoczonych przyszła
obniżka formy – zupełny „dołek”. Zdobyłem 14-te miejsce na
średniej skoczni i to z upadkiem. Nie uważam tego startu za
udany. Powinienem wtedy lepiej skakać. Później pojechałem na
loty do Vikersund i znowu zaczęło mi się dobrze skakać. Miałem
jednak upadek, zerwałem wiązadła przyśrodkowe i było „po
sezonie”. To była poważna kontuzja i do jesieni nie trenowałem.
Druga olimpiadą Fijasa było
Sarajewo. Uważa, że był wtedy w szczytowej formie i mógł
powalczyć o medale. Na treningu skakał równo z Matti Nykaenenem,
supertalentem z Finlandii. Dlatego nie jest zadowolony ze
swojego wyniku, mimo, że był siódmym skoczkiem tej olimpiady na
skoczni średniej.
W Sarajewie dobrze skakałem
tylko na średniej skoczni, na której byłem siódmy. Uważam, że
był to jednak zupełnie nieudany występ. Byłem wtedy w życiowej
formie. Najlepiej przygotowany, skakałem bardzo daleko, ale
niestety nie udało się. Liczyłem na trzecie miejsce. Było tam
dwóch bardzo dobrych skoczków: Nykaenen i Weissflog, ale reszta
była do „ogrania”. Na dużej skoczni byłem 17. Dla mnie te wyniki
były porażką.
Wyniki
konkursu olimpijskiego na skoczni średniej – ZIO w Sarajewie
(1984)
Imię i nazwisko skoczka |
Pochodzenie - kraj |
Skoki i nota |
1. Jen Weissflog |
Niemcy |
90 i 87 m (215, 2 pkt) |
2. Matti Nykaenen |
Finlandia |
91 i 84 m (214 pkt) |
3. Jari Puikkonen |
Finlandia |
81,5 i 91, 5 m (212,8 pkt) |
7. Piotr Fijas |
POLSKA |
87 i 88 m (204,5 pkt) |
Na 10 dni przed startem w
Sarajewie, dawna kontuzja nogi znów się odnowiła. Miał nogę w
gipsie i chodził bardzo ostrożnie. Po tygodniu był w pełni sił.
Zapomniało bólu i kontuzji gdy znalazł się na wybiegu skoczni
olimpijskiej. - Wiadomo, jak już się jedzie po rozbiegu, to
się nie myśli o niczym innym, jak tylko o długim i udanym skoku
– wspomina. Uważa Nykaenena za największy talent w historii
narciarskich skoków.
To był super-talent i dotąd
najlepszy zawodnik w historii skoków narciarskich. Tak dobrych
wyników jak on, tylu zwycięstw, medali na olimpiadach i
mistrzostwach świata nie miał dotąd żaden skoczek. W tym okresie
jak ja z nim startowałem nic złego o Nykaenenie nie mogę
powiedzieć. Potem wiodło mu się różnie, ale wiele
spraw wokół niego
rozdmuchali dziennikarze. Potem Nykaenen pozwolił sobie na
niezbyt sportowy styl życia i skakał coraz gorzej. Ale na owe
czasy był fenomenem. Robił na skoczni to co chciał. W czasie
jednego sezonu wygrywał 10-11 sezonów. Urodził się z
umiejętnością skakania.
Niestety
polski skoczek nie porozumiewał się z zawodnikami innych ekip.
Ograniczała nasze kontakty bariera językowa. Jest to do dzisiaj
duży problem dla naszych zawodników. Chociaż w tej chwili już
mniej. Młodzież w szkołach ma już podstawy języków obcych. Na
niedawnych zgrupowaniach chłopcy uczyli się języka
niemieckiego. Chcemy, by umieli się porozumieć. Na pewno to daje
pewność siebie, można gdzieś wyjść, porozumieć się. Człowiek
nie jest „upośledzony”.
Trzecią olimpiadą Piotra Fijasa
było Calgary i rok 1988. Uważa, że był to jego jedyny występ
olimpijski na którym osiągnął swoje maksimum, jeśli chodzi o
wyniki sportowe. Na miłe wspomnienia z Kanady składa się też
fakt, że Fijas uważa te Igrzyska za najpiękniejsze w których
brał udział.
Organizacyjnie to była najładniejsza z moich olimpiad. Cieszę
się także z moich wyników: 10 i 12 miejsce to było wtedy
optimum. Miałem wtedy 30 lat i byłem chyba najstarszym
zawodnikiem w konkursie. To był mój najlepszy występ. Skakałem
też dobrze w Turnieju Czterech Skoczni. Stawałem w nim kilka
razy na podium. Byłem rekordzistą kilku skoczni, w tym naszej
Krokwi. W roku 1988, po olimpiadzie w Calgary zakończyłem
karierę sportową, gdyż znowu odniosłem kontuzję. To było
zerwanie ścięgien.
Piotr Fijas odnosił też sukcesy na Mistrzostwach
Polski (13 razy zdobył złoto).
Trzykrotnie zwyciężał w zawodach Pucharu Świata w skokach
narciarskich. Najlepsze wyniki osiągał na skoczniach „mamucich”:
był trzeci w Planicy (1978), 7 w Oberstdorfie (1988) i 10 w Bad
Mitterndorfie (1986). Wielokrotnie startował w narciarskich
mistrzostwach świata. Tych, którzy startują w zawodach
narciarskich dzieli na „skoczków” i „zawodników”. Zapytałem: na
czym polega różnica i czy on - rekordzista świata, częściej
był „skoczkiem”, czy „zawodnikiem”. Piotr Fijas odpowiedział:
Skoczkami są wszyscy.
Zawodnikiem jest ten, kto potrafi wykorzystać swoje
umiejętności na zawodach. A skakać dobrze na treningu można
dobrze, ale to trzeba potwierdzić na zawodach. Mieliśmy kilku
dobrych skoczków, czego Bobaka można zaliczyć do grona
zawodników. Miał chyba jednak większe możliwości od wyników,
które osiągał. Inna była też punktacja. W moich czasach
punktacją była objęta pierwsza „15”: w Pucharze Świata, teraz
„punktuje” 30 zawodników. Ale przez 10 lat kręciłem się w
światowej czołówce. Czasami jednak swoich możliwości nie umiałem
w pełni wykorzystać. Dlatego twierdzę, że rzadziej byłem
„zawodnikiem”, częściej „skoczkiem”.
Koniec
kariery postawił go przed nowymi wyzwaniami, a przede wszystkim
przed normalnym życiem. Uważa się jednak za szczęściarza.
PZN przedłużył mi o rok stypendium. To było ważne, gdyż po
kontuzji dosyć długo dochodziłem do siebie, a leczenie trwało
bardzo długo. Zresztą po kontuzji zostałem rencistą. Potem
prezes BBTS postarał się, bym wrócił do normalnego życia i
znalazł pracę. Bo przestawienie się na normalne życie, po tak
długiej jak moja karierze, jest bardzo trudne. Pracowałem także
w klubie w brygadzie remontowo-budowlanej. Ukończyłem kurs
instruktora skoków narciarskich i kurs obsługi maszyn do
ubijania śniegu. Pracowałem też na wyciągu. Prowadziłem też
prywatną firmę budowlaną. Miałem możliwość normalnego startu.
W 1995 r. wrócił do narciarstwa i
już w roli szkoleniowca rozpoczął współpracę z trenerem Pawłem Mikeską, który stworzył grupę olimpijską i miał duży wkład na
odbudowanie polskich skoków, po „chudych” latach
osiemdziesiątych. Ocenia trenera Pawła Mikeskę bardzo wysoko.Mikeska
uporządkował polskie skoki. Wyjątkowo solidny człowiek, który
dla polskiego narciarstwa zrobił bardzo dużo. Warto
przypomnieć, że zaangażował w szkolenie własne pieniądze.
Stworzył grupę, która istnieje praktycznie do dzisiaj. Trzon tej
grupy stanowią: Mateja, Skupień, Małysz i Kruczek. Później były
drobne nieporozumienia i nie było wyników na Zimowych Igrzyskach
w Nagano. Liczono już wtedy na wynik Małysza, który przed Nagano
wygrywał Puchary Świata, ale w Japonii wypadł bardzo słabo.
Wkroczyła do tego nerwowość. Stracił się zupełnie kontakt między
zawodnikami a trenerem. Niepotrzebnie. Ja byłem niby łącznikiem
w tym wszystkim, pomiędzy trenerem a zawodnikami, ale to też nie
wychodziło. Skończyło się jak skończyło - Mikeska odszedł.
Trener Tajner teraz sytuację uspokoił i zjednoczył grupę, w
której panuje naprawdę wspaniała atmosfera. To jest bardzo
ważne.
Spytałem, czy spodziewał się aż
tak wielkiego sukcesu Adama Małysza.
Myśmy z
trenerem Apoloniuszem Tajnerem nie liczyli nawet, że to tak
dobrze wypadnie. Adam jest stworzony do skakania. Jest idealny
jeśli chodzi o warunki fizyczne. Do tego doszła udana praca z
psychologiem. W tej chwili jego sukcesy powinny trwać jakiś
czas. Adam jest poukładany. Tylko to wszystko musiało dojrzeć.
Bez nerwowych ruchów, spokojnie.
Uważa, że sukces Małysza pociągnie
za sobą rozwój skoków narciarskich w kraju i to na przestrzeni
następnych kilku sezonów. Coraz więcej dzieci chce być „małyszami”,
skakać i zdobywać medale. Skoki narciarskie przeżywają teraz w
Polsce szczyt popularności.
To już widać. Coraz więcej
młodzieży, np. w Wiśle, gdzie jest bardzo dobry trener, który
umie pracować z młodzieżą, garnie się do skoków. Dzięki
Małyszowi Wisła robi sobie promocję. Trzeba pozyskać jak
największą grupę młodzieży, dokonać jej selekcji, a z niej
zostanie na pewno kilka talentów. W Zakopanem jest podobnie.
W sporcie przez 10 lat należał do
szerokiej światowej czołówki.
Czasami notował starty lepsze, czasami gorsze, ale odniósł wiele
wartościowych zwycięstw. Teraz, dzięki szczęściu i rekordowym
skokom Małysza, gwiazda Piotra Fijasa rozbłysnęła nowym
blaskiem. Myślę, że zrobi on jeszcze wiele dobrego dla
polskiego narciarstwa. Jako „najlepszy łapacz świata” i drugi
trener reprezentacji Polski.
Złoty medal MŚ w lotach w Planicy zdobył wtedy Austriak
Armin Kogler (169 i 168 m) przed zawodnikiem z NRD Axelem
Zitzmannem (170 i 168 m) i Polakiem - Piotrem Fijasem (166
i 162 m).
Polski Związek Narciarski, 1979. MŚ w lotach
narciarskich w Planicy (1979 r.) wspomina Piotr Fijas.
Matti Nykaenen.
Był on najlepszym skoczkiem w historii narciarstwa. Zdobył
aż 13 złotych medali na Zimowych Igrzyskach i
Mistrzostwach Świata. Zwyciężał aż 46 razy w konkursach
Pucharu Świata. Był też rekordzistą świata w długości skoku
– 191 m. Jego wspaniała kariera trwała 10 lat.. Nazywano
go „latającym Finem” , „królem białych orłów” itd. Jego
olimpijskie medale i puchary zakupiło Muzeum w Helsinkach,
gdy ogłosił publicznie, że chce je sprzedać.
|