Kolejnym
miejscem, które odwiedzamy na drodze naszej wędrówki po historii
polskich skoków jest Zakopane, a właściwie Małe Żywczańskie. To
tu urodził się Stanisław Marusarz. Był synem Heleny i Jana
Marusarzów. Ojciec był gajowym, a matka zajmowała się
niewielkim gospodarstwem. Mógł więc tylko pomarzyć o
nartach... Ale marzenia mają do siebie to, że często
się spełniają i ten młody góralski chłopak został narciarzem.
Zaczął uprawianie narciarstwa w wieku 10 lat. Pierwsze narty
wykonał z pomocą starszego brata Jana z jesionowego drzewa i
drutami przymocował je do butów. Po latach wielu zadawało sobie
pytanie: -
Na czym polega fenomen Stanisława
Marusarza? Niektórzy
odpowiadali, że na 30 latach startów i udziale aż w pięciu
olimpiadach zimowych. Także na tym, że gdy stawał do kolejnego
skoku publiczność na stadionach w ciszy oczekiwała na skok
„Dziadka” i wiadomo było, że skoczy daleko i będzie w czołówce.
Mawiał, że w powietrzu skoczek narciarski leci z dużą
szybkością, a przy tym musi wykazać się elegancją lotu i
opanowaniem w prowadzeniu nart. Zdaniem Marusarza skoczek musi
być przede wszystkim odważny, potem silny, dalej spokojny i
obdarzony błyskawicznym refleksem. Inaczej mówiąc musi być
prawdziwym chłopem”. A talent i stalowe nogi też się przydadzą.
Dzięki nim przeskakał całe swoje życie i po królewsku
zapisał się w historii polskiego narciarstwa.
W
roku 1955 jeden z najwybitniejszych skoczków w historii
narciarstwa Norweg Birger Ruud, w jednym z wywiadów oświadczył,
że Stanisław Marusarz stanowi fenomen zwycięstwa tężyzny
fizycznej nad czasem – czterdzieści parę lat życia i ponad
dwadzieścia lat na skoczniach świata i wciąż nie utracone
miejsce w światowej czołówce. Dodał, że nie zna podobnego
faktu w historii światowego narciarstwa. I chyba rzeczywiście
nie ma drugiego narciarza, który przez ponad 30 lat startował i
potrafił pokonać o 20 lat młodszych od siebie młodych
skoczków. Stanisława Marusarza nazywano „tatrzańskim orłem”,
„królem Krokwi”, „narciarzem 50 – lecia”, ale
chyba najtrafniejsze jest określenie „król nart”. Bo
jakże inaczej nazwać narciarza, który oddał w ciągu swej kariery
około 10 tysięcy skoków narciarskich i, jak obliczono,
przeleciał w powietrzu ponad 700 kilometrów. Gdy w fińskim Lahti
nauczycielka zapytała dzieci o nazwisko najsłynniejszego Polaka,
maluchy chórem odpowiedziały „Marusar”. O sympatii Birgera Ruuda
do Marusarza niech świadczy jeszcze jeden fakt, że w sklepie
sportowym braci Ruudów w Norwegii, znajdowało się wiele zdjęć
przedstawiających najlepszych skoczków z całego świata. Były tam
także fotografie Stanisława i Andrzeja Marusarzów oraz
Bronisława Czecha..
Norwegowie piękny tytuł „króla nart” nadają zwycięzcy
narciarskiego maratonu, biegu na 50 kilometrów,
najwszechstronniejszemu narciarzowi każdej olimpiady, ale także
ludziom szczególnie zasłużonym dla narciarstwa i nart. Takim
„królem nart”, albo „królem polskiego narciarstwa” był
niewątpliwie Stanisław Marusarz. Lista jego sukcesów na
śnieżnych arenach jest tak długa, że nie sposób wymienić
wszystkie. Po zakończeniu pięknej kariery stał się bohaterem i
wzorcem do naśladowania dla polskiej młodzieży. Urodził
się 18 czerwca 1913 r. w Zakopanem w góralskiej rodzinie,
jako syn Heleny I Jana. Związał się ze sportem od 10 roku
życia. Wymieńmy najważniejsze sukcesy sportowe naszego bohatera:
Stanisław Marusarz był pięciokrotnym uczestnikiem Zimowych
Igrzysk (jako zawodnik w 1932, 1936, 1948, 1952, a w 1956
r. otwierał olimpijski konkurs skoków). Sześciokrotnie w latach
1933 – 1939 uczestniczył w narciarskich mistrzostwach świata
FIS, był wicemistrzem świata w skokach narciarskich z
Lahti (1938), rekordzistą świata z Planicy (1935) z wynikiem 95
i 97 m, zwyciężał na zawodach narciarskich w Anglii,
Jugosławii, Czechosłowacji i w Niemczech. 21 razy stawał na
najwyższym podium Mistrzostw Polski w skokach, zjeździe,
kombinacji klasycznej i alpejskiej oraz w sztafetach biegowych 4
razy 10 km i 5 razy 10 km. Stanisław Marusarz był także
zwycięzcą zawodów o Puchar Tatr, Laureatem Wielkiej Honorowej
Nagrody Sportowej (1938), narciarzem 50 – lecia PZN. Uzyskał
tytuł najlepszego sportowca Polski w plebiscycie
„Przeglądu Sportowego” w roku 1938 (otrzymał 28 230 pkt.).
Startował
na nartach przez ponad 30 lat. Można śmiało zaryzykować
stwierdzenie, że nie ma w historii światowego narciarstwa
zawodnika, któryby startował aż w pięciu Olimpiadach Zimowych.
Gdyby nie wojna miałby ich Stanisław Marusarz aż siedem startów
olimpijskich. To tylko najważniejsze sukcesy – pewne jest,
że Stanisław Marusarz za życia stał się legendą polskiego
narciarstwa. Uznano jego zasługi i Wielka Krokiew, skocznia
której był wielokrotnym rekordzistą, nosi Jego imię.
To największa pamiątka po Nim. Skocznią o którą tak dbał, że
była jego drugim domem...
W
1926 r. tuż przed zawodami w skokach na wybiegu Krokwi pojawił
się mały, szczupły chłopak w stroju góralskim, kożuszku i
kapeluszu na głowie. Miał zaledwie 13 lat. Chciał jednak
startować w zawodach i zmierzyć się z seniorami. Sędziowie z
początku nie chcieli go dopuścić do skoków z racji młodego
wieku, ale w końcu, po długich namowach - ulegli.
Góralczyk wystartował i zajął trzecie miejsce, za
Bronkiem Czechem, który skoczył 44 metry i Gąsienicą
Sieczką. Po zakończeniu konkursu uśmiechnięty rozdawał po raz
pierwszy w życiu autografy, a w nagrodę otrzymał to, o
czym marzył po nocach – prawdziwe narty skokowe. Niedługo
później dostrzegli go działacze klubu SN PTT - Józef Oppenheim i
Ignacy Bujak. Okiem znawców ocenili oni postępy młodego
chłopczyka, poznali też rychło, że ma wielki talent i
zapisali go do klubu. Zaczęła się kariera sportowa jednego
z najlepszych polskich skoczków. O kim mowa? Tym
góralczykiem był oczywiście Stanisław Marusarz –
późniejszy wicemistrz świata w skokach z Lahti i legenda
skoków narciarskich. Nie był jedynym z rodziny Marusarzy, który
w tym okresie zaczynał swoją sportową karierę. Drugim był jego
starszy brat Jan, świetny biegacz i kombinator
klasyczny oraz kuzyn „Andre” - Andrzej, doskonały w
obydwu tych konkurencjach. Oprócz nich na nartach
świetnie jeździły dziewczęta z rodziny Marusarzów – Helena
i Maria. Wszyscy oni reprezentowali barwy klubu SN PTT. Stąd w
końcu lat 20. zaczęto w Zakopanem mówić o narciarskich
„dynastiach” – Marusarzów, Czechów, Motyków, Szostaków, Sieczków.
Zakopane zaczynało w tym okresie żyć nowym życiem –
sportem. Stał się on dla tej miejscowości, jeszcze wtedy
uroczej i niedużej wioski, ważną siłą napędową do jej rozwoju.
Marusarz rychło stał się chlubą tej miejscowości.
Pierwszy
skok decyduje o tym, że młodziutki wtedy Staszek chciał skakać.
Coś ciągle ciągnęło go na skocznię. Marusarz oddał skok w wieku
kilkunastu lat. Największą skocznią w Zakopanem była wtedy
Jaworzynka, którą projektował narciarz i działacz klubu SN PTT,
Aleksander Schiele. Tak wspomina Stanisław Marusarz swój
pierwszy skok na tej skoczni. Po skończeniu zawodów Jaworzynka
opustoszała. Zostaliśmy sami z kolegami. Niewiele się
zastanawiając powziąłem decyzję – spróbuję sił na skoczni
jaworzyńskiej! Narty miałem z sobą. Zacząłem się drapać na
rozbieg, który był zbudowany z drzewa na znacznej wysokości.
Przypomniały mi się przestrogi ojca, a przed oczami
stanęły wszystkie chyba kaleki, jakie widziałem w życiu,.
Wahałem się przez dłuższą chwilę, czy w ogóle skakać. Ale oto
doszedł mnie śmiech i drwinki kolegów. Moje postanowienie
dojrzało. Na złość kolegom wdrapałem się o dwa metry wyżej i bez
namysłu ruszyłem w nieznaną przepaść. Na szczęście moje krótkie
i niesmarowane deski słabo mnie niosły. Traciłem szybkość.
Narty rozjeżdżały się na boki, gdyż rowki były krzywo żłobione.
Skulony więcej ze strachu niż z potrzeby „stylu” zbliżałem się
nieuchronnie do progu. Rany Boskie ! Próg !!! Wyprężyłem
instynktownie ciało i rzuciłem się do przodu niczym w paszczę
niedźwiedzia. Pierwsze wrażenie ? Zachłysnąłem się silnym pędem
powietrza, zimnego powietrza. Zdawało mi się, że zleciałem
z turni wprost do stawu z lodowatą wodą. Pode mną rozwarła się
przepaść stokroć większa, niż mogłem przypuszczać. Strach zabił
całą emocję skoku. Nad zeskokiem szarpnąłem nerwowo ciałem.
Efekt był taki, że wylądowałem na głowę. Mimo nieprawidłowego
lądowania, poczuwszy „grunt pod głową” doznałem uczucia ulgi.
Fikając koziołki zsuwałem się po zeskoku w dół. Wykonywałem przy
tym rozpaczliwe ruchy starając się zachować prostą linię spadku,
aby, znalazłszy się na przechodzącym w poprzek zeskoku mostku,
nie stoczyć się do strumyka, co mi się zresztą szczęśliwie
udało. Zatrzymałem się u podnóża skoczni przy akompaniamencie
głośnych drwin kolegów. Słabe tempo na rozbiegu spowodowało, że
mimo wysokiego progu skoczyłem niewiele ponad 10 metrów. Tak
wyglądał mój chrzest na zawodniczej skoczni. Nie przejmując się
tym niefortunnym początkiem postanowiłem przychodzić częściej na
Jaworzynkę.
Taki
był pierwszy skok małego „góralczyka”, jak sam nazywał siebie
Marusarz. Skok, który zmienił jego życie. Chciał skakać, nigdy
skoczni się nie bał, był odważny, przy tym ambitny i pracowity.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaczęły się sukcesy,
chociaż sędziowie nie chcieli dopuścić młodego, bo zaledwie 14 –
letniego Marusarza do skoku na Wielkiej Krokwi. Ten pierwszy
skok na Krokwi oddał 6 lutego 1927 roku. Przebojem wdarł się do
koalicji zakopiańskich skoczków. Marusarz zaczynał się liczyć,
obok skoczków ze „starej gwardii” takich jak Rozmus, Czech,
Sieczka czy Mückenbrunn. Jeśli chodzi o starty olimpijskie
to w historii polskiego narciarstwa jest absolutnym rekordzistą.
Czterokrotnie reprezentował nasze barwy na Zimowych Igrzyskach.
Rekord „Dziadka” wyrównał tylko jeden narciarz z Polski –
biegacz narciarski i świetny biathlonista – Józef
Gąsienica-Sobczak z Kościelisk. Pierwszym startem olimpijskim
był wyjazd za ocean do Lake Placid, w roku 1932. Mimo kiepskich
warunków odbył się konkurs skoków. Na lądującego skoczka czekały
różne niespodzianki, bowiem rozmiękł zeskok, tworząc na samym
dole skoczni spore jeziorko o głębokości około 30 centymetrów.
Lądujący skoczek musiał ostro hamować, aby nie wpaść w tę wodno
– lodową pułapkę. Czasami skoczkowie przejeżdżali przez zeskok i
wpadali w słomę, ku uciesze ryczących ze śmiechu Amerykanów.
Stanisław Marusarz zaliczył małą kąpiel, raz lądował w
słomie i ostatecznie zajął 17 miejsce. W cztery lata później był
już piąty na skoczni w Garmisch-Partenkirchen.
Po
zakończeniu II wojny światowej startował jeszcze w Saint Moritz
(1948) i Oslo (1952). Dwa razy zajął 27 miejsce i dwa razy
niósł biało-czerwoną podczas ceremonii otwarcia Zimowych
Igrzysk olimpijskich. On, dawny mistrz, któremu
wojna zabrała być może najlepsze lata sportowej kariery,
kurier tatrzański, który wymknął się hitlerowskim
oprawcom, dumnie trzymał łopoczącą na wietrze
biało-czerwoną. Był symbolem powrotu polskiej
młodzieży do światowego sportu. On ją po wojnie wprowadził
w świat narciarskich startów, będąc wzorem dla Dziedziców,
Kwapieni, Ciaptaków, Bachledów i innych. To było chyba
ważniejsze nawet niż same wyniki sportowe, jakie w tym okresie
osiągaliśmy.
Po raz piąty przypiął
orzełka otrzymując nominację olimpijską do Cortiny d Ampezzo
(1956). Tam jednak nie wystartował jako zawodnik, lecz otwierał
konkurs olimpijski na skoczni „Italia”. Karierę
sportową zakończył w 1957 r. Był jeszcze czwarty na
Mistrzostwach Polski. Potrafił wygrać z prawie o 20 lat
młodszymi od siebie skoczkami.
W
jego karierze zdarzały się też momenty komiczne, związane ze
skokami i.. butami. Tak było podczas zawodów FIS w Chamonix
(1947). W przeddzień zawodów, w czasie treningu, oderwała mi się
podeszwa od pięty do połowy stopy. Tymczasem buty kolegów nie
pasowały na moją nogę. Z braku franków o kupnie nowych butów nie
było mowy. Nie pozostawało nic innego, jak szukać ratunku u
szewca. Z trudem porozumiewałem się z Francuzem częściowo na
migi, częściowo po niemiecku, prosząc o zreperowanie buta
najpóźniej na drugi dzień rano. Nazajutrz o godzinie wpół do
dziesiątej wpadłem jak bomba do szewca i ku mojemu przerażeniu
stwierdziłem, że but leżał nietknięty. Konkurs rozpoczynał się o
11. Byłem zrozpaczony. A więc podróż do Chamonix pójdzie na
marne. Nie mogę do tego dopuścić ! Porwałem but i jak szalony
pobiegłem do hotelu. Pożyczyłem u portiera młotek i obcęgi.
Gwoździ niestety nie było. Opadły mi ręce. Wściekły rzuciłem się
na łóżko. Wtedy właśnie dokonałem niespodziewanego „odkrycia”.
Pozdejmowawszy ze ścian we wszystkich pokojach naszej ekipy
obrazki i fotosy zebrałem sporo gwoździ różnego kalibru.
Wbijałem je zamaszyście w zewnętrzne obszycie buta, zaginając na
spodzie podeszwy. Koledzy popędzali mnie, gdyż za niecałe trzy
kwadranse rozpoczynał się konkurs skoków. Samochód, który miał
nas odwieźć pod skocznię, już czekał. PO skończonej robocie,
włożyłem but, który swoim wyglądem przypominał raczej but
do wspinaczki wysokogórskiej, a gwoździe wbijały się w stopę.
Nie myślałem o tym. Grunt, że podeszwa jako tako się trzymała.
Na skocznię przyjechaliśmy w ostatniej niemal chwili.
Odkąd
pamiętam, mówiono o nim nie Stanisław Marusarz, ale „Dziadek”.
Zawsze byłem ciekaw skąd wzięło się to określenie ? Wyjaśnienie
jest następujące: Zdarzenie miało miejsce w Bańskiej Bystrzycy w
1947 roku. Zgłodniałym kolegom (bo wyżywienie nie było
odpowiednio obfite) przyniósł Marusarz do hotelu świeże chleby.
Rozdał je właśnie, zapominając o leżącym w łóżku, kontuzjowanym
Janie Gąsienicy – Ciaptaku. Zwabiony zapachem chleba zwlókł się
Jasiek z łóżka i z ogromnym żalem powiedział: „Dziadku, a o
mnieście zabocyli „!. Sytuacja była na tyle komiczna, że
utrwaliła się w pamięci obecnych, utrwaliło się także miano:
„DZIADEK”, które ma wyrażać – jak zapewnia Jan Ciaptak – nie
tyle określenie wieku, co według tradycji góralskiej
szacunek.
„Dziadek” często spotykał się z młodzieżą opowiadając jej o
narciarskich startach i czasach okupacji. Stawał się coraz
bardziej osobą publiczną. Udzielał setek wywiadów do gazet,
telewizji. Marusarz oprowadzał także na nartach po Tatrach
prezydenta Finlandii Urho Kekkonena, gdy ten przyjechał do
Zakopanego. Od prezydenta otrzymał piękną wiśniową wiatrówkę i
zielone biegówki „Karhu”.
Wielka
Krokiew, skocznia wzniesiona w 1925 r. nakładem i pracą klubu SN
PTT, była widownią wielkich sukcesów Stanisława Marusarza.
Skocznia ta stanowiła osobny, niezwykle piękny rozdział w
sportowej karierze Marusarza. Stanisław Marusarz był jej
wielokrotnym rekordzistą i gdy tracił rekord, gdy ktoś z
młodszych skoczków mu go wyrwał, to walczył znowu o
pierwszeństwo. W 1955 r. rekord Krokwi ustanowił Antoni
Wieczorek skokiem na 86, 5 metra. Stanisław Marusarz wyzwał
swojego kolegę-skoczka na otwarty pojedynek. Marusarz był już
bardzo zmęczony, gdyż miał za sobą trzy skoki, w tym jeden z
ciężkim upadkiem. Mimo to pomaszerował z nartami na Krokiew.
Marusarz miał wtedy 42 lata ! Rozpoczął się pojedynek między
dwoma znakomitymi skoczkami- Marusarz skoczył w trzech seriach:
89, 90 i 92, 5 metra, ale ostatniego skoku nie ustał. Jak
wspominali dziennikarze straszliwie go sponiewierało. Mimo to po
skoku wstał i powiedział:
Będę jeszcze skakał ! ...Nie mogę się tego
wyrzec, nie mogę ! Natomiast
Wieczorek skoczył 91 m i skok ustał – odtąd był to nowy, z tym,
że nieoficjalny, rekord Krokwi. Dwa rekordy Krokwi są
związane z narodzinami jego córek - Barbary i Magdaleny
Marusarzówien, bowiem w dniu ich narodzin pobił rekord
Krokwi.
W
1957 r. gdy oficjalny rekord Krokwi należał do znakomitego
skoczka NRD, Harryego Glassa, Marusarz wezwał najlepszych
zakopiańskich skoczków do pobicia rekordu. I znowu motorem bicia
rekordu był „Dziadek” Marusarz. Już po zakończeniu oficjalnego
konkursu Marusarz, Andrzej Gąsienica – Daniel i Roman Gąsienica
Sieczka podjęli próbę bicia rekordu Krokwi. Pierwszy skakał
„Dziadek” – wylądował na 93 metrze, lecz skoku nie ustał. Drugi
skakał Sieczka i po wspaniałym locie lądował na 89,5 m, tak więc
rekord pobił o 1,5 metra. Kolega klubowy Sieczki, Daniel skoczył
92, 5 m, po ogłoszeniu wyniku wielki entuzjazm zapanował na
skoczni. Doping kibiców pomagał zawodnikom, bo w drugiej serii,
w której „Dziadek” skoczył pewnie 91 m. Drugi skakał Sieczka –
93, 5 m. Teraz wszyscy czekali na skok Daniela. Daniel
wychodzi wspaniale z progu, tuż potem przybiera najbardziej
aerodynamiczną sylwetkę, leży wprost na deskach, wychylony do
przodu. Skoczył 98 metrów, lecz skok podparł. W ten
sposób „Dziadek” Marusarz bił rekordy na swojej Krokwi, a
młodych zachęcał by rzucali losowi wyzwanie - kto skoczy
dalej?
Po
zakończeniu kariery otworzył konkurs Czterech Skoczni w Garmisch
Partenkirchen w roku 1966. Zaproszony do jego otwarcia
postanowił, skoczyć na nartach. Miał wtedy 53 lata i nie skakał
na nartach przez 9 sezonów. Dlatego też decyzja Marusarza
wywołała wśród sędziów pewną konsternację. W dodatku musiał
pożyczyć narty i buty. Na trybunie sędziowskiej poruszenie.
Medytacje i targi trwały prawie kwadrans. Wreszcie nie tylko
zgodzono się na skok, ale organizatorzy podali jeszcze przez
megafony esencję mojego życiorysu poczynając od 1927 roku.
Publiczność przyjęła mnie gorąco, a gdy spiker dodał istotny
szczegół z mojej metryki, że mam 54 lata, na trybunach wybuchł
prawdziwy entuzjazm. Później nastąpiła absolutna cisza. Zdawałem
sobie sprawę, że muszę oddać skok poprawny stylowo i nie tyle
długi, co ładnie wykończony. Za żadną cenę nie wolno mi upaść! Z
chwilą przypięcia nart odeszła wszelka trema. Doskonale mi się
jechało do progu, odbiłem się lekko i trzymając ręce przy
tułowiu wylądowałem pewnie i miękko. Robiąc już na wybiegu
ostatnią ewolucję śmignąłem obok pierwszych rzędów trybun.
Widzowie ujrzeli skoczka w wizytowym garniturze, pod krawatem.
Ale chyba nie to wywołało ów grzmot braw i donośne – Hurra!
Ludzie szaleli. Później powiedziano mi jakoby w tych zawodach
nikt nie miał tak pewnego lądowania. Skoczyłem 66 metrów!.
W
niemieckich gazetach pisano wtedy „kapelusze z głów przed
weteranem światowego narciarstwa, fenomenalnym Polakiem”. Po
wybiegu nosili Polaka na ramionach najlepsi skoczkowie świata z
Bjoernem Wirkolą na czele. Następnego dnia „Dziadek”
otwierał konkurs skoków na olimpijskiej skoczni
Bergisel w Innsbrucku i , jak wspomina, na rozbiegu ciarki
przeszły mu po plecach, gdy z góry zobaczył położony niedaleko
skoczni... cmentarz. Ruszył jednak z rozbiegu i
skoczył w granicach 70 m, przy aplauzie austriackiej widowni.
Takie skoki, wykonane przez 53-letniego pana należą przecież do
rzadkości i są na pewno fenomenem. Doceniła to niemiecka
austriacka publiczność. W taki sposób, z przytupem, po
góralsku, zakończył karierę skoczka narciarskiego w której
osiągnął tak wiele.
Był wielokrotnie odznaczany najwyższymi odznaczeniami. Jako
podporucznik Armii Krajowej otrzymał: Krzyż AK, dwukrotnie Medal
Wojska Polskiego, Honorową Odznakę Żołnierza Komendy
Głównej AK. Był kawalerem Srebrnego Krzyża Orderu Virtuti
Militari, dwukrotnie Krzyża Walecznych, Krzyża Komandorskiego
Orderu Polonia Restituta, Krzyża Kawalerskiego Orderu Polonia
Restituta, Medalu Zwycięstwa i Wolności, Złotego Krzyża Zasługi.
Posiadał tytuły Zasłużonego Mistrza Sportu, Zasłużonego
Działacza Sportu i wiele innych odznaczeń. Ostatni skok wiecznie
młodego „dziadka” miał miejsce w 1981 r. Miał wtedy 68 lat.
Skoczył do filmu o sobie, którego reżyserem był
Janusz Zielonacki.
W
cztery lata później zapowiedział, że znowu będzie skakał. -
Oczywiście, że gotów byłbym przypiąć deski i skoczyć. Ale nie na
średniej, lecz na dużej skoczni. W czasie długiego skoku jest
więcej czasu na skorygowanie błędów... Naturalnie, przed
wejściem na rozbieg musiałbym pojeździć trochę na Kasprowym.
Zmarł w Zakopanem w dniu 29 października 1993 roku,
przemawiając nad grobem swojego przyjaciela z lat wojny –
Wacława Felczaka. Niektórzy mówili, że wraz z nim odeszło
polskie narciarstwo... Został pochowany na Pęksowym Brzyzku. W
Zakopanem przy ulicy Andrzeja Struga 18 mieści się dom
Marusarzów. Piękny góralski dom, który zaprojektowała żona
pana Stanisława Irena, a On go zbudował. Obecnie mieszka w nim
kolejne pokolenie Marusarzów – córka „Dziadka” – Magdalena z
mężem Krzysztofem i dziećmi: Magdaleną i Krzysztofem. –
Staramy się kontynuować dzieło teścia i jego żony – mówi
Krzysztof Gądek. Ich dom jest pełen ciepła i tego czegoś,
co powoduje, że ludzie, którzy tu przychodzą, czuję się dobrze.
Pełen jest „Dziadka”. Na półkach poukładane są Jego puchary i
trofea sportowe, w skrzyniach emblematy i legitymacje sportowe.
Magdalena Marusarz Gądek co roku czyści i poleruje puchary
swojego taty. Trudno się pisze o człowieku, który jest legendą
polskiego narciarstwa. Wielu dziennikarzy pisało o nim w
sposób „cukierkowaty” i bezkrytyczny. Ale czy można
inaczej? Czy w jego życiu były momenty, kiedy
„Dziadek” zszedł z prostej drogi? Trudno je znaleźć. Był
prawdziwym człowiekiem i myślę, że w tym stwierdzeniu, krótkim,
ale przecież niebanalnym, zawiera się cała prawda o Nim. Dlatego
Stanisław Marusarz z pewnością może być wzorem dla młodzieży.
Podsumowując
swoją karierę sportową Stanisław Marusarz stwierdził: Gdy
spoglądam wstecz wydaje mi się, że osiągnąłem wiele. Dla siebie
i dla naszego sportu. Walkę i rywalizację z najlepszymi o
najwyższe trofea dla polskich barw zawsze uważałem za swój
patriotyczny obowiązek. I dlatego, wierzę w to gorąco, czerwona
czapeczka nie pozostanie jedynym po mnie wspomnieniem. Czerwona
czapeczka, nazywana popularnie „marusarką”. Dla pokoleń
Polaków Stanisław Marusarz jest z pewnością symbolem
patriotyzmu, walki o Polskę z bronią w ręku, a także na
skoczniach całego świata. A przede wszystkim tego, co
jest chyba w sporcie i życiu najpiękniejsze – tryumfu
sprawności fizycznej i psychicznej nad nieubłaganym
przecież upływem czasu.
Życiorys sportowy Stanisława
Marusarza
Stanisław
Marusarz –
ur. 18.06. 1913 r. w Zakopanem, zm.
29.10. 1993 r. w Zakopanem. Pochowany na Cmentarzu Zasłużonych w
Zakopanem. Narciarz - skoczek – alpejczyk.
Reprezentował barwy klubów: SN PTT (do 1950 r.) i
CWKS (do 1957 r.). Czterokrotny olimpijczyk: 1932, 1936, 1948,
1952, w 1956 r. otwierał olimpijski konkurs skoków na
skoczni „Italia”. Uczestnik Mistrzostw Świata: 1933 – Innsbruck
– 6 w kombinacji klasycznej, 32 w biegu na 18 km, 1934 –
Solleftea - 7. w kombinacji norweskiej, 21 w
skokach, 5 w sztafecie, 1935 – Szczyrbskie Jezioro - 4 w
skokach, 11 w kombinacji norweskiej, 1936 – Innsbruck - 16
w zjeździe, 22 w slalomie, 21 w kombinacji alpejskiej,
1937 – Chamonix - 12 w skokach, 1938 – Lahti - 2 w skokach, 1939
– 5 w skokach, 7 w kombinacji norweskiej. Międzynarodowy mistrz
Jugosławii, Niemiec i Czechosłowacji (1934, 1946), rekordzista
świata w długości skoku - 17 marca 1935 r.
Planica - Jugosławia – 95 i 97 m, zdobywca Pucharu Tatr
(1949), chorąży polskiej ekipy olimpijskiej podczas ZIO-
1948, 1952., Laureat Wielkiej Honorowej Nagrody
Sportowej (1938), narciarz 50-lecia PZN, triumfator
plebiscytu „Przeglądu Sportowego” na najlepszego
sportowca Polski – 1938r., trener w CWKS
Zakopane.
Stanisław Marusarz
zdobył 21 razy tytuł narciarskiego mistrza Polski: w skokach:
1932, 1933, 1936, 1937, 1946, 1948, 1949, 1951, 1952,
kombinacji klasycznej: 1932, 1935, 1936, 1946, w
kombinacji alpejskiej: 1933, w zjeździe: 1931, 1933, 1939, w
sztafecie 5 razy 10 km: 1931, 1932, 1933, w sztafecie 4 razy 10
km: 1936. Za: W. Zieleśkiewicz, Encyklopedia sportu. Gwiazdy
zimowych aren, Warszawa 1992.
Wojciech Szatkowski
Muzeum
Tatrzańskie
Stanisław Marusarz zdobył 21 razy tytuł narciarskiego
mistrza Polski: w skokach: 1932, 1933, 1936, 1937, 1946,
1948, 1949, 1951, 1952, w kombinacji klasycznej: 1932,
1935, 1936, 1946, w kombinacji alpejskiej: 1933, w
zjeździe: 1931, 1933, 1939, w sztafecie 5 razy 10 km: 1931,
1932, 1933, w sztafecie 4 razy 10 km: 1936. Za: W.
Zieleśkiewicz, Encyklopedia sportu. Gwiazdy zimowych aren,
Warszawa 1992.
|