Skocznia
Okurayama w Japonii. To kolejne z wielu miejsc,
rozrzuconych po całym świecie, związanych z historią polskiego
sportu. W dodatku okazało się jednym z najszczęśliwszych.
Zwłaszcza dla 19-letniego zakopiańczyka – Wojciecha Fortuny.
Jego skok na Okurayamie stał się symbolem oszałamiającego
sukcesu, który do dzisiaj rozpala emocje wśród kibiców
sportowych w kraju i za granicą.
W roku
1972 Okurayama była skocznią olimpijską, gdyż Japonia –
Kraj Kwitnącej Wiśni, gościł sportowców kolejnych
Zimowych Igrzysk olimpijskich. Na tejże skoczni zakopiańczyk
Wojciech Fortuna zdobył to, o czym marzyli jego wielcy
poprzednicy: Czech, Marusarz, Hryniewiecki i Przybyła –
olimpijskie złoto. Skoczył 111 m i, tak jak dzisiaj Małysz, po
prostu zdeklasował rywali.
Miałem
pewnie sto metrów za sobą, kiedy poczułem opór pod nogami.
Instynkt kazał mi się jeszcze wychylić. Lecimy! Na spotkanie z
grubą czerwoną krechą. Nie słyszałem uderzenia nart o śnieg.
Tylko ciałem wstrząsnął dreszcz. Wtedy ręce same wyskoczyły nad
głowę. Biłem brawo. Nie sobie. Tym siłom, które mnie nie
zawiodły. Gąsiorowskiemu, który mnie nauczył skakania,
Forteckiemu, który mi zawierzył, Marusarzowi i Groniowi, którzy
byli dla mnie wzorem. Tym wszystkim, którzy sprawili, że mogłem
skakać tu, na Okurayamie.
Długą
drogę przeszedł Wojciech Fortuna do złotego medalu
olimpijskiego na ZIO w Sapporo (1972). Urodził się 6 sierpnia
1952 r. w Zakopanem. Zaczął skakać jako kilkuletni chłopiec na
Antałówce, gdzie z kolegami usypywał sobie skocznię ze śniegu.
Był na kolejnych zawodach „Łaciakiem”, „Walą”, ale najczęściej
marzył o tym, by być „Marusarzem”. Na ich karierach i wynikach
sportowych budował marzenia o skokach i startach w reprezentacji
Polski. Te marzenia w jego przypadku się spełniły. Został
zawodnikiem „Wisły-Gwardii” Zakopane. Tak wspomina początki
swojej kariery: Moja kariera
zaczęła się zaraz po zakopiańskim „fisie” (Narciarskich
Mistrzostwach Świata) w 1962 roku. Przyszedłem na skocznię wraz
z ojcem. Bardzo spodobały mi się skoki. Po mistrzostwach świata
zapisałem się do klubu „Wisła - Gwardia" w Zakopanem. Jako młody
chłopak dostałem narty, buty i zacząłem trenować na Maleńkiej
Krokwi. Było wtedy w klubie ponad 100 skoczków, między nimi mój
wzór - Stanisław Gąsienica – Daniel, brązowy medalista ze
Szczyrbskiego Jeziora, który miał wiele tytułów mistrza Polski w
kategorii juniorów i seniorów. Potem skakałem na małej i
średniej Krokwi, a następnie na Wielkiej. Po raz pierwszy w
wieku 13 lat. Byłem jak na skoczka mały i słaby, ale trener
widział, że się nie boję. Startowałem razem z juniorami i nie
miałem wielkich wyników, ale zawsze w piątce się
mieściłem. Gdy miałem 14 – 15 lat pojechałem do Gosau w
Austrii, , na mistrzostwa Europy juniorów. Startowało tam około
setki zawodników. Ja byłem 16, z tym, że skoki mi wtedy nie
wyszły. Ale od tej pory zaczęły się poważniejsze starty w kadrze
wyjeżdżającej za granicę: do Czechosłowacji, NRD i innych
krajów.
Cały czas trenowałem, jak to się mówi, „przy
kadrze”. Jej trenerem był w tym czasie był Janusz Fortecki. To
był przyjaciel mojego trenera Jana Gąsiorowskiego. Gąsiorowski
widział, że mam efekty i dołączył mnie do kadry. Wtedy skakali w
niej: Józef Przybyła, Józef Kocjan, Staszek Daniel, Adam
Krzysztofiak, Tadeusz Pawlusiak. Do nich dołączyłem i ja.
Fortuna
był zawsze skoczkiem odważnym i przebojowym, dlatego
przeważnie skakał dalej niż jego rywale. Posiadał jedną wadę –
zawsze lądował na dwie nogi, zamiast klasycznym „telemarkiem” i
dlatego jego skoki były niżej oceniane przez sędziów. Nadszedł
pamiętny rok 1972. Problemem był wyjazd do Sapporo, gdyż Fortuna
skakał w konkursie Czterech Skoczni słabo i jego wyjazd
olimpijski stał pod dużych znakiem zapytania. W eliminacjach
krajowych Fortuna też nie wypadł najlepiej, ale trenerzy
Gąsiorowski i Fortecki wiedzieli, że jego forma rośnie. Dlatego
tuż przed wyjazdem do Japonii zorganizowali w Zakopanem, na
Krokwi, kolejne eliminacje ... i Fortuna je wygrał. Tak opisuje
gorącą atmosferę tamtych dni:
Był taki człowiek w Zakopanem, który powiedział, że ja nie mam
rutyny i nie ma sensu, żebym jechał na Olimpiadę, bo się
spalę. Ale po zwycięskich eliminacjach w Zakopanem, ówczesny
minister sportu Włodzimierz Reczek powiedział: - Co wy
robicie ? Ten chłopak wygrał konkursy, on musi jechać! Także
trenerzy Fortecki oraz Gąsiorowski walczyli o mój wyjazd.
Gąsiorowski wspomina, że miał w
klubie w 1972 r. dwóch dobrych skoczków: Stanisława
Gąsienicę-Daniela i Wojtka Fortunę. Ale w Warszawie
zadecydowano, że ma jechać jeden z nich, a ponieważ
Gąsienica-Daniel miał większe doświadczenie i za sobą udany
start w „fisie” w Szczyrbskim Jeziorze (brązowy medal) wybrano
jego. W poniedziałek był wyjazd, a w niedzielę mnie
zatwierdzono do reprezentacji Polski. No i pojechałem na
olimpiadę do Sapporo. Przyjechaliśmy tam i rozpoczęły się
treningi na średniej skoczni. Już od pierwszego dnia ta skocznia
bardzo mi się spodobała. Pod względem długości skoków byłem w
czołówce: 85 m i 83 metry – to były skoki w granicach rekordu
tej skoczni. Ale i koledzy, Staszek Gąsienica i inni, skakali w
granicach 82 – 83 metrów.
Trener
Janusz Fortecki liczył na mój dobry wynik, ale nie mógł mi
wcześniej powiedzieć, bo by mnie spalił. Tak samo trener
Gąsiorowski. Przecież w Sapporo miałem dopiero niecałe 20 lat.
Liczyli też na innych, naszych zawodników, bo Pawlusiak był w
doskonałej formie, tak samo Staszek Gąsienica i Adam
Krzysztofiak. Uważali, że my wszyscy osiągniemy wynik, bo być w
pierwszej „dziesiątce” to już przecież świetny wynik. Zaczęło
się od konkursu na średniej skoczni. Przede mną Japończyk,
skoczył 80 m. Skaczę ja – 82 metry. Wychodzę na prowadzenie na
średniej skoczni. Przeskoczyłem wielu świetnych zawodników,
zostali na górze tylko Kasaya, Aochi i Konno. Kasaya w pięknym
stylu skoczył 84 metry, czyli przeskoczył mnie tylko o dwa
metry! I to na swoim obiekcie. Wszystkie trzy medale na średniej
skoczni olimpijskiej zdobyli więc Japończycy.
Na
skoczni średniej klasą dla samych siebie byli Japończycy:
wygrał Yukio Kassaya, przed Akitsugu Konno i Seiji Aochi, a
Fortuna był szósty (miał skoki 82 i 76,5 m). Dało to Polsce
jeden punkt olimpijski.
Wyniki
konkursu skoków na skoczni średniej – ZIO w Sapporo (1972)
Miejsce, imię i nazwisko
skoczka |
Pochodzenie - kraj |
Skoki - nota łączna |
1. Yukio Kassaya |
Japonia |
84, 79 m (244, 2 pkt) |
2. Akitsugu Konno |
Japonia |
82,5, 79 m (234,8 pkt) |
3. Seiji Aochi |
Japonia |
83,5 , 77,5 m (229,5pkt) |
4. Ingolf Mork |
Norwegia |
78, 78 m (225,5 pkt) |
5. Jiri Raszka |
Czechosłowacja |
78,5, 78 m (224,8 pkt) |
6. Wojciech Fortuna
|
POLSKA |
82, 76,5 m (222 pkt) |
24. Adam Krzysztofiak
|
Polska |
75,5 i 73,5 m (207,3 pkt |
32. Tadeusz Pawlusiak |
Polska |
73,5 i 71,5 m (197,9 pkt) |
39. Stanisław
Gąsienica-Daniel |
Polska |
73,5 i 72,5 m (194,0 pkt) |
Nadszedł dzień 11 lutego 1972 r., jak się miało okazać jeden z
najszczęśliwszych w historii polskiego narciarstwa. Dzień, który
już na zawsze zmienił życie Wojciecha Fortuny. Japończycy
liczyli na medal Yukio Kassayi, złotego medalisty ze skoczni
średniej. Kassaya za zwycięstwo miał otrzymać samochód i być
przyjętym na audiencji przez cesarza Japonii - Hirohito. Ponad
50 tysięcy japońskich kibiców na stadionie i miliony przed
ekranami telewizyjnymi czekały na jego sukces i drugi złoty
medal na tych Igrzyskach. Ale w konkursie brało udział także
wielu utytułowanych rywali: Napalkow, Raszka, Norweg Mork,
Kaykho, Wolf, Steiner – wszyscy oni należeli do światowej
czołówki. Przenieśmy się jeszcze raz pod Okurayamę, by
prześledzić olimpijski konkurs. Wojciech Fortuna wspomina: Okurayama. To typowo
nowoczesna skocznia – piękny obiekt. Pooglądałem ją, poszedłem
na górę i w próbnym skoku osiągnąłem 100 metrów. Jeszcze
wtedy nie było wyciągu, chodziliśmy więc na rozbieg tej skoczni
na nogach po metalowych schodkach. Ta skocznia „leżała” mi od
pierwszego skoku. Ona tak samo jak średnia skocznia miała próg
o nachyleniu 11 stopni – to była naprawdę nowoczesna skocznia,
jak na tamte czasy. Zresztą ja wtedy potrafiłem skoczyć na
każdej skoczni. Kasaya także daleko, zresztą on na luzie, bo już
wcześniej zapowiedział, że jego zwycięstwo to tylko formalność.
Przygotowano dla niego samochód, jako główną nagrodę. Miał go
wziąć ten, kto wygra. Mówiono, że Kasaya wygra, więc samochód
był przygotowany dla niego. Losowanie. Prosiłem trenera by
wylosował mnie w trzeciej grupie. Ponieważ zdawałem sobie sprawę
z tego, że jeżeli będę w drugiej grupie, to przy moim długim
skoku obniżą rozbieg. Trener Fortecki powiedział: – Losuję
cię w trzeciej grupie ! i wylosował dla mnie numer 29.
Przede mną skakał Japończyk Konno, srebrny medalista ze średniej
skoczni. Skoczkowie oddawali ładne skoki w granicach 86 m, a
Konno – skoczył 92 metry. Myślę: – Dobry skok !
Trzeba dalej skoczyć.
Gdy
Fortuna ruszył ze startu i wybił się z progu, poczuł, że jest to
skok jego życia. Miał idealne wybicie z progu i ten lekki, ale
noszący wiaterek od przodu. Leciał, leciał, jakby nie chciał
wylądować... i skoczył aż 111 m. Trzeba powiedzieć, że tak długi
skok był bardzo ryzykowny na skoczni o punkcie K 90 metrów.
Fortuna przeskoczył Okurayamę. Polak skoczył jakby wbrew
prawom fizyki. Jeżeli w historii sportu nadal będą notowane
zdarzenia nieprawdopodobne, wymykające się statystykom, to
jednym z nich będzie z pewnością olimpijski skok Wojciecha
Fortuny. To był szok i w pewnym sensie nokaut dla pozostałych
konkurentów. Sędziowie po skoku Fortuny przerwali na krótko
konkurs (Polak skoczył na czerwoną linię, oznaczającą punkt
krytyczny skoczni). Ponieważ skoczkowie niemieccy i
czechosłowaccy skakali słabo, dlatego ich sędziowie chcieli
powtarzania serii. Lecz pozostali sprzeciwili się i konkursu nie
przerwano. Po pierwszej serii Polak był pierwszy. Tak wspomina
jedne z najważniejszych chwil w swym życiu:
Skoncentrowałem się na swoim skoku. Na górze w pomieszczeniu
oglądaliśmy każdego zawodnika w takim monitorku TV, było tam
cieplutko, kaloryfer. Wyszedłem na rozbieg i jadę. Wiedziałem,
że muszę skoczyć daleko. Jak szedłem do góry, to trener Fortecki
zapytał: - Wojtek, skoczysz 100 metrów? Odpowiedziałem: -
Powinienem. Zresztą liczył na mnie także trener
Gąsiorowski. Jadę i w momencie odbicia poczułem, że wyszedłem z
progu pół metra wyżej niż w każdym życiowym skoku. To było
idealne, perfekcyjne wyjście z progu. No i lecę, nie mogę się
wycofać, aż spadłem na czerwoną linię oznaczającą punkt
krytyczny skoczni. Nie ruszyło mnie przy lądowaniu. Ręce
uniosłem do góry, bo wiadomo, bardzo się ucieszyłem.
Biłem
sobie brawo, co widać na filmie. Cisza na stadionie. Słyszałem
za to tysiące fleszy aparatów fotograficznych strzelających
w moim kierunku. Patrzę na tablicę wyników: 111 metrów i 130,4
punktu – takiej noty nie pamiętam, nie widziałem nigdy w
życiu. Patrzę, a ktoś biegnie do mnie. To był trener Fortecki.
Gratuluje mi, rzucił mi się na szyję, uściskaliśmy się, cieszył
się bardzo z mojego wyniku. Ale wiadomo było, że jeszcze dobrzy
zawodnicy stoją na górze. Gdyby Kasaya skoczył 107 metrów, w
dobrym stylu, to byłby przede mną, ale on skoczył 106 m. Brakło
mu punktów i zajął drugie miejsce za mną po pierwszej serii.
Rozpoczęła się druga seria skoków na Okurayamie. Fortuna
prowadził, ale doświadczeni rywale, mistrzowie świata i
medaliści olimpijscy nie dawali za wygraną. Chcieli przeskoczyć
Polaka. Fortuna skacze zaledwie 87,5 m, prawie o 25 m mniej niż
w pierwszej. Ale i rywale mylą się i mają słabsze skoki. Mimo to
końcówka turnieju była bardzo nerwowa, gdyż Szwajcar Stainer
skoczył aż 103 m i stracił do Fortuny zaledwie 0,1 punktu, a
trzeci Schmidt 0,6 punktu. Gdyby Steiner skoczył o niecały metr
dalej byłoby po medalu...
Niektórzy mówili, że na dużej skoczni pomógł mu wiatr. Zapytany
o to Fortuna odpowiada: W
Sapporo, gdy na skoczni wiał wiatr silniejszy niż 3 m/s to
wstrzymywano zawodnika, bo skok był w takich warunkach
niebezpieczny i groził upadkiem. Tak, że wtedy wiatr mi trochę
pomógł, ale głównie idealnie trafione wybicie. Można tysiąc
razy skoczyć i nic z tego nie wyjdzie. Bo w Sapporo byli
zawodnicy, którzy skakali pięć sezonów, a mnie nie przeskoczyli
i medalu nie zdobyli.
Mieliśmy więc pierwszy, i jak dotąd jedyny, złoty medal
olimpijski w konkurencjach zimowych. I w dodatku zdobyty przez
zawodnika, którego przecież nie chciano wysłać do Japonii. Był
to także sukces jego trenerów: Forteckiego podrzucano do góry w
Sapporo, a w Zakopanem gratulacje odebrał trener Gąsiorowski.
Zacytujmy wypowiedzi trenerów: Jana Gąsiorowskiego i Janusza
Forteckiego o pierwszym skoku Fortuny. Jan Gąsiorowski: -
najdoskonalszy element pierwszego skoku. Było nim doskonałe, nic
dodać, nic ująć - wybicie. Rasowy skoczek, skoczek odważny, po
takim wybiciu ma wszystkie szanse. Wojtek ich nie zmarnował. To
był w ogóle skok do książki o skokach. Janusz Fortecki: -
Doskonałe były dwa elementy. Pierwsza faza lotu zaraz po wyjściu
z progu i moment tuż przed lądowaniem. To już były szczyty.
Czegoś takiego chyba przedtem nigdy nie widziałem. Reszta też
była na medal, ale te dwa elementy to czysta poezja. Z kolei
Stanisław Marusarz tak opisał skok Fortuny:
Przede wszystkim - skok „sakramencko" dynamiczny. Pokazały to...
dzioby nart, bardzo wysoko uniesione do góry... Wojtek idzie
twarzą do przodu... Przenosi cały ciężar ciała na palce... Z
palców wyszło też odbicie z progu.. Po wyjściu z progu -
następuje natychmiastowy podmuch powietrza – czołowe uderzenie
wiatru... Dla takiego jak Wojtek „;koliberka” nie można by
sobie lepiej wymarzyć, jak to czołowe uderzenie ! Wojtek jest
niesiony - wiatr idealnie idzie pod deski. Niesie jak złoto !...
Chłopak wytrzymuje to uderzenie znakomicie, chociaż mu ono
minimalnie rozwarło nogi...
Po wylądowaniu
widać było silną „prasę” – przydusiło go, ale ustał... Inny
chyba by się wyłożył, a Wojtuś siadł po prostu na udach... Tak
się po prostu przyzwyczaił... Niech potwierdzi to trener
Gąsiorowski, co chłopca podpatrzył na „dzikiej” skoczni na
Ciągłowce i zaraz przejął nad nim pieczę..."
.
Wyniki konkursu na skoczni dużej Okrurayama – ZIO Sapporo (1972)
Miejsce, imię i nazwisko
skoczka |
Pochodzenie - kraj |
Skoki - nota łączna |
1. Wojciech Fortuna |
POLSKA |
111, 87,5 m (219,9 pkt) |
2. Walter Steiner |
Szwajcaria |
94, 103 m (219, 8 pkt) |
3. Rainer Schmidt |
DDR |
98,5 i 101 m (219, 3 pkt) |
4. Tauno Kaykhoe |
Finlandia |
95 i 100,5 m, nota: 219,2 pkt |
5. Manfred Wolf |
DDR
|
107 i 89,5 m, nota: 215,1 pkt. |
6. Gari Napalkow |
ZSRR |
99,5 i 92 m (210,1 pkt) |
18. Tadeusz Pawlusiak |
Polska |
87 i 90 m (183,3 pkt) |
29. Adam Krzysztofiak |
Polska |
84 i 85 m (173,1 pkt) |
31. Stanisław
Gąsienica-Daniel |
Polska |
83 i 86 m (171,1 pkt) |
Potem był tryumfalny powrót do Zakopanego, gdzie Fortunę witało
przed budynkiem Urzędu Gminy Tatrzańskiej aż 25 tysięcy ludzi.
Chyba żaden z tych, którzy go entuzjastycznie witali w
rodzinnym mieście, nie spodziewał się, że kariera mistrza
olimpijskiego w skokach narciarskich będzie taka krótka.
Fortuna stał się narodowym bohaterem. I to go trochę przerosło.
Za dużo było odtąd w jego życiu bankietów, a za mało treningów i
startów. Mimo nawoływań i apeli trenerów, by Wojtkowi dać
spokój, by nadal trenował i skakał, nie udało się już uratować
Fortuny w sensie sportowym.
Skok
Wojciecha Fortuny na Zimowej Olimpiadzie w Sapporo udowodnił
jeszcze raz, że w takim sporcie jak narciarskie skoki wszystko
jest możliwe. Nie ma stuprocentowych faworytów, a szanse są
równe. Nokautujący skok Fortuny pokazał, że nawet najwięksi
faworyci konkursu: Yukio Kassaya, Gari Napalkow, Manfred Wolf i
inni nie mogli być do końca pewni zwycięstwa, które nagle i to
zupełnie niespodziewanie wymknęło się z ich rąk. Do dzisiaj skok
Fortuny jest pokazywany w polskiej telewizji jako symbol
ogromnego a zarazem niespodziewanego sukcesu. Ostatnio przyćmił
go nieco sukces Adama Małysza.
Japończycy oglądali w swojej telewizji złoty skok
Wojciecha Fortuny aż 85 razy, pokazywano go także wielokrotnie w
telewizjach całego świata. Niektórzy, mówili, że jest to
najpiękniejszy skok w historii Igrzysk Zimowych, a ekipa polska
w Sapporo fetowała zwycięstwo Fortuny. W Zakopanem strzelały
butelki szampana, a ludzie zachowywali się tak jakbyśmy wojnę
światową wygrali, wspomina Janusz Fortecki. Fortuna wziął udział
w konkursie na Wielkiej Krokwi o mistrzostwo Polski. Fortuna
wytrzymał ogromne napięcie, musiał przecież i chciał pokazać, że
jest najlepszy. Zwyciężyć skoczków polskich, którzy z kolei
chcieli pokazać, że są lepsi od mistrza olimpijskiego.
Odpowiedzią były jego skoki o długości: 109,5 m i 108,5 m i
tytuł mistrza Polski, chociaż według niektórych, w tym i samego
zainteresowanego, odległości „ponaciągano” i zwycięzcą nie
został Gąsienica-Daniel, mimo, że miał najdłuższe skoki.
To co
wydarzyło się potem przypominało trochę typowy czeski, trochę
przydługi i nudny film. Po Zimowych Igrzyskach w Sapporo
Wojciech Fortuna startował jeszcze przez kilka sezonów, ale
nigdy później nie osiągnął tak wysokiej formy sportowej, jak w
Japonii. Dlatego dziennikarze pisali o nim coraz częściej jako
o skoczku jednego skoku. Czy jednak tak było naprawdę? Czy
Fortuna potrafił skoczyć tylko raz, a po Sapporo stał się nagle
skoczkiem-patałachem? Na pewno nie. W Turnieju Czterech Skoczni
był jeszcze w 15 – ce, w Grenoble, na olimpijskiej skoczni zajął
drugie miejsce. Na skoczniach Czechosłowacji zajmował
przeważnie czołowe miejsca. W olimpijskim roku 1972 był jeszcze
zwycięzcą Mistrzostw Polski na skoczni K 90 i uczestnikiem I
mistrzostw świata w lotach narciarskich na jugosłowiańskiej
Planicy, gdzie zajął 20 miejsce. Skoczył ok. 130 metrów. Na
kolejnych Mistrzostwach Polski był trzeci w 1973 r. Rok później
wywalczył brąz na skoczni średniej, za Adamem Krzysztofiakiem i
Tadeuszem Pawlusiakiem. W 1975 r. był szósty na skoczni dużej.
Potem już coraz, coraz dalej.
Kolejną
ważną imprezą, w której wziął udział, były MŚ w 1974 r. w Falun,
ale tam Fortuna nie odniósł żadnych sukcesów: był 29 na
skoczni o punkcie K, 70 m i 37 na skoczni 90 m.. Uważam jednak,
że mocno krzywdzące wobec niego jest to, że wielu dziennikarzy
pisze o nim jako o zawodniku tylko jednego skoku, któremu udało
się, wykorzystał wiatr, noszenie itd. Jest to tylko po części
prawda. Dodatkowo wszelkie próby stworzenia jednowymiarowego
wizerunku Fortuny nie bardzo się udają, chociaż też nie można
pisać o nim wybujałych laurek. Dlatego przeanalizujmy jeszcze
raz jego karierę sportową.
Po
pierwsze udaje się tylko najlepszym. Słaby skoczek nie
skoczyłby na Okurayamie 111 m i na „czerwoną krechę” punktu
krytycznego skoczni. Po drugie Fortuna nie był skoczkiem
jednego skoku. Prawdziwsze jest określenie - skoczek jednej
olimpiady. Przecież na średniej skoczni olimpijskiej był szósty
i zdobył dla Polski jeden punkt olimpijski. Był w związku z tymi
wynikami najlepszym skoczkiem Zimowych Igrzysk w Sapporo. Dzięki
talentowi zajął drugie miejsce w skokach podczas Memoriału im.
Bronisława Czecha, rozegranych w 1975 r., za uzdolnionym
skoczkiem z NRD – Henrym Glassem. Potem atmosfera wokół Fortuny
zaczęła się coraz bardziej psuć. W 1976 r. na obozie w
Czechosłowacji powiedziano mu wprost, że albo skoczy 80 metrów
albo się pożegna ze skokówkami i z klubem, który nie będzie
wydawał ciężkich pieniędzy na słabego zawodnika. Fortuna 80 m
skoczył, ale konflikty pozostały. Wtedy trener Janusz Fortecki
namówił go do zakończenia kariery, bo skoro źle skacze, to
należy skończyć ze sportem, zanim się złoty medal całkowicie nie
zdewaluuje. I Fortuna skończył ze sportem. Za swoje zasługi
otrzymał kilka odznaczeń: Został taksówkarzem., ale po trzech
sezonach wrócił do skoków i był w 1979 r. 18 w Memoriale im.
Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Nie był ani
zachwycony, ani zmartwiony tym wynikiem. Mimo przeciwności i
negatywnych ocen powrócił do skakania. Po prostu lubił skoki i
miał chęć jeszcze raz w swoim życiu popatrzeć na tłum ludzi
zgromadzonych pod skocznią.
Trzeba
wreszcie powiedzieć, że wielu pisze, że Adam Małysz jest
pierwszym polskim mistrzem świata w skokach, gdy tymczasem
Fortuna za zwycięstwo olimpijskie oprócz złotego medalu
olimpijskiego otrzymał także złoty krążek FIS, za mistrzostwo
świata w skokach. A więc on był pierwszym polskim mistrzem
świata w skokach narciarskich. To tyle gwoli tzw. prawdy
historycznej. Może to wyjaśnienie przyczyni się chociaż trochę
do tego, że skończy się w kraju bardzo płytkie wyobrażenie
Fortuny jako zawodnika jednego skoku. Nadal
interesuje się sportem narciarskim. Zapytany o to co dało mu
narciarstwo, mistrz olimpijski odpowiada: Sport to zdrowie. Każdy coś lubi, ja
lubiłem narty. Nasze miasto jest położone w górach, tak że jak
ktoś raz przypnie narty to już będzie przypinał do końca życia.
Ja sam zawsze mam czas, żeby choć raz w roku stanąć na nartach,
wyjechać na Kasprowy Wierch, czy na Gubałówkę. Ja narciarstwo
po prostu kocham. Sportowym
wzorem był dla niego kolega z reprezentacji – Stanisław
Gąsienica – Daniela: Ja
się wzorowałem na Staszku Gąsienicy – Danielu, bo to był
doskonały skoczek. Bardzo pracowity. Kiedyś przychodzę do
Staszka do domu i pytam: – Jest Staszek. A ojciec: Nie
ma go, jest na treningu. Ja mówię: Na jakim treningu ?
On na to : Na indywidualnym. I ja zacząłem robić to
samo co Staszek, żeby nie tracić formy. On jak widział, że mu
coś jeszcze brakuje, to robił trening szybkościowy, skoki i
biegi. Ja sobie taką samą ścieżkę treningową ustawiłem na
Ciągłówce. Staszek był moim wzorem. Jakie uczucia ogarniają skoczka na
rozbiegu? Strach, euforia, czy może chęć wygrania z samym sobą i
rywalami? Czy mistrz olimpijski czuł strach. Wojciech Fortuna
odpowiada, że nie:
Jak masz stracha to
musisz zostać w domu
– tak mawiał Stanisław Marusarz. Miałem wielu kolegów, których
skoki kończyły się na Średniej Krokwi, na dużą już nie poszli.
Jadąc na próg skoczni 100 – metrowej muszę w każdej sekundzie
decydować o wszystkim, bo muszę przeżyć, by nic się nie stało. A
wypadki zdarzają sie przecież najlepszym, chociażby tragiczny
wypadek „Dzidka" Hryniewieckiego. Nie ma kalkulacji, wykluczone,
jeśli się ma stracha, to już koniec.
Tak było przecież w Sapporo.
Niejeden zawodnik mógł się przestraszyć odległości, lądowania i
tego co się działo, a ja podczas swojego skoku wyłożyłem się na
deski w końcowej fazie skoku.!
Na tym kończy się opowieść złotego medalisty z Sapporo o
jedynym, na razie, polskim złotym medalu na Zimowych Igrzyskach
Olimpijskich. A także opowieść o Fortunie – człowieku, którego
życie chciano zaszufladkować i ustawić wyłącznie z perspektywy
Sapporo. Ato jest znaczne uproszczenie... Wojciechowi Fortunie
pozostała sława mistrza olimpijskiego. Kiedy pojawia się na
Wielkiej Krokwi spiker zapowiada, że wśród widzów jest złoty
medalista z Sapporo – Wojciech Fortuna. Wtedy rozlegają się
długo nie milknące brawa. Jeszcze jedno: Wojciech Fortuna miał
na swoim busie, którym jeździł po Zakopanem i za granicę ma
napisany tekst: Sapporo 72, Poland, Gold Medal. Po
zakończeniu kariery wiodło mu się różnie. Miał i problemy z
samym sobą. Ale, tak naprawdę, któż jest od nich wolny? Po
zakończeniu kariery chciał pracować w klubie „Wisła-Gwardia”
Zakopane, lecz... otrzymał zeń wypowiedzenie. W 1994 r. był z
polską ekipą w Lillehammer, gdzie komentował konkursy skoków.
Obecnie przebywa w Stanach Zjednoczonych i prowadzi firmę
„Fortuna Service Inc.” Za oceanem ukazały się jego wspomnienia.
Książka „Szczęście w powietrzu” ukazała się w 2000 roku.
Opowiada w niej prawdę o sobie samym, swoim zamiłowaniu do
skoków, ale jest też wobec siebie krytyczny: - Niestety
wiele osób zawiodłem. Nie jestem alkoholikiem, cwaniakiem i
przemytnikiem, żadnym niebieskim ptakiem. Ciągle żyję i nic mi
nie trzeba. Chciałby wrócić do kraju i pracować dla
ukochanej „Wisły”. Przypadek Wojciecha Fortuny jest także
potwierdzeniem tego, jak ważną rolę w życiu człowieka odgrywa
szczęście, które na Okurayamie odmieniło całkowicie jego życie.
Wojciech Szatkowski
Muzeum
Tatrzańskie
W. Fortuna, Szczęście w
powietrzu, Chicago 2000.
Wywiad z Wojciechem Fortuną przeprowadził Wojciech
Szatkowski w dniu 27.11.1996 r.
|