Jest jednym z kilkunastu
polskich narciarzy o których można powiedzieć, że odnieśli
sportowy sukces. Brązowy medal zdobyty w lutym 1970 r. przez
Stanisława Gąsienicę – Daniela na Mistrzostwach Świata w
konkurencjach klasycznych w Szczyrbskim Jeziorze był sukcesem
nieoczekiwanym i podobnym do wyczynu Wojciecha Fortuny z
japońskiej Okurayamy. Po swoim życiowym konkursie, podobnie jak
Fortuna, Gąsienica - Daniel nie zrobił jednak kariery. Na
drodze jego sportowego rozwoju stanęła kontuzja. Był zmuszony
wycofać się z uprawiania sportu. Dzisiaj ma własną firmę
remontową, jest też zakopiańskim radnym, a w jego domu, na
honorowym miejscu, widać brązową śnieżynkę z wygrawerowanym
napisem FIS. To medal z 1970 r. – Nadal jestem z niego bardzo
dumny – przyznaje. Lata spędzone na skoczniach czterech
kontynentów wspomina bardzo dobrze. Uważa je za najpiękniejsze
lata swojej młodości.
Zadecydował przypadek
Stanisław Gąsienica-Daniel
urodził się 6 marca 1951 r. w Zakopanem jako syn Marii i
Józefa. Wychowywał się na Olczy. O wyborze narciarskich skoków
zadecydował przypadek.
W latach 50-tych zacząłem skakać
na okolicznych górkach. Wtedy wszyscy moi koledzy jeździli na
nartach, ja też. Organizowaliśmy „zawody”, mieliśmy nawet
„sędziów” – z uśmiechem wspomina pan Stanisław. Miałem wtedy 5
lat. Natomiast skakanie „na serio” zacząłem w wieku 7 lat.
Przyszedł czas, że bardzo chciałem spróbować się z
rówieśnikami na Maleńkiej Krokwi i skoczyć na „prawdziwej”
skoczni. I pomógł mi bardzo przypadek. Akurat tego samego dnia
odbywał się na tej skoczni trening skoczków zakopiańskiej
„Wisły - Gwardii” . Był tam trener Jan Gąsiorowski. Pierwszy
mój skok był krótki, na „bulkę”, może z 15 metrów. Potem
skakałem coraz dalej. Trener Gąsiorowski oglądał moje skoki i
spytał, czy należę do klubu? Odpowiedziałem, że nie.
Zaproponował mi wtedy, że przyjedzie do rodziców, by spytać ich
o zgodę. Dałem mu adres i przyjechał do nas, do domu. Ojciec od
razu podpisał deklarację klubową i w ten oto sposób zostałem
skoczkiem narciarskim.
Bardzo wysoko ocenia umiejętności
trenerskie Jana Gąsiorowskiego, który był bardzo wymagającym
trenerem jeśli chodzi o połączenie sportu i nauki. Pilnował
swoich zawodników. Był dla nich drugim ojcem. Pan Stanisław
wspomina:
Jan Gasiorowski był trenerem,
który umiał podejść do każdego z nas. Był przede wszystkim
znakomitym wychowawcą młodzieży. Dzisiaj naprawdę trudno o
takich ludzi. Młodzi są przecież różni. Miał z nami różne
problemy wychowawcze, także ze mną. Bo jak już spróbowałem
skoków, to potem nie bardzo chciało mi się chodzić do szkoły,
zaczęły się wyjazdy i nauka poszła na dalszy plan. A Gąsiorowski
jeździł z nami do szkoły i pilnował nas bardzo. W klubie
dostałem sprzęt. I wtedy uległem wypadkowi. Na klubowych
skokówkach skoczyłem na Pardałówce na sam dół „skoczni” i
złamałem nogę. Moja kuzynka – Zosia Daniel, miała z sobą sanki i
na nich przywieziono nie do domu - dodaje. Nie chciałem się
przyznać rodzicom.
Pierwszy raz na Krokwi skoczył w
wieku 14 lat. Na sukcesy nie trzeba było długo czekać. W 1968
r. na Mistrzostwach Polski juniorów w grupie „B” zdobył dwa
złote medale. Rok później zdolny 18 latek z Zakopanego osiągnął
dwa tytuły mistrzowskie w kategorii juniorów grupy „C’. – W
kategorii juniorskiej miałem dużo medali, raz tylko, podczas
konkursu skoków na Hali Kondratowej, wygrał ze mną Kazek Marduła,
który oddał piękny skok. Ale drugiego dnia najlepszy już byłem
ja. W 1969 r. wszedł do kadry seniorów. Razem z Tadeuszem
Pawlusiakiem i Józefem Przybyłą zdobywa na skoczniach Wisły,
Szczyrku i Zakopanego Puchar Przyjaźni, a była to impreza w
której wzięli udział, oprócz Polaków, najlepsi skoczkowie z
Czechosłowacji, ZSRR i NRD – w latach 60. światowych potęg w
skokach narciarskich. W punktacji indywidualnej Staszek
Gasienica-Daniel uplasował się na dobrej – 10. pozycji.
Rok ten był dla niego bardzo udany. Zdobywa tytuł wicemistrza
kraju na Wielkiej Krokwi, brąz na dużej, mistrzostwo
Tatrzańskiego Okręgu Narciarskiego i brązowy medal na Zimowej
Spartakiadzie Armii Zaprzyjaźnionych w Szpindlerowym Młynie. Z
dobrymi wynikami startował też w Turnieju Czterech Skoczni, a
jego najlepszy wynik w tej imprezie to ósme miejsce w
Garmisch-Partenkirchen.
Szczęście na skoczni w
Szczyrbskim Jeziorze
Mistrzostwa Świata w Szczyrbskim
Jeziorze miały się okazać szczęśliwymi dla polskich skoczków.
Stanisław Gąsienica-Daniel pokazał, że młodość w połączeniu z
odwagą są sojuszniczkami sukcesu. Miał wtedy 19 lat i był
zawodnikiem bardzo młodym, ale jemu właśnie sprzyjało szczęście
podczas konkursu skoków na dużej skoczni.
Pojechaliśmy tam w składzie:
Tadeusz Pawlusiak, Józef Kocjan, Józef Przybyła, Adam
Krzysztofiak, Jan Bieniek i ja. Konkurs na dużej skoczni był
moim życiowym. Miałem fantastyczną formę, skakałem bardzo
regularnie i daleko.
Polscy skoczkowie zaprezentowali
się na obydwu skoczniach w Szczyrbskim Jeziorze bardzo
przyzwoicie. Na średniej świetnie skakał Tadeusz Pawlusiak. W
pierwszym skoku osiągnął aż 82,5 m i pobił dotychczasowy
rekord skoczni. W drugim wylądował niestety aż o pięć metrów
bliżej i pozbawił się medalowej szansy. Zajął ostatecznie 12
miejsce. Stanisław Gąsienica-Daniel uważa występ na skoczni
średniej za nieudany.
W pierwszym skoku nie miałem
okularów, a przed progiem wiał wiatr i zrobił się taki śnieżny
wir i nic w momencie odbicia nie widziałem. Skok był zupełnie
nieudaany. W drugim założyłem już gogle, ale mi zaparowały.
Byłem tak wściekły, że chciałem wracać do domu. Po tak słabych
wynikach byłem przed skokami na dużym obiekcie bardzo
wyluzowany, nie liczyłem już na dobry wynik. I akurat wtedy
się poszczęściło.
Konkurs skoków na dużej skoczni w
Szczyrbskim Jeziorze. Przyjechało nań aż 130 tysięcy sportowych
kibiców. Szczelnie oblegli oni wielką skocznię. Organizatorzy
spisali się na medal, zapewniając dobrze zorganizowany
transport do wysoko położonego Szczyrbskiego Jeziora. Setki
autokarów przywoziły tutaj kibiców. Zapowiadało się, że tego
dnia Polacy będą jego głównymi bohaterami. Po pierwszej serii
prowadził Pawlusiak, po pięknym, nie nagannym technicznie skoku
na 94,5 m. Gąsienica-Daniel był 9.
W drugiej serii chciałem skoczyć
co najmniej tak samo dobrze, aby utrzymać się w pierwszej
dziesiątce. O medalu nie myślałem, nawet o nim nie śniłem.
Trenerzy Janusz Fortecki (trener kadry narodowej) oraz Jan
Gąsiorowski, starali się nas zainteresować czymś innym.
Uspokajając nas mówili: „nie denerwujcie się, jeśli skoczycie
jeszcze raz tak dobrze jak w pierwszej serii, będzie doskonale”.
Stanisław Gąsienica – Daniel tak
wspomina tamte chwile:
Drugi skok miałem lepszy i
wylądowałem na 100, 5 metrze skoczni. Wspniały drugi skok miał
Gari Napalkow – skoczył aż 109,5 m i miał złoto w kieszeni. Ja
po jego skoku byłem na drugim miejscu. Faworyt gospodarzy –
Jiri Raszka oddał piękny skok i był przede mną. Na rozbiegu
skoczni pozostał już tylko Tadek Pawlusiak. Niestety. Przy
lądowaniu miał podpórkę. Gdyby ustał skok byłby drugi, ale ja
wtedy nie miałbym medalu. Zresztą powinineem mieć srebrny
medal, gdyż mimo krótszych skoków wyprzedził mnie Czechosłowak
Raszka. Na podium powiedział mi, że to ja powinienem być
wicemistrzem świata.
„Skakał za mnie najlepszy
skoczek świata”
Stanisław Gąsienica-Daniel
wspomina też o niesamowitych odczuciach jakie towarzyszyły mu
podczas drugiego skoku.
Wszystko wydawało mi się
nierealne. Miałem uczucie, że to wszystko nie dzieje się
naprawdę, ale jakby we śnie. To było tak jakby ktoś za mnie
dojeżdżał do progu skoczni. Odczuwałem ogromną przyjemność,
czułem się wyśmienicie. Odbicie, lot, lądowanie. Wydawało mi
się, że to wszystko robił za mnie jakiś najlepszy skoczek
świata. Oprzytomniałem dopiero po wyhamowaniu na wybiegu, gdy
zaczęli mnie ściskać trenerzy i koledzy. Moje nazwisko
wyskoczyło na tablicy świetlnej na pierwszym miejscu i wtedy
nadeszły najgorsze chwile. Ja już zakończyłem konkurs,
pozostałem tylko biernym świadkiem wielkiego widowiska
sportowego i zadawałem sobie pytanie ilu to skoczków mnie
jeszcze może przeskoczyć.
W drugiej serii, po podwyższeniu
rozbiegu zaczęły się długie skoki. „Setkę” przekroczyli: Inge
Bjorneby z Norwegii - 100 m, Hans Schmidt z NRD - 102 m, Lars
Grini- 100 m, Jurgen Dommerich – 100 m, Heinz Schmidt, który
miał 104, 5 m, Kasaya – 100 m, a Polacy: Pawlusiak i Gąsienica –
Daniel – obaj po 100,5. W tej serii rekordową długość - 109,5
m osiągnęło dwóch zawodników- Gari Napalkow z ZSRR i Ingolf
Mork z Norwegii. Ten drugi zakończył swój skok upadkiem.
Konkurs wygrał więc zdecydowanie Garij Napalkow. Drugi był Jiři
Raszka, a trzeci Gąsienica-Daniel. Był to jedyny medal zdobyty
przez polskich „klasyków” w Szczyrbskim Jeziorze. Dlatego
zdjęcie Stanisława Gąsienicy-Daniela znalazło się na okładce
„Sportowca”
.
Wyniki konkursu skoków na skoczni
K 90 - MŚ w Szczyrbskim Jeziorze - 21 luty 1970 r.
Imię i nazwisko zawodnika |
Kraj |
Skoki |
Nota |
1. Garij Napalkow |
ZSRR |
91, 109,5 m |
226,0 pkt |
2. Jiři Raszka |
Czechosłowacja |
91, 99 m |
212,3 pkt |
3. Stanisław
Gąsienica-Daniel |
POLSKA |
92, 100,5 m |
211,8 pkt |
4. Kroll Ernst |
Austria |
95, 99,5 m |
209, 6 pkt |
4. Kaeyhkoe Tauno |
Finlandia |
93,5, 101 m |
209, 6 pkt |
6. FujisawaTakashi |
Japonia |
89,5, 99 m |
207,7 pkt |
34. Tadeusz Pawlusiak
|
POLSKA |
94,5 , 100,5 m |
185, 8 pkt |
Na mamucie z grypą
Po Mistrzostwach Świata w Szczyrbskim Jeziorze, dzięki swojej
dobrej postawie, Polacy zostali zaproszeni na konkurs skoków na
„mamucią” skocznię do Iron Wood w Stanach Zjednoczonych.
Niestety Gąsienica-Daniel pojechał na te zawody nie w pełnej
dyspozycji.
Pojechałem
do Stanów Zjednoczonych z przeziębioną grypą. Gardło bolało
mnie tak mocno, że nic nie mogłem przełknąć. Nie mieliśmy
lekarstw. Dopiero na miejscu, lekarz dał mi antybiotyki i kazał
leżeć. Nie wytrzymałem jednak i drugiego dnia skoków poszedłem
skakać, bez przygotowania i treningu! Byłem osłabiony, ale i
tak zająłem piąte miejsce. Skoczyłem około 115 metrów, a wygrał
Raszka z najdłuższym skokiem na 130 metrów. Ten „mamut” był
niesamowity. Cała konstrukcja miała aż 104 metry wysokości i
chwiała się na wietrze. Wydawało się, że cała ta masa kratek,
żelaza i szkła zaraz spadnie w dół. W Iron Wood fatalny upadek,
miał Tadek Pawlusiak. W jego efekcie miał pęknięty mostek. Tam
„łapało” narty na progu i muszę powiedzieć, że Amerykanie
fatalnie przygotowali ten obiekt.
W tym samym sezonie zanotował
wiele dobrych występów. Znalazł się w czołówce zawodów na
olimpijskim obiekcie w stolicy norweskiego narciarstwa -
Holmenkollen, gdzie był ósmy. Dobrze zaprezentował się także na
skoczni Odness-bakken. Startowała tam czołówka świata.
Doszło tam do przykrej sytuacji, gdyż ogłoszono, że wygrał
konkurs, a wieczorem w hotelu... - Szykowaliśmy się do
kolacji, a tu do mnie przychodzi Norweżka z kwiatami. Myślałem,
że dostaję je za zwycięstwo. A okazało się,, że to były
przeprosiny ze strony organizatorów. Jeszcze raz przeliczyli
wyniki, a przecież nie było wtedy komputerów i okazało się, że
jestem jednak nie pierwszy, ale drugi. Nie było to przyjemne.
Zwyciężył wtedy Czechosłowak Rudolf Hohnl. Byłem też drugi w
Kirowsku w ZSRR. Tam także skakała cała światowa czołówka. Tak
że sezon 1969/70 miałem bardzo udany. Odnosiłem też dobre
wyniki na Memoriale Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny.
Zdobyłem też dwa złote medale na Mistrzostwach Polski.
W czasie swojej kariery
sportowej odniósł kilka bolesnych kontuzji.
Było to podczas Pucharu Beskidów.
Podczas konkursu w Wiśle-Malince miałem za słabo zapięte
wiązania. I w drugim skoku narta mi „odleciała” zaraz po
odbiciu. Leciałem z jedną nartą na odległość 77 metrów. Obróciło
mnie w powietrzu. Widziałem rozbieg i próg. Dobrze, że było
dosyć miękko, bo po upadku zacząłem kręcić salta w powietrzu.
Pierwsze o długości około 30 m, potem krótkie. Muszę powiedzieć,
że miałem wtedy bardzo dużo szczęścia, że nic poważnego mi się
nie stało. W czasie lotu słyszałem jak kobiety krzyczały z
wrażenia widząc, jak ciężki miałem upadek. Parę dni potem były
skoki w Szczyrku i je wygrałem. Wszyscy byli zdziwieni, że po
tak potwornym upadku zdecydowałem się skakać. Otrzymałem za to
zwycięstwo piękny puchar.
W Sapporo bez formy
Jedynym startem olimpijskim
Stanisława Gąsienicy-Daniela był udział w Zimowych Igrzyskach
w Sapporo. Uważa ten start za bardzo nieudany. Jego
niepowodzenie zrekompensował młodziutki Wojciech Fortuna –
zdobywca złotego medalu olimpijskiego.
Na olimpiadzie w Sapporo wypadłem
bardzo słabo i mam smutne wspomnienia. Mimo, że wypadliśmy na
próbie przedolimpijskiej dośc dobrze, nie udało mi osiągnąć w
Sapporo satysfakcjonującego mnie wyniku. Medal Wojtka był dla
nas wielkim świętem. Jemu bardzo „spasowały” olimpijskie
skocznie. Po zdobyciu medalu było widać u Fortuny szał radości.
Mnie w pierwszym skoku treningowym pękł but. Pękł na szwie.
Nigdy wcześniej mi się coś podobnego nie przytrafiło. Cała
olimpiada była dla mnie pechowa.
W konkusie olimpijskim zajął
odległe 39 miejsce na skoczni małej i 31 na dużej. Uważa jednak,
że miał swój udział w złotym medalu Wojciecha Fortuny. -
Wojtek Fortuna tak naprawdę uczył się skakania ode mnie. Jako
junior miałem wiele sukcesów na Mistrzostwach Polski i
Wojtek w tym okresie wzorował się na mnie. Dawałem mu sporo
uwag. Od samego początku w klubie byliśmy razem.
Sprawdziliśmy. Wojciech Fortuna potwierdza fakt, że najwięcej
trenował z Gąsienicą-Danielem, który był jego sportowym wzorem.
Feralny upadek
- Po powrocie do kraju
rozegrano mistrzostwa Polski i to ja je powinienem wygrać, a nie
Fortuna. Ale Wojtkowi sędziowie „dołożyli” kilka metrów i
osiągnął złoto. Prezes naszego klubu - Sylwester Pancherz po
zejściu z progu skoczni powiedział mi: - Gratuluję ci, bo jesteś
dzisiaj zwycięzcą, ale teraz musisz być drugi... działacze
chcieli wtedy pokazać, że Fortuna – świeżo upieczony mistrz
olimpijski, jest jednak najlepszy w kraju – wspomina pan
Stanisław.
Gąsienica-Daniel był też
rekordzistą kilku skoczni: Średniej Krokwi w Zakopanem, skoczni
w Szczyrku i Wiśle. Tylko na dużej Krokwi nie miał rekordu. Po
Sapporo odniósł kontuzję, która wyeliminowała go z uprawiania
skoków narciarskich. Była to w Muhlbach w Austrii. Podczas
treningu miał bolesny upadek. Całym swym ciężarem upadł na prawą
rękę. Całe ramię przeszył ból. Okazało się, że bardzo mocno
zostały naciągnięte wiązadła prawej ręki. Kontuzja była bardzo
poważna i często się odnawiała. Odtąd Stanisław
Gąsienica-Daniel skakał już z rezerwą. I niedługo potem
zakończył karierę sportową.
Chciałbym rozwoju sportu w
Zakopanem...
Stanisław Gąsienica-Daniel mieszka
na Olczy. Jest zakopiańskim radnym. Nadal interesuje go rozwój
sportu w Zakopanem. – Zależy mi, by Zakopane miało obiekty na
wysokim poziomie. Na nich byłyby rozgrywane zawody rangi
Pucharu Świata w skokach, Uniwersjady i Mistrzostwa Świata. Bo
Zakopane będzie się niedługo starać o organizację Mistrzostw
Świata w konkurencjach klasycznych w roku 2007. Między innymi
od nas radnych zależy, czy kandydatura Zakopanego zostanie
zgłoszona. Wiąże się to z dużymi wydatkami, ale przecież warto.
Jestem także członkiem Komisji Sportu w Urzędzie Miasta
Zakopane i chciałbym żeby Zakopane organizowało takie imprezy.
Widzi także braki, jakie ma Zakopane, a które powodują widoczny
odpływ turystów spod Giewontu. - Niestety Zakopane jest coraz
droższe. Powiedziałbym - za drogie. Dojazd pod Tatry jest
tragiczny – „zakopianka” to droga w fatalnym stanie. Należy ją
zmienić, tylko czy w budżecie znajdą się na to pieniądze? –
pyta.
Jako radny stara się także, by
jego najbliższe otoczenie wyglądało tak jak trzeba. Głównymi
inwestycjami na terenie Olczy są: dokończenie kanalizacji,
problemem jest też wysypisko śmieci. Stanisław Gąsienica-Daniel
jest także właścicielem firmy budowlanej, kontynuując w ten
sposób rodzinne tradycje, gdyż zarówno jego dziad, jak i ojciec
byli stolarzami.
Nadal pasjonują go narciarskie
skoki. Uważa, że sukces Małysza spowoduje ich rozwój w Polsce.
Ważne jest według niego także to, że coraz lepiej skaczą
zakopiańczycy – Wojciech Skupień i Robert Mateja. Czasami lubi
powspominać czasy, kiedy był skoczkiem i reprezentantem Polski.
Cieszy go fakt, że syn poszedł w jego ślady i uprawia narciarski
wyczyn, ale w konkurencjach alpejskich. Najlepiej pamięta swój
skok w Szczyrbskim Jeziorze, który dał mu brązowy medal
mistrzostw świata.
Nie żyje jednak tylko wspomnieniami, śmiało potrafi spojrzeć w
przyszłość, tak jak wtedy gdy w Szczyrbskim Jeziorze szykował
się do skoku, który dał mu brązowy medal.
Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie
|